Moje dzieci mnie wkurzają. Macierzyństwo bez fikcji
Macierzyństwo opisywane jest jako największe szczęście. Cud, miód, tupot małych stóp. Chyba już czas, żeby zdjąć tę przesłodzoną otoczkę. Dzieci potrafią nieźle dać w kość, dosłownie i w przenośni, zmęczyć i po prostu wkurzać.
1. Matka nie ma prawa do złości
Wkurza mnie odmawianie matkom prawa do złości, do wyrażenia niezadowolenia, do wyrzucenia z siebie, tego, co boli, do narzekania.
Jak to? Masz takie dwa piękne skarby i narzekasz? Źle ci? Trzeba było nie mieć dzieci.
Ale gdy narzekasz na cokolwiek innego, każdy przecież przytaknie. Gdy powiesz: "ale dziś paskudna pogoda!", nikt nie wmawia, że nieprawda, że pięknie, że słonecznie. Gdy powiesz: "ale mnie boli głowa", nikt nie twierdzi, że wcale nie boli.
Przeciwnie - podczas deszczu opowiedzą, jak sami zmokli, może zaproponują podwózkę lub parasol. A w bólu wyrażą współczucie, zaproponują tabletkę.
Więc dlaczego, gdy matka narzeka, to słyszy, że nie powinna, że nie jest tak źle, że takie są dzieci? Dlaczego matce odbiera się prawo do niezadowolenia?
Niemal namacalna jest presja na tryskanie szczęściem i energią 24 godziny na dobę, bo przecież macierzyństwo to sama radość. Matka, która narzeka, jest piętnowana jako zła, wyrodna, która nie kocha dziecka.
A przecież - powiedzmy to wreszcie głośno i szczerze - dzieci bywają bardzo denerwujące.
Zobacz też: Czy frustracja to obowiązkowy punkt w macierzyństwie?
2. Dziecko mnie wkurza
Mam dzieci. Małe słodkie istotki. Kiedy śpią. Niszczycielskie żywioły, kiedy się aktywują. Wkurza mnie przekonanie, że nie powinny mnie denerwować, złościć, ich zachowania nie powinny mnie irytować. "To tylko dzieci" - słyszę. Oczywiście. Ale ja też jestem "tylko" człowiekiem.
Dzieci wkurzają, gdy śpią niespokojnie. Oczywiście, nie robią tego świadomie. Ale to nie zmienia faktu, że każda ich nocna pobudka, jest również moją pobudką. Każdy kocyk, który się zsunął, każdy soczek, który trzeba podać do picia, to jest moja pobudka. A gdy dzieci jest kilkoro i każde budzi się o innej porze? Niechby każde obudziło się raz, ten jeden jedyny raz, przy dwójce to już są co najmniej dwa razy jednej nocy. Więc zamiast spać 8, 7, czy choćby 6 godzin, śpię w ratach po 2, maksymalnie 3 godziny za jednym zamachem. A oprócz dzieci przecież mam życie, mam pracę i mam tę najprostszą potrzebę snu, która jest od kilku lat niezrealizowana.
Denerwuję się, gdy chciałabym się wyspać, ale dziecko śpiąc ze mną wierci się, czasem kopie, uderza łokciem. Wiem, że nie robi tego specjalnie, ale to nie zmienia faktu, że mnie wyrywa ze snu i że boli.
Czasem ten wybudzający ze snu lament ”podusia”, bo ulubiona poduszeczka spadła, to nie jest słodki głosik ukochanego dzieciątka wzywającego pomocy, ale w środku nocy brzmi jak straszliwy ryk, który pozbawia mnie możliwości zaspokojenia elementarnych potrzeb. mCzasem chciałabym się spokojnie wykąpać, ale moje potomstwo to skutecznie uniemożliwia. Piękno macierzyństwa nie zmienia faktu, że potrzebuję odrobiny higieny.
Wkurzam się, gdy naszykuję kąpiel dziecku, wypełnię wannę pianą, zadbam o zabawki do kąpieli, lecz dziecko żadnym myciem nie jest zainteresowane. Czasem kilka dni z rzędu. I co wtedy?
Dziecko mnie złości, gdy po zrobieniu porządków w sekundę wszystko dewastuje.
Gdy wrzaskiem chce wymusić coś w sklepie. Wiem, że najlepiej nie reagować, ale to nie zmienia faktu, że ten krzyk powoduje silne poczucie dyskomfortu we mnie i że dalszy spacer z dzieckiem ryczącym jak syrena alarmowa nie jest zbyt przyjemny. Do tego dochodzą oczywiście ”życzliwe” komentarze o rozwydrzonym bachorze i złej matce.
Dziecko mnie wkurza, gdy wracam zmęczona, głowa mi pęka, a ono skacze po łóżku, hałasuje. Wiem, że jest tylko dzieckiem, ale to nie zmienia faktu, że ja źle się czuję i myśl, że macierzyństwo to najpiękniejsze doświadczenie, nie uzdrowi mnie cudownie.
Czuję się niewolnicą aktywności dziecka. Nie mogę żyć moim życiem, nie mogę wstać ani położyć się, kiedy ja bym chciała. Gdy jestem chora, nie mogę wyleżeć się w łóżku. Nie mogę siąść i przeczytać książki. Nie mogę obejrzeć filmu. Nie mogę nawet pomarzyć o odpoczynku w weekend.
Irytuje mnie, gdy ubieram dziecko rano, a ono rozbiera się, protestuje, bo nie ta bluzeczka, nie te spodenki, jednak te, ale w sumie nie... i czas leci, a ja muszę wybrać portki, które zaakceptuje. Ja wiem, że dziecko ma prawo do swoich wyborów i swoich humorów, ale mam też obowiązki, które czekają i reszta świata niekoniecznie cieszy się z faktu, że straciłam rano mnóstwo czasu na próby ubrania dziecka, dla którego wyjątkowo zabawne jest zdejmowanie butów zaraz po założeniu i uciekanie przed kurteczką.
Zobacz też: Mit cudownego macierzyństwa
3. Matka ma prawo wyrażać emocje
Dużo mówi się o wyrażaniu siebie, okazywaniu emocji, nietłumieniu złości. Tylko co zrobić, gdy przyczyną tej złości jest kilkulatek?
Wiem, że to nie dziecko mnie złości, ale jego zachowania. Kocham je nad życie, jednak nawet mając tę świadomość, czasem po prostu czuję złość, irytację, zmęczenie. Tym większe, że tak bardzo odmawia się matkom prawa do negatywnych emocji.
Gdy już naprawdę mam dość, zamykam się w łazience. Udaję, że muszę skorzystać z toalety, żeby zyskać chwilę samotności, która pozwoli zrzucić stres i wyjść do dzieci z uśmiechem. To synonim luksusu dla matki - 5 minut samotności w toalecie. Czasem mam ochotę schować się tam ze śpiworem i pójść spać.
Myślę, że czas przestać upiększać macierzyństwo. Trzeba przyznać, że gdy dziecko wrzeszczy, to ten dźwięk męczy. Trzeba przyznać, że fakt, że matka może wytrzymać wszystko, nie oznacza, że musi to wszystko znosić z uśmiechem. Zauważyć – to zaskoczenie! - że nie tylko dziecko jest małym człowiekiem, którego potrzeby muszą być zaspokojone, ale że matka to także człowiek, który również nie może całkowicie wyrzec się swoich potrzeb, ani stłumić swoich emocji.
Zobacz też: Dziecko, daj mi spokój
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl