a. Dziecko wycierane, pobudzane… nie oddycha, nie krzyczy, nie płaczeSą sytuacje, które zostają z nami do końca życi
Kiedy myślę, jaka jest najpiękniejsza specjalizacja, to gdzieś w sercu odzywa się ginekologia. Dlaczego? Bo daje nowe życie. Najpiękniejszy cud natury – poród.
Kiedy z matki rodzi się mała, śliczna, niewinna istota. Radość przepełnia wszystkich. Rodziców, dziadków, personel medyczny oraz nas, obserwatorów, przyszłych lekarzy. Można mówić, że onkologia jest też cudowna, bo uratowane życie to wspaniały dar.
Anestezjologia, wielka specjalizacja, gdzie mówi się, że jak lekarz nie wie, co robić to wzywa anestezjologa. Ratuje ludzkie życie i walczy z najtrudniejszymi pacjentami. To dalej nie to samo. Ginekologia, a ściślej mówiąc położnictwo, jest wspaniałym miejscem na poznanie szczęścia.
Jednak nie zawsze …
Dzisiejsza medycyna to nowoczesne technologie, praktycznie żaden stan zagrożenia życia nie jest w stanie nas zaskoczyć. Każdy taki kryzysowy stan jest nagły, pełny stresu i wtedy wszystko może potoczyć się inaczej. Pomimo że jesteśmy przygotowani teoretycznie i praktycznie, pomimo że mamy wspaniały sprzęt to i tak pierwiastek szczęścia, pierwiastek niewiadomej, pierwiastek ludzki może zmienić los tego, co powinno iść według schematu czy algorytmu.
Zobacz również:
Parę lat temu będąc na zajęciach z ginekologii, poszliśmy na blok porodowy. To jedne z piękniejszych wspomnień z czasów studiów. Dla mnie to zawsze była niezwykła specjalizacja i niezwykle spotkanie. Dawcy nowego życia stoją tuż obok. Ten dzień, zwykły jesienny wtorek. Przychodzimy jak zwykle rano, omawiamy pacjentów, przebieramy się w zielony kitel, zakładamy maseczkę na twarz, drewniaki na stopy i wędrujemy na sterylną salę. A tam już czeka Pani Mama.
Leży i oddycha z maseczką tlenową na twarzy. Leży spokojna, lekko zestresowana, ale gotowa, żeby powitać za chwilę swoją córeczkę. Wielki brzuch przykuwa oko. Widać duży pępek, żyły powierzchowne, czuć, że w środku dzieje się cud. Pielęgniarki kręcą się niespokojnie, ale schematycznie, każda wie, co ma robić.
Tu wszystko dzieje się zgodnie z procedurami. Zero przypadku. W sali unosi się zapach jałowości, lekko drażni nos. Na monitorze pojawia się zapis rytmu serca, ciśnienie. Zakładają wkłucie, podłączają kroplówkę i na salę przychodzi młoda pani anestezjolog. Wita Panią Mamę, szybko rozmawiają i powoli zaczynamy… Pani Mama już jest znieczulona. Już może tylko leżeć i czekać na cud.
Przychodzi staruszka – doświadczona ginekolog. Niska, jakieś 150 wzrostu, ale jaka krzepka, jaka pełna energii. Razem z nią młodsza asystentka, przyszła specjalistka. Skalpel proszę. Te słowa wypełniają salę i się zaczyna. Powoli rozcinane powłoki skórne, mięśnie i już widać macicę. Bo to cesarka była. Powód jest nieważny. I ten najważniejszy moment – czas powitać na świecie małą istotę. Ginekolog wkłada ręce po cud i wyciąga na wierzch. Wszyscy zamierają. Co się dzieje?
Dziecko wycierane, pobudzane… nie oddycha, nie krzyczy, nie płacze. Serce staje w gardle. W sali już nie czuć zapachu sterylności a zapach stresu. Przerażający. Matka nie widzi, co się dzieje, ale wyczuwa i słyszy. Anestezjolog szybko usypia Panią Mamę, żeby nie widziała, żeby nie cierpiała. A reszta walczy o dziecko. I tu znowu nie ma przypadku. To jak te sprawne ręce reagują, jak potrafią działać, wprawia w podziw.
My stoimy za specjalną ścianką. Możemy tylko obserwować i uczyć się reakcji i zachowania. Tego profesjonalizmu. Natychmiast zostaje podjęta akcja resuscytacyjna. Te mikroskopijne urządzenia do pomocy, worek Ambu, butla z tlenem, specjalne stanowisko do resuscytacji, rurki ustno-gardłowe, laryngoskop. Mijają minuty, a dziecko wciąż nie płacze. Sytuacja jest bardzo poważna. Chyba nikt z nas nie spodziewał się takiej sytuacji.
Zdrowa Pani Mama, zdrowe dziecko, prawidłowo przebiegający poród i taki finał? Nikt z nas nie potrafił sobie wyobrazić, że piękny, wtorkowy dyżur zakończy się śmiercią noworodka. Nikt nie był w stanie nawet o tym pomyśleć, a co dopiero powiedzieć na głos. Ta głucha cisza podszyta krótkimi medycznymi komendami podparta stresem i emocjami nagle zostaje przerwana. Krzyczy. Plącze. Oddycha. I lecą łzy. Krople łez w męskich oczach.
Było nas 3. Faceci. Każdy ze łzami. Nikt nie udawał maczo. Każdy przeżywał na swój sposób, ale każdy z nas zjednoczył się w tej chwili z Panią Mamą i jej dzieckiem. Wszyscy razem czuliśmy to samo. Radość zatriumfowała. Szczęście opanowało całą salę. Parę godzin później, gdy zajmowaliśmy się pacjentami na oddziale, odwiedziliśmy Panią Mamę.
Uświadomiona z całą sytuacją, zapłakana, ale już spokojna. Przytulała swoje maleństwo. Już była bezpieczna. Pani Mama i piękna Amelka. Obok tata. Widać, że był niesamowicie wstrząśnięty i przerażony. Już jest spokojny i szczęśliwy.
Tak zwykły dyżur w szary zwykły dzień może zamienić się w najsmutniejszy. Nagle możemy zobaczyć ludzką tragedię, dotknąć jej i przeżywać. To pokazuje, jak praca lekarza jest stresująca. W końcu każdego dnia mamy do czynienia z podobnymi przypadkami. Fakt, nie każdy się pamięta, nie każdy się przeżywa.
Są sytuacje, które zostają z nami do końca życia. Tak jak ta historia. Ta zakończyła się szczęśliwie. Dziś Amelka pewnie ma już parę lat i bryka z innymi dzieciakami. A Pani Mama patrzy na nią i jedynie może wspominać chwile grozy, walki. Chwilę, która zakończyła się największym darem. Dzieckiem.