"Jeśli chcecie, to chorujcie, ale nie narażajcie innych". Matka pisze do innych rodziców [FELIETON]
"W przestrzeni publicznej zasłoń usta i nos" – taki alert z Rządowego Centrum Bezpieczeństwa dostałam w momencie, gdy zaczynałam pisać ten tekst. Na myśl od razu przyszło mi modne powiedzonko: "będzie grubo!". Szczególnie w szkołach i przedszkolach.
Od soboty 10 października rząd zaostrzył restrykcje epidemiczne. Najbardziej odczuwalnym obostrzeniem jest nakaz noszenia maski w przestrzeni publicznej, także na świeżym powietrzu, a ja, odprowadzając dziecko do przedszkola, widzę bunt. Jestem mamą sześciolatka i dwulatka. Czyli teoretycznie bezobjawowych nosicieli.
Przedszkole w jednej w podlubelskich miejscowości. Na drzwiach widzę kartkę z napisem: "Proszę wchodzić w maskach". Każdy rodzic, który przychodzi po dziecko, czeka wewnątrz budynku. Poprawnie założoną maseczkę ma może jedna na pięć osób. Kiedy zapytałam jednego z ojców, dlaczego nie ma maski, odpowiedział, że nie wierzy w wirusa. No tak, bo przecież to kwestia wiary... Nie skomentowałam, szkoda słów.
To tylko przykład, ale podobnych sytuacji jest dużo więcej. I od kolejnego rekordu nic się nie zmieni. Jestem pewna.
Na swoim facebookowym profilu, zapytałam rodziców, jak się odnoszą do nowych obostrzeń. - Dla mnie to idiotyzm i bezprawnie wprowadzone ograniczenia. Nie ma ustawy ani stanów, które kazałyby respektować rozporządzenia. Masek nie noszę. Mam przy sobie tylko jakby szła policja, na zasadzie antymandatu, bo nie chce mi się nerwów szarpać po sądach. Dzieciom do szkoły też nie dałam do noszenia w przestrzeniach wspólnych. Mieszkam na wsi i nie zamierzam na pewno nosić masek na powietrzu – zadeklarowała mi Iwona.
- Nie widzę żadnego logicznego wytłumaczenia dla noszenia maseczki na świeżym powietrzu – dodała Dorota w odpowiedzi na moje pytanie. A kiedy dopytałam, czy nie boją się o bliskich, odpowiedziały, że bardziej niż wirusa, obawiają się tego, że gdy poważnie zachorują, nikt nie będzie mógł ich leczyć, bo lekarze diagnozują przez telefon.
Rodzice, którzy nie zamierzają stosować się do obostrzeń, zaczynają mówić o tym głośno. Słyszę to i chyba nawet rozumiem, bo zachowania rządu w tej kwestii przez długi czas były mało spójne. Część z tych rodziców nie wierzy w istnienie wirusa, inni po prostu uważają te działania za nielogiczne.
Z drugiej strony atakują nas coraz gorsze prognozy na końcówkę roku, coraz więcej przypadków zakażeń, widmo zamknięcia przedszkoli i szkół, prywatnego lockdown’u i kwarantanny. Eksperci z kolei mają dowody na to, że nawet 80 proc. dzieci przechodzi zakażenie koronawirusem bezobjawowo, w tym czasie zarażając innych.
Nietrudno jest się pogubić w tym całym bałaganie. Co chwilę czytam o podważaniu kolejnych teorii, każdego niemalże dnia na COVID-19 nowe światło rzucają naukowcy. I, jak dla mnie, nie ma w tym problemu.
Chcecie, to chorujcie. Tylko nie zarażajcie innych i nie ryzykujcie ich zdrowia i życia. Jest wielu Polaków, którzy nie chcą mieć kontaktu z koronawirusem, bo bardziej niż o siebie boją się, że niechcący zarażą rodziców, którzy często mają choroby towarzyszące. Tak, jak ja.
Wiecie, co w tym wszystkim jest najgorsze? Że wasze dzieci widzą, co robicie i słyszą, co mówicie. Postawy, które przedstawiacie sobą, to będą ich postawy. A kiedy zachoruje wam ktoś bliski albo wy sami, co usłyszycie od swojego dziecka? "Tato, mamo, przecież wirusa nie ma"?
Ewa Rycerz
Zobacz także: Wychowuje transpłciowe dziecko. "To dla mnie coś zupełnie naturalnego. Nauczył mnie tego mój syn"
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl