Trwa ładowanie...

"To może być korona...". Dorośli stygmatyzują dzieci, boją się, że roznoszą koronawirusa

 Ewa Rycerz
09.12.2020 14:13
W czasie epidemii koronawirusa dzieci bywają stygmatyzowane
W czasie epidemii koronawirusa dzieci bywają stygmatyzowane (123rf)

"Nie przychodź teraz do nas", "To korona?", "Spotkajmy się kiedy indziej" - takie słowa usłyszałam od znajomych po tym, gdy powiedziałam im, że mój syn ma gorączkę. Nie miałam co prawda zamiaru nikogo odwiedzać, ale i tak poczułam, że znajomi stygmatyzują moje dziecko. Tak, jakby gorączka od razu oznaczała zakażenie koronawirusem.

1. Nagła choroba

spis treści

Mój syn zachorował. Z dnia na dzień, bez żadnej jednoznacznej przyczyny. W sobotę 5 grudnia nagle dostał gorączki. Innych objawów nie było, nie bolało go gardło, nie wystąpił kaszel, katar, ani ból w mięśniach. Dla mnie było jasne, że to jakiś wirus. Postanowiłam poczekać i zadzwonić do lekarza tylko w przypadku, gdy gorączka nie przejdzie po 2 dniach.

Pech chciał, że czas choroby zbiegł się z Mikołajkami, a Jaś był wcześniej umówiony na wizytę u babci. Musiałam to odkręcić i poinformować ją o chorobie wnuka. - Może to nie korona…? – usłyszałam od razu. I o ile w tonie babci wyczułam troskę, o tyle w późniejszych rozmowach ze znajomymi – raczej obawę. Nie, nie o zdrowie mojego syna, ale o to, że on ich zarazi.

Zobacz film: "Projekt penalizacji edukacji seksualnej. Wiceminister sprawiedliwości Marcin Romanowski komentuje"

Koleżanka, z którą zamieniłam parę słów i wspomniałam o niedyspozycji pierworodnego, wprost mi powiedziała, że ona nie chce, żeby Jaś do nich teraz przychodził. - Bo wiesz, to może być korona. Syn mojej znajomej tak miał. Tylko gorączka i nic więcej – mówiła mi przez telefon. Wyjaśniłam jej, że nie mieliśmy kontaktu z nikim chorym i wcale nie zamierzamy ruszać się z domu. Ale jej to nie przekonało.

Podobnie jak innej znajomej. - Dzieci w ogóle nie powinny wychodzić na dwór. Skąd ja mogę mieć pewność, że nie roznoszą tego badziewia bezobjawowo? Najlepiej niech siedzą w domu. Nie chcę być niegrzeczna, ale niech Jaś nie przychodzi do nas teraz – denerwowała się. A ja zastanowiłam się w myślach, jak miałby to zrobić, leżąc w łóżku i ze sporym osłabieniem? Do dzisiaj tego nie wiem.

2. Stygmatyzacja dzieci

Epidemia koronawirusa to nie jest dobry czas dla dzieci. Nie dość, że muszą stanąć na wysokości zadania i odnaleźć się w edukacji zdalnej, to społeczeństwo także nie traktuje ich łagodnie. Nadal panuje przekonanie, że skoro przechodzą zakażenie zazwyczaj bezobjawowo, to znaczy, że chore jest każde i każde zaraża. Najlepiej więc, żeby kilkulatki siedziały zamknięte w domach.

W czasie pierwszej fali epidemii, w kwietniu, kiedy cały kraj się zatrzymał, byłam świadkiem bardzo nieprzyjemnej sytuacji w sklepie. Jedna z klientek, widząc wchodzącą do lokalu kobietę z dwójką małych dzieci, głośno skomentowała ten fakt.

"Dzieci nie powinny wchodzić do sklepu, niech pani stąd wyjdzie! One na pewno zarażają!" – denerwowała się kobieta. Na szczęście tamta mama zachowała zimną krew i odpowiedziała owej klientce, że zarażać bezobjawowo może także dorosły.

W tamtej sytuacji uderzyło mnie jednak to, że na słowa skierowane do młodej matki nie zareagowała obsługa sklepu. Dała w ten sposób ciche przyzwolenie na stygmatyzację dzieci. I choć to wydarzyło się w kwietniu, mam wrażenie, że społeczne podejście do dzieci nadal się nie zmieniło.

Podczas choroby mojego syna poczułam się dokładnie tak samo. Jak matka, której dziecko jest bezpodstawnie atakowane. Jaś był chory i nie zamierzałam nigdzie z nim wychodzić, po co więc komentarze dotyczące nieprzychodzenia? Rozumiem strach o własne zdrowie, ale nie rozumiem docinków w stronę przeziębionego i zmęczonego dziecka.

3. Psycholog: dzieci nie są niczemu winne

Psycholog Anna Siudem mówi, że stygmatyzacja dzieci w ostatnich latach dotyczy nie tylko zarażania koronawirusem SARS-CoV-2, choć w czasie epidemii jest dość mocno zauważalna. Szczególnie w mniejszych sklepikach. Terapeutka podkreśla, że sama spotkała się z relacjami na temat podobnych zachowań dorosłych wobec dzieci.

- Takie sytuacje i zachowania dorosłych wynikają przede wszystkim z braku świadomości, są zazwyczaj podyktowane lękiem o własne zdrowie i życie. Zarażać może jednak każdy - zauważa dr Anna Siudem. Jej zdaniem zachowania wykluczające są efektem negatywnej postawy społecznej.

- Dzieci nie są niczemu winne. One mają takie samo prawo do przebywania w społeczeństwie jak osoby dorosłe. Negatywnie wobec nich zachowują się zazwyczaj dorośli, którzy nie potrafią poradzić sobie z własnymi emocjami i są nastawieni krytycznie do innych. Człowiek jest istotą społeczną i wykluczanie kogokolwiek z życia społecznego, przypisywanie mu winy bez podania dowodów jest formą przemocy. Nie należy się na nią zgadzać - podkreśla Anna Siudem.

Psycholog podkreśla, że w takich sytuacjach, gdy atakowane jest dziecko, należy je bronić i dawać mu wsparcie, by nie czuło się wykluczone. - Nie można odmawiać dziecku miejsca w społeczeństwie. Zarażać koronawirusem może każdy, kto przechodzi zakażenie bezobjawowo i z objawami. Nie ma tutaj żadnej reguły - podsumowuje ekspertka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także:

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze