Moi rodzice znani i nieznani: jestem dzieckiem adopcyjnym
Jak powiedzieć dziecku, że nie jest naszym biologicznym dzieckiem? Jedni nigdy nie ukrywają przed swoją pociechą tego faktu, inni zaś – strzegą tej tajemnicy przez wiele lat.
Dagmara od zawsze wiedziała, że mama jej nie urodziła. Miała cztery lata, gdy rodzice zaczęli o tym wspominać w rozmowach. Robili to delikatnie, spokojnie, taktownie. Dokładnie tak, jak można przeczytać w książce "Anioły mówią szeptem" autorstwa Agaty Komorowskiej:
"Dusze dzieci mieszkają w Niebie. Kiedy zapragną przyjść na ziemię, wybierają sobie rodziców. Ale czasami mama, którą Duszyczka sobie wybrała, nie może sama urodzić dziecka. Wtedy takie dziecko rodzi inna kobieta. Do wybranych przez to dziecko rodziców przychodzi Anioł i szepcze im do ucha, że przyszedł czas, by zacząć szukać ich dziecka. Oni jednak nie wiedzą nawet, gdzie i jak zacząć. I tak dobry Bóg zsyła na ziemię Anioła, którego zadaniem jest pomoc dzieciom i rodzicom odnaleźć się. (…) Anioły muszą bardzo dokładnie poznać wszystkich poszukujących rodziców oraz oczkujące dzieci, by nie popełnić żadnego błędu".
Przeczytaj koniecznie
- Kobiety nie umieją sobie z tym poradzić. Czy wiesz, co robią źle?
- Alergia może być przyczyną tych częstych dolegliwości. Zobacz, jak ich uniknąć
- Ta piramida ma znaczenie! Czy wiedziałeś, że istnieje?
- Zadaj pytanie pediatrze i rozwiej swoje wątpliwości
- Nie daj się oszukać! Czy wiesz, jak rozpoznać prawdziwy tran?
- Nowa technologia w domu. Zobacz, jak zmieni twoje życie
1. Bękart, który stał się przyjacielem
W szkole Dagmara pierwszy raz zetknęła się ze słowem 'bękart'. Kolega z klasy przezwał ją tak, gdy nie pozwoliła mu ściągać na klasówce. Mimo iż wszyscy to słyszeli, nikt nie zareagował i nie stanął w obronie dziewczyny.
- Nauczycielka udała, że nie słyszy. Po latach myślę, że nie miała pojęcia, co powiedzieć. Adopcja w latach 90. była tematem tabu. Nie mieli dziecka, mają dziecko. Ludziom wydawało się to takie proste. I był to z pewnością powód do plotek.
Dagmara po powrocie do domu opowiedziała o sytuacji rodzicom. Tata dziewczyny niemal od razu chciał interweniować, ale pod wpływem żony ustąpił. Gdy jednak w klasie nadal naigrywano się z dziewczyny, rodzice poszli do szkoły. Najpierw porozmawiali z wychowawczynią, potem poszli do psychologa. Wspólnie zdecydowali się na bardzo odważny krok – postanowili wejść do klasy, podjąć rozmowę z uczniami i wyjaśnić im, na czym polega adopcja.
- To była wspaniała lekcja! Byłam taka dumna. Siedziałam przy mamie i tacie, widziałam, jak koledzy i koleżanki na nas patrzą. W ich oczach nie widziałam ironii czy drwiny. Zazdrościli mi kontaktów z rodzicami. Jolka, z którą siedziałam w ławce, przyznała, że chciałaby mieć taką rodzinę.
Od tego czasu przezwiska w szkole się skończyły, a w domu Dagmary popołudniami zaczęło się robić gwarnie. Niemal cała klasa spędzała tam czas po lekcjach. Grali w gry, rozmawiali, radzili się. Czuli, że traktuje się ich poważnie.
W liceum było podobnie. Tam również otwarcie mówiła, że jest dzieckiem adoptowanym. Tu z kolei nigdy nie usłyszała niczego złego na swój temat. – Może dlatego, że młodzież był wtedy inna? Wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo. Wiele czasu wspólnie spędzaliśmy na rozmowach, często odwiedzaliśmy się po lekcjach.
Gdy Dagmara miała 10 lat, jej rodzice zaadoptowali Piotrusia. Chłopczyk miał trzy latka. Przez kilka miesięcy nie potrafił odnaleźć się w nowym domu. Panicznie bał się, że wróci do domu dziecka. Płakał niemal co noc. Rodzice nie szczędzili mu więc miłości. – Pamiętam, że mama zwracała się do Piotrusia tylko używając słowa ‘synku’. Jakby chciała go przekonać o tym, że jest jej i należy do rodziny.
2. Ta, która urodziła
Piotrek również miał dzieciństwo pełne radości. Bardzo lubił starszą siostrę, ubóstwiał ojca. Dzisiaj ich relacje wyglądają podobnie. Może dlatego, że Dagmara czuła się w tej rodzinie bezpiecznie, nie bała się zapytać mamy o biologicznych rodziców?
- Siedząc przy kawie z mamą spytałam, czy wie, kim "ona" była. Od razu było wiadomo o kogo chodzi. Przez sekundę zobaczyłam w oczach kobiety, którą kochałam najmocniej na świecie, strach. Ale on szybko zniknął. I usłyszałam: ”Nie, ale możemy spróbować się tego dowiedzieć. Chcesz?”
Dagmara chciała, ale nie wiedziała, co zrobi, gdy spotka biologicznych rodziców. Wybrała się do Urzędu Stanu Cywilnego, napisała wniosek o wydanie odpisu zupełnego aktu urodzenia. Biologiczny ojciec - nieznany. Matka nosiła to samo imię co ona. To wiele ułatwiło, bo Dagmara nie było wówczas imieniem popularnym.
Kobieta odnalazła matkę po kilku miesiącach. – Odwiedzenie jej wymagało ode mnie wielkiej odwagi. Serce waliło mi jak oszalałe.
Biologiczna matka Dagmary przyjęła córkę z dużym dystansem. Na kolejnym spotkaniu przyznała, że nie wiedziała, jak zareagować. Poprosiła o kontakt z rodzicami adopcyjnymi. Zgodzili się na spotkanie. To wtedy z jej ust padły słowa "przepraszam" i "dziękuję".
Dagmara od czasu do czasu odwiedza kobietę, która ją urodziła. Właśnie w ten sposób woli o niej mówić. Słowo ‘mama’ jest zarezerwowane dla kogoś innego.
Cieszy się, że poznała swoją przeszłość, odnalazła swoje korzenie. Piotrek nie miał tyle szczęścia. Od czterech lat poszukuje swoich biologicznych rodziców. Powoli traci już nadzieję.
3. Zagadka jednego zdjęcia
O tym, że jest adoptowana, Weronika dowiedziała się przez przypadek. Gdy umarł jej dziadek, okazało się, że to jej przypadł w spadku dom. 25-letnia dziewczyna po miesiącu zdecydowała się do niego przeprowadzić. Gdy przyszło lato, postanowiła zrobić porządek na strychu.
W pracach porządkowych pomagał jej chłopak. – To właśnie Adam pierwszy znalazł karton ze starymi zdjęciami. Uwielbialiśmy takie klimaty, więc od razu przystąpiliśmy do przeglądania fotografii. Oczyma wyobraźni widziałam, jak robię z nich kolaż.
Para natknęła się na zdjęcia z wesela cioci Weroniki. Obok pary młodej stali rodzice dziewczyny. Data tej uroczystości była jej znana, bo niedawno odbyła się impreza z okazji 25-lecia ślubu wujostwa. Był czerwiec, ona urodziła się na początku lipca.
– Moja mama, bardzo szczupła, na zdjęciu w idealnie dopasowanej sukience, nie była w ciąży. A zatem nie mogła mnie urodzić. Dopiero później zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nigdy wcześniej nie widziałam tych zdjęć. To przecież była bardzo bliska rodzina, z którą utrzymywaliśmy bardzo dobre stosunki.
Weronika chciała od razu prosić rodziców o wyjaśnienia, ale bała się ich reakcji. Stwierdziła, że skoro przez tyle lat nie powiedzieli jej prawdy, to może mieli ku temu ważny powód. Odwiedziła Urząd Stanu Cywilnego. Z udostępnionego jej dokumentu wynikało, że miejscem jej urodzenia były Katowice. Weronika nie pamięta, by kiedykolwiek była na Śląsku. Od zawsze mieszkała w Gdyni. Poznała również nazwisko biologicznej matki.
4. Próba dotarcia do korzeni
Informacji zaczęła szukać na portalach społecznościowych. Miała nadzieję, że w ten sposób znajdzie kogoś z rodziny biologicznej matki. Trafiła na chłopaka, który był mniej więcej w jej wieku i nosił to samo nazwisko, które zapisane było w pierwotnym akcie urodzenia Weroniki. – Na początku nie odpisywał, ignorował moje wiadomości. Ale gdy zmieniłam zdjęcie profilowe, wszystko się zmieniło. Dostałam od niego wiadomość: „Cześć SIOSTRA!”.
Okazało się, że matka biologiczna oddała córkę do adopcji, bo – jak sama twierdzi – nie miała warunków, by ją wychować. Szczerze nienawidziła też ojca dziewczyny i z jakiegoś powodu emocje te tuż po ciąży przelała na córkę. Po latach żałowała swojej decyzji. Chciała nawet odnaleźć Weronikę, ale prawo jej to uniemożliwiało.
Weronika w pewnym momencie musiała przyznać się rodzicom adopcyjnym, że zna prawdę i poznała swoją biologiczną rodzinę. – To było straszne! Mama płakała, tata wyszedł z pokoju. Nie mieli pojęcia, że wiem tyle o swoim pochodzeniu. W ich oczach widziałam przerażenie: bali się, że nie wybaczę im tego, że przez tyle lat kłamali. Tłumaczyli, że dla nich geny nie mają żadnego znaczenia. Kochają mnie najbardziej na świecie i jestem spełnieniem ich marzeń.
Adopcyjni rodzice Weroniki nie chcieli poznać biologicznej matki dziewczyny. Wymienili tylko między sobą korespondencję. Dziewczyna nie wie, co napisali w listach. Od czasu do czasu jeździ na Śląsk, ale nie potrafi całkowicie zaufać biologicznej matce. Ma do niej żal.
W przypadku Weroniki prawda o jej pochodzeniu w żaden sposób nie osłabiła jej więzi z adopcyjnymi rodzicami. – Mam czasem wrażenie, że kamień spadł im z serca. Przyznali, że pomysł o zatajeniu prawdy podsunęli im psychologowie, z którymi mieli styczność w czasie procedury adopcyjnej. To podobno była powszechna praktyka pod koniec lat. 80.
Z czasem jednak specjaliści uderzyli się w pierś i przyznali, że takie porady nie były na miejscu. Obecnie sugeruje się, by od samego początku mówić dziecku, że jest się jego adopcyjnym rodzicem. Decyzja należy jednak do rodziny.
- Ja nalegam, naciskam i podkreślam, że należy mówić od samego początku – mówi Agata Komorowska, adopcyjna mama i autorka książki „Anioły mówią szeptem”. I dodaje: – Ada wie, że inna pani nosiła ją w brzuszku i rośnie z tą świadomością jako normą. Nigdy nie spadnie to na nią jak grom z jasnego nieba, bo – nie oszukujmy się – wcześniej czy później dzieci dowiadują się prawdy. Gorzej, gdy dokument wpadnie im w ręce podczas sprzątania domu po zmarłych rodzicach. Tragedia. Nie polecam.
5. My dobrzy, oni źli
Agata Komorowska radzi ponadto, by nie mówić dziecku o rodzicach biologicznych źle, siebie stawiając w jasnym świetle. – Dziecko będzie miało poważny problem z taką informacją. Wpłynie ona porażająco na jego poczucie własnej wartości. Będzie obciążeniem do dźwigania przez całe życie.
Rodzice adopcyjni sami muszą wybrać odpowiedni sposób, w jaki poinformują dziecko o jego sytuacji. Młodszym pociechom można opowiedzieć bajkę o tym, jak to dzieci w niebie wybierają sobie bliskich.
– Można również powiedzieć, że niektóre dzieci rodzą się z brzuszka, a inne z serduszka. Wiem, czego z pewnością robić nie wolno: kłamać! Prawda wcześniej czy później ujrzy światło dziennie, a jeśli stanie się to przypadkiem, to zburzy cały świat dziecka. W takiej sytuacji potrzeba poznania rodziców biologicznych będzie o wiele silniejsza, a i determinacja dużo większa. Dziecko, które wie od początku i rośnie z tą wiedzą, nie ma z tym żadnego problemu – podsumowuje Agata Komorowska.