Ratujemy ludzkie życie, to wielka sprawa
- Chodzimy z komórkami i pagerami, by zareagować w każdej chwili na dzwonek, który włącza się po otwarciu okna życia. Z zewnątrz, od ulicy miejsce to wygląda jak zwykłe okienko w drzwiach. W środku jest to małe pomieszczenie wyposażone w podgrzewane łóżeczko, nazywamy je ciepłym gniazdkiem - o dzieciach, które trafiły do okna życia rozmawiamy z Barbarą Król ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi
WP Parenting: Od 9 lat pełni siostra dyżur przy oknie życia. Ile dzieci udało się do tej pory uratować?
Siostra Barbara Król: Przez 9 lat trafiło do naszego okna życia 15 dzieci. Pamiętam je wszystkie. Pierwsze dziecko, chłopczyk, zostało przyniesione już dwa tygodnie po otwarciu. Nadałyśmy mu imię Zygmuś. Nie chrzcimy, ale nie chcemy, by dziecko było anonimowe - NN, więc nadajemy mu imię. W ten sposób zostaje w naszej pamięci i modlitwie. Oczywiście rodzice adopcyjni później zmieniają imię.
Po Zygmusiu była Marysia, Franio, Ewunia, Józio, Pawełek, Piotruś, Paulinka, Karolek, Ania, Marcelinka, Zosia, Staś, Natalka i Matylda. Trochę tych dzieciaczków było. Najmłodsze miało 2-3 dni, najstarsze ok. 7 miesięcy, była to dziewczynka. Kiedy ją odwiedzałam w szpitalu, było widać, że bardzo przeżywa rozłąkę z matką. Nie chciała jeść, a jak widziała przez szybę rodziców innych dzieci, wyciągała ręce i płakała. Była przyzwyczajona, że ktoś ją przytulał i nosił na rękach.
Jak wygląda procedura?
Przeczytaj także
Okno życia mieści się w naszym domu Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Warszawie przy ul. Hożej 53. Czuwamy przy nim całą dobę. Chodzimy z komórkami lub pagerami, by zareagować w każdej chwili na sygnał, dzwonek, który włącza się po otwarciu okna. Z zewnątrz, od ulicy miejsce to wygląda jak zwykłe okienko w drzwiach. W środku jest to małe pomieszczenie wyposażone w podgrzewane łóżeczko, nazywamy je ciepłym gniazdkiem.
Gdy usłyszymy dzwonek, przybiegamy i sprawdzamy, czy dziecko żyje, czy nie jest okaleczone, czasami przewijamy je. Zdarzyło się raz, że niemowlę było owinięte tylko w pieluszkę, dlatego na wszelki wypadek mamy ubranka dla dzieci. Nie możemy dziecka nakarmić, nawet jeśli ma przy sobie butelkę, ewentualnie wolno nam napoić go wodą. Wzywamy pogotowie i policję, a następnie dziecko trafia na badania do szpitala. Potem odwożone jest do domu małego dziecka albo placówki interwencyjnej.
Te dzieci, które trafiły do naszego okna, rodziły się w szpitalu, gdyż pępowina była prawidłowo zabezpieczona, ale mieliśmy maluszka, u którego zawiązana była zwykłą gumką. Świadczyć to może o tym, że poródmógł odbyć się w domu i nie był ujawniony w ewidencji.
Czujecie pewnie silne emocje, gdy słyszycie dzwonek i widzicie w łóżeczku bezbronne dziecko.
Tak. Pamiętam pierwsze dziecko, Zygmusia. Gdy siostra pobiegła i zobaczyła go, to myślała, że to jest lalka, dopiero po odwinięciu kocyka zobaczyłyśmy małe dziecko. Emocje są niesamowite. Zdarza się, że płaczemy, gdy uświadomimy sobie, że nie było dla nich miejsca w domu, że nie znalazł się nikt, kto by pomógł tym kobietom. Wzruszamy się, że taka mała kruszynka tu trafiła. W naszym okienku jest bezpieczna i ma szansę na lepsze życie.
O jakiej porze maluszki do was trafiają, w dzień, w nocy?
Nie ma reguły. Raz ktoś przyniósł w czerwcu w samo południe. Pamiętam, że przygotowywałyśmy się do Bożego Ciała i ktoś niepostrzeżenie, w biały dzień, niemalże na oczach przechodniów, obok pani sprzedającej truskawki, położył dziecko. Nikt nic nie zauważył.
Matki wracają po dzieci?
Tak, są różne sytuacje. Po porodzie kobiety są w różnym stanie psychicznym. Nie wszystkie dobrze sobie radzą z emocjami. Miałyśmy takie dwa, a może trzy przypadki, gdy matka wróciła po dziecko. Kobieta, która przyniosła nam malucha była w ciężkim stanie psychicznym. Jej partner wtedy pracował w nocy, dziecko chorowało, a ona stwierdziła, że nie podoła i zdecydowała się na ten krok. Przyniosła dziecko, ale za dwie godziny wróciła po niego z mężem. Zgłosili się do szpitala i na policję.
Później dowiedziałam się, że ta rodzina dostała pomoc psychologa. Dobrze, że kobieta przyniosła dziecko nam, a nie zostawiła na ulicy, jak się zdarza i nie naraziła go na utratę życia lub zdrowia.
Dzieci są adoptowane. Macie kontakt z nimi?
Zostawiamy to decyzji rodziców adopcyjnych. My nie nawiązujemy z nimi kontaktu. Rok temu przyjechali do nas rodzice z dwuletnią dziewczynką, która była tu pozostawiona. Przyjechali w rocznicę tego dnia, by podziękować nam. Zostawili w kaplicy bukiet białych róż.
Rodzice dołączają listy, zabawki, ubranka?
Zdarzają się dzieci pięknie ubrane, zadbane i wypielęgnowane. Czasami przy dziecku jest różaniec czy karteczka z informacją, że matka wszystkie prawa przekazuje rodzicom adopcyjnym. Raz rodzice zostawili list, w którym wyjaśniali, że są młodzi, chcą skończyć szkołę, a okno życia jest dla nich jedynym wyjściem. Prosili, by nie zmieniać imienia, które nadali dziecku. Człowiek zawsze zastanawia się, jakby sam zachował się w takiej sytuacji, tak trudnej, wręcz nie do wyobrażenia.
Ci ludzie muszą przeżywać wielkie dylematy moralne. Przerażające jest to, że nie znalazł się nikt, kto by im pomógł. Kiedyś przyszła do nas dziewczyna w ciąży i rozmawiała z nami, radziła się nas, zastanawiała, czy nie oddać dziecka. Na szczęście w jej życiu pojawił się ktoś – dobra przyjaciółka, która jej pomogła, a ona mogła zająć się maluszkiem.
Każdy przypadek jest wzruszający, ale czy zdarzył się jakiś szczególny?
Rzeczywiście, każde pojawienie się dziecka w oknie życia to emocje. Natomiast ten pierwszy przypadek, gdy pojawił się Zygmuś zapadł mi szczególnie w pamięci. Był wtedy 20 grudnia, przygotowywałyśmy się do świąt. Usłyszałyśmy dzwonek i pobiegłyśmy do okna życia, a tam ujrzałyśmy w łóżeczku małego chłopca. Wezwałyśmy pogotowie.
Pamiętam taką niezwykłą scenę. Cały zespół medyczny, z lekarzem pediatrą na czele, nachylili się nad tym dzieciątkiem. Lekarz miał brodę i skojarzył mi się ze św. Józefem. Wszyscy stali w milczeniu i obserwowali dziecko. Pomyślałam, że to takie współczesne Betlejem, gdzie się Chrystus rodzi na nowo i przychodzi w tym dziecku. Dało się odczuć atmosferę betlejemskiej nocy, był to niemy zachwyt i zaduma nad łóżeczkiem pierwszego dziecka w tym okienku.
Ostatnio mówi się o zamykaniu okien życia.
Wstrząsnął mną ten przypadek, gdy policja zatrzymała 17-latkę, która zostawiła dziecko w oknie życia. Do tej pory przynajmniej tak było, że jeśli matka przyznała się, że dziecko tam oddała, nie groziły jej żadne konsekwencje.
Komu okno życia przeszkadza? Jeśli nie będzie takiego miejsca, kobiety będą zostawiać dzieci w różnych niebezpiecznych miejscach, w śmietnikach, na ulicy. Ratujemy ludzkie życie, to wielka sprawa i cieszymy się z tej piętnastki maluchów. Teraz cieszą się ich rodziny adopcyjne, natomiast my modlimy się za nich, raz w miesiącu zamawiana jest Msza Święta w której oddajemy Bogu rodziców biologicznych i adopcyjnych. To jest nasz mały wkład w ratowanie ludzkiego życia.