Koronawirus utrudnił adopcje rodzinom w Polsce. Historia Kamili i Bogdana Sandomierskich
Kamila i Bogdan Sandomierscy starają się adoptować dziecko od kilku lat, jednak urzędnicy wciąż widzą przeszkody, przez które para nie może tego zrobić. Za pierwszym razem była to praca Bogdana, za drugim różnica wieku między małżonkami. Doszło nawet do sytuacji, kiedy pani pedagog odmówiła im adopcji, ponieważ na pytanie "kto podejmuje w domu decyzję?", Bogdan wskazał Kamilę, a to dopiero wierzchołek góry lodowej.
1. Koronawirus utrudnił adopcję
Kamila i Bogdan Sandomierscy mieszkają na wsi w województwie zachodniopomorskim. Są małżeństwem od 13 lat, a od 5 starają się o adopcję dziecka. Ich próba adopcji pociechy zakończyła się odmową ze strony Publicznego Ośrodka Adopcyjnego w Koszalinie. Para podjęła kolejną próbę adopcji w 2016 roku w Ośrodku Adopcyjnym "Mam dom" w Szczecinie i uzyskała kwalifikację na przysposabiających w 2017 roku. W styczniu tego roku małżeństwo dowiedziało się, że ośrodek został zlikwidowany.
Z otrzymaną tam kwalifikacją małżeństwo Sandomierskich w lutym 2020 roku zgłosiło się do Warmińsko-Maurskiego Ośrodka Adopcyjnego z filią w Elblągu, gdzie małżonkowie nie zostali przyjęci w poczet kandydatów oczekujących na propozycję dziecka/dzieci.
Argumenty, które Publiczny Ośrodek Adopcyjny w Koszalinie wystosował w uzasadnieniu odmowy, są dla pary nieprzekonujące, ponieważ nie są zgodne z deklaracjami złożonymi w wywiadzie kwalifikującym ich do adopcji. Ośrodek w Elblągu odmówił parze zgody na adopcję m.in. ze względu na fakt, że Bogdan Sandomierski pracuje za granicą i za rzadko bywa w domu oraz z uwagi na to, że para stara się o adopcję w innym województwie niż to, w którym mieszka.
Para kontaktowała się telefonicznie także z wieloma innymi ośrodkami, które po usłyszeniu, że małżonek Kamili pracuje w Niemczech, dyskwalifikowały kandytaturę małżeństwa na rodziców z uwagi na pandemię koronawirusa i ryzyko, jakie niesie ze sobą praca za granicą w tym czasie.
Dyrektor Publicznego Ośrodka Adopcyjnego w Koszalinie Leszek Jęczkowski w rozmowie z WP Parenting przyznał, że koronawirus zatrzymał bezpośrednią współpracę ośrodków z rodzinami, sprowadzając ją do kontaktów teleinformatycznych na kilka miesięcy, co wpłynęło na opóźnienie wielu procesów adopcyjnych w całym kraju.
- Sądy zawęziły nasze działania tylko do spraw pilnych. Spotkania z rodzinami trzeba było przełożyć na czerwiec. Kuratorzy nie jeździli do rodzin, utrudniona była diagnoza dzieci i wyjazdy do rodzin zastępczych, gdzie te dzieci przebywają. Nie przeprowadzano wywiadów. Nie przyjmowaliśmy też osób z zewnątrz. Dopiero od końca maja i początku czerwca prace ośrodków zaczęły wracać do normy. Ciągle jednak funkcjonujemy w rygorze sanitarnym, co spowalnia naszą pracę - powiedział dyrektor.
2. Problemy ze zgodą na przysposobienie dziecka
Kamila opisała powody zawarte w odmowie, które wzbudzają wątpliwości i są jej zdaniem bezzasadne.
- Mieliśmy do czynienia z dwoma państwowymi ośrodkami adopcyjnymi. Procedura w pierwszym przypadku trwała od lipca 2015 do września 2016. Z tym że od listopada 2015 do maja 2016 została zwieszona ze względu na terapię małżeńską, na którą zostaliśmy wysłani przez jedną z pań pedagog. Kobieta stwierdziła, że jest konieczna po tym, jak na pytanie "kto w domu podejmuje decyzje" mąż powiedział, że ja. Więc pani pedagog uznała, że ja jestem "panią domu", rządzę, a mąż nie ma nic do gadania. Mąż zaczął jej tłumaczyć, że to nie tak - że ja podejmuję decyzje, bo częściej jestem w domu. Ale pani pedagog była "głucha" na te tłumaczenia. Widziała tylko jedno po tej odpowiedzi męża - że mamy problem w małżeństwie i nie może tak być. Stąd ten przymus z terapią małżeńską, która tak właściwie nie była nam potrzebna, bo zawsze żyliśmy zgodnie - opisywała Kamila.
W otrzymanej odmowie małżeństwu przedstawiono kilka argumentów, które zadecydowały o tym, że nie przyznano im opieki nad dzieckiem.
- Po pierwsze usłyszeliśmy, że mamy wysokie oczekiwania względem dziecka i jesteśmy gotowi jedynie na to w pełni zdrowe i bez trudności rozwojowych, a przysposobienie dziecka chorego traktujemy "warunkowo". Podana przyczyna jest wyssana z palca, ponieważ w formularzu zaznaczyliśmy, że możemy adoptować dzieci chore, np.z chorobami neurologicznymi (oprócz epilepsji i chorób mięśni) czy nawet z FAS, ale nie pełnoobjawowym. W formularzu przy rubryce na "TAK" dopisaliśmy "warunkowo", ponieważ decyzja zależała od zaawansowania danej choroby - tłumaczy Kamila.
- Drugi argument dotyczył, jak to określono, "niskiego poziomu jawności adopcji", co jest sprzeczne z tym, co od samego początku mówiliśmy. Nie chcemy w żadnym wypadku ukrywać adopcji przed dzieckiem, ani też przed otoczeniem, nawet gdybyśmy adoptowali niemowlę. Pamiętam, że w trakcie jednego spotkania poruszaliśmy temat od kiedy mówić dziecku o adopcji. Byliśmy zaskoczeni, gdy pani pedagog powiedziała, że należy mówić o tym niemowlęciu. Myśleliśmy, że kilkumiesięczne dziecko nie rozumie jeszcze, czym jest adopcja. Wydawało nam się, że dopiero roczne, a nawet 1,5 roczne dziecko powoli zaczyna cokolwiek rozumieć i dopiero wtedy chcieliśmy zacząć mówić dziecku o adopcji i czytać bajki adopcyjne - kontynuuje Kamila.
3. Namnażanie trudności
Innym argumentem, który zaważył na brak otrzymania zgody, był fakt, że Kamila miała trudne dzieciństwo, a jej ojciec miał problem z alkoholem. Rodzice rozwiedli się, kiedy Kamila miała 12 lat. Od tego czasu mieszkała w mamą i bratem. Mimo że u niej samej nie zdiagnozowano żadnych nieprawidłowości, dla ośrodka adopcyjnego przeszłość kobiety okazała się przeszkodą.
- Usłyszałam, że trudne wątki dotyczące doświadczeń z domu rodzinnego są nadal widoczne i ich nieprzepracowanie dyskwalifikuje mnie jako rodzica. Ten powód był dla mnie śmieszny. W trakcie któregoś spotkania pani pedagog upierała się, żebym odbyła terapię dla DDA. Z kolei pani psycholog była przeciwnego zdania i stwierdziła, że nie widzi nic, co sygnalizowałoby, że terapia jest mi potrzebna. Jednak pani pedagog się uparła, więc zapisałam się na diagnostykę w Centrum Psychoterapii i Leczenia Uzależnień. Po kilku spotkaniach diagnostycznych otrzymałam zaświadczenie z poradni, że nie ma wskazań do odbycia terapii. To zaświadczenie dostarczyłam do ośrodka i więcej temat terapii DDA nie był już poruszany, pomyślałam więc, że temat jest skończony. Nie kryłam zdziwienia, kiedy w uzasadnieniu odmowy przeczytałam, że moja przeszłość mnie dyskwalifikuje. Do dziś mam wrażenie, że zaświadczenie z diagnozy pani psycholog od uzależnień nie jest ważne, bo ważniejsze jest "widzimisię" pani pedagog z ośrodka - nie kryje emocji Kamila.
Problemem okazała się też różnica wieku w związku małżeństwa. Kamila ma 39 lat, a jej mąż 49 lat. W odmowie można przeczytać, że różnica wieku między rodzicami a potencjalnym dzieckiem mogłaby spowodować, że oczekiwanie na dziecko trwałoby bardzo długo. Choć należy dodać, że różnica wieku jako taka, nie jest z reguły problemem.
- Nie wiemy skąd taki wniosek. W 2016 roku, w momencie odrzucenia nas, jeszcze byliśmy "młodzi", a przecież nie czekaliśmy na maleńkie dzieci. W podaniu napisaliśmy, że chcemy adoptować dzieci do 5-6 lat. Tu prawdopodobnie chodziło bardziej o wiek męża, ponieważ miał wówczas 46 lat i pani pedagog stwierdziła, że możemy liczyć jedynie na dziecko szkolne, mimo że pani psycholog zaprzeczyła temu twierdzeniu, dając nam nadzieję na mniejsze dziecko - opisywała.
Para chciała zaadoptować dwoje dzieci, jednak wspomniana pani pedagog również na to nie chciała wyrazić na to zgody.
- Stwierdziła, że możemy tylko adoptować jedno dziecko, mimo że mamy ku temu bardzo dobre warunki finansowe i mieszkalne (piętrowy dom jednorodzinny) - przyznaje Kamila.
- W tamtym ośrodku przeszliśmy swoje. Do takiego stopnia nas wykończyli psychicznie, że byliśmy skłonni już całkowicie zrezygnować z walki o adopcję w innym ośrodku. Jednak to, przez co przeszliśmy, nie oznacza, że wszędzie tak jest - przyznała Kamila.
4. Druga odmowa
Zdaniem Kamili druga odmowa w Elblągu była związana z pracą Bogdana za granicą. W uzasadnieniu podano, że mężczyzna powinien częściej przebywać w domu.
- Pod koniec lutego mieliśmy kompletować dokumenty i czekać na odpowiedź, czy nas przyjmą do końca marca. W marcu, gdy pojawił się już u nas koronawirus, zadzwoniłam tam i usłyszałam, że cały proces jest na razie wstrzymany i musimy czekać. Ośrodki zaczęły funkcjonować dopiero od 1 czerwca, więc od marca nie wiedzieliśmy, co z nami będzie. 1 czerwca zadzwoniłam do ośrodka i niestety usłyszałam decyzję odmowną. Przyczyna była jedna - mąż pracuje w Niemczech, a dzieci potrzebują obojga rodziców na miejscu.
Podobnie jak w pierwszym ośrodku, także w tym przypadku, wymagano od Bogdana, aby w przypadku adopcji wrócił do Polski na stałe.
- To wygląda tak, jakby w przypadku państwowych ośrodków był to wymóg na zasadzie - pracujesz poza granicami kraju, to nie damy ci dziecka, dopóki nie znajdziesz pracy w Polsce, bo dzieci muszą mieć w domu oboje rodziców codziennie. Dla nas wymóg jest niezrozumiały. Jest wiele par, gdzie jedno z małżonków pracuje za granicą i nie mają problemu z adopcją dziecka - mówi rozgoryczona.
Bożena Puszkiewicz dyrektor Warmińsko-Mazurskiego Ośrodka Adopcyjnego w Olsztynie, do którego przynależy filia w Elblągu, zapytana o to, czy praca jednego z rodziców za granicą jest wystarczającym argumentem, aby odmówić parze przysposobienia dziecka, odparła:
- Należy brać pod uwagę, że w momencie przysposobienia dziecka, które zmaga się z traumą porzucenia, miało przykładowo 3 domy i zostało wychowane w fatalnych warunkach emocjonalnych, to brak obecności ojca na co dzień, może skutkować wtórnym porzuceniem u takiego dziecka i utrudniać jego rozwój. Jeżeli ojciec bywa za rzadko w domu, to nie nawiąże wystarczającej więzi z dzieckiem, zdanym tylko na mamę. To czy pracuje za granicą nie ma znaczenia. Ale przedłużający się brak jednego rodzica zaburza wychowanie dziecka. Ojciec nie może być gościem w domu - komentuje Bożena Puszkiewicz.
Dyrektorka dodała też, że w przypadku pary znaczenie miał także fakt, że małżeństwo starało się o dziecko w innym województwie, niż to, w którym mieszka.
- Publiczne Ośrodki przyjmują rodziców przede wszystkim z własnego województwa. Jeżeli para pochodzi z województwa zachodniopomorskiego, to powinna się skierować do ośrodka w Szczecinie. Nie bez znaczenia są tu problemy logistyczne w czasie ewentualnego nadzoru ośrodka nad przebiegiem okresu osobistej styczności, w tym wielokrotne wizyty pracowników ośrodka w domu rodziny - zadanie zlecone przez sądy rodzinne - oświadczyła dyrektorka.
Należy dodać, że w 2012 roku w Polsce została zniesiona rejonizacja w Ośrodkach Adopcyjnych. Oznacza to, że inne województwo niż to, w którym się mieszka nie powinno być przeszkodą w adopcji dziecka. Na wywiady środowiskowe można wysyłać pracowników z pobliskich ośrodków, a nie z tego, z którego przysposabia się dziecko.
- Na szkoleniu w szczecińskim ośrodku były pary z całej Polski: z Poznania, Warszawy czy Łodzi. Nikt nie robił problemów z tym, że pary są z innego województwa. To jest zgodne z prawem - powiedziała Sandomierska.
Mimo wielu przeszkód, z jakimi spotkali się Kamila i Bogdan, para nie przestaje starać się o zgodę na adopcję. Małżeństwo podjęło kolejną próbę w innym ośrodku, tym razem niepublicznym. Kamila nie ukrywa entuzjazmu i wyraża nadzieję na pozytywne rozparzenie ich sprawy.
- Mamy nadzieję, że w końcu w tym ośrodku nam się uda. I nie poddamy się, bo chcemy mieć rodzinę, chcemy mieć dzieci - kończy Kamila.
5. Jakie warunki muszą spełniać rodziny, aby adoptować dziecko?
Dyrektor Publicznego Ośrodka Adopcyjnego w Koszalinie Leszek Jęczowski nie krył też zdziwienia argumentacją ośrodka, przytoczoną przez małżonków. Zapewnił jednocześnie, że każdy przypadek jest rozpatrywany indywidualnie, a ośrodki adopcyjne nie mają złych intencji i zawsze kierują się dobrem dziecka.
- Trudno jest mi się w pełni odnieść do opisywanego przypadku. Jeśli chodzi o argument dotyczący pracy jednego z członków małżeństwa za granicą, to należy podkreślić, że nie ma takiego prawa, które nakazywałoby starającym się o dziecko pracować w kraju. Sama praca nie jest przeszkodą. Chodzi o to, aby "centrum życiowe rodziny" znajdowało się w tym przypadku w Polsce - tłumaczył dyrektor.
Jęczowski podkreślił też, że różnica wieku między partnerami ma znaczenie i jest brana pod uwagę przez ośrodki adopcyjne, choć nie jest to powód, który dyskwalifikuje pary jako potencjalnych rodziców.
- Wiek ma znaczenie, o czym mówi zresztą kodeks, ale to nie jest tak, że osoba po 45. roku życia nie może przysposobić dziecka. Decyzja jest uzależniona od indywidualnego przypadku i predyspozycji pary. Nikomu nie zależy na tym, aby kogoś specjalnie nie zakwalifikować czy celowo odrzucać czyjeś kandydatury. Ośrodki adopcyjne zawsze patrzą z perspektywy dziecka - tłumaczy.
Dyrektor podkreśla też, że przy jakichkolwiek wątpliwościach co do rodziny, lepiej nie prowadzić dalej procesu adopcyjnego. Ośrodki wolą wskazać rodziny zakwalifikowane i gwarantujące zaspokojenie potrzeb dzieci, niż dawać je w ręce osób, co do których nie ma przekonania, że sprostają wyzwaniu, jakim jest adopcja.
- Należy pamiętać, że w ośrodkach czeka znacznie więcej małżeństw zakwalifikowanych do adopcji niż dzieci. Adopcja musi wynikać z przekonania, że jest najlepszym dobrem dla dziecka. Jeżeli wokół danej rodziny namnaża się wiele znaków zapytania, kierujemy się zasadą, że lepiej jest nie oddawać tam dzieci - zakończył Leszek Jęczkowski.
Aktualizacja: Dwa tygodnie po przeprowadzeniu rozmowy z WP Parenitng Kamila i Bogdan Sandomierscy poinformowali nas, że udało im się uzyskać kwalifikację na adopcję dziecka w Ośrodku Adopcyjnym w Gdańsku.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl