Trwa ładowanie...

Koronawirus w Polsce. "W szkołach i przedszkolach absurd goni absurd"- mówią rodzice

 Ewa Rycerz
09.10.2020 13:54
W przedszkolach i szkołach dochodzi do wielu absurdów związanych z koronawirusem
W przedszkolach i szkołach dochodzi do wielu absurdów związanych z koronawirusem (East News)

Kiedy Daniel po raz kolejny przyniósł śniadanie ze szkoły, jego matka zapytała o powód. "Pani powiedziała, że jak chcę zjeść śniadanie, to mam iść na boisko, bo w szkole maski zdjąć nie mogę. Deszcz padał, co miałem zrobić? Na stołówce może być tylko 20 osób". Kobieta bulwersuje się, a całą sytuację nazywa "covidowem absurdem". Ciężko się z nią nie zgodzić, jednocześnie pamiętając, że jest ich coraz więcej, i niemal każdy rodzic ma do opowiedzenia absurdalną historię.

1. Pozorny dystans

Z dnia na dzień przybywa chorych, ludzi w kwarantannie i ofiar koronawirusa. Mimo tego szkoły, przedszkola i żłobki funkcjonują jednak w miarę rozwoju sytuacji – normalnie. Obowiązuje je jednak szereg obostrzeń, których muszą przestrzegać. Okazuje się jednak, że nie wszędzie połączone jest to z logiką.

- Mam dwie córki. Chodzą do tego samego przedszkola. Kiedy idę z młodszą, starsza nie może wejść do szatni i czeka przy drzwiach do momentu, aż pracownik przedszkola zabierze młodszą. Gdy tak się stanie, idę po starszą. Nie mogą się spotkać w szatni, mimo że widzą się przecież w domu – opowiada Katarzyna, śmiejąc się przy tym. Sama nie wie, jak reagować na takie sytuacje.

I nie jest jedyna. Beata z Lublina relacjonuje, że w przedszkolu u jej syna, dzieci z poszczególnych grup także nie mogą mieć ze sobą kontaktu. - Problem w tym, że część z tych dzieci spotyka się na dyżurze po godz. 15. I to przecież z dyżurującym nauczycielem, który wcześniej pracował z innymi dziećmi. Tam już mogą się mieszać? - pyta Beata.

Zobacz film: "Koronawirus. Jak nie zarazić się na imprezie rodzinnej?"

W szkołach podstawowym sytuacja wygląda podobnie. "W szkole mojego syna wszystkie klasy pierwsze mają swój kawałek korytarza na przerwie, aby się nie spotykać, a po lekcjach wszyscy widzą się na świetlicy" – pisze z kolei na Facebooku Aleksandra.

Według wytycznych niektórych szkół, dzieci nie powinni nic wnosić, ani wynosić z placówek. – Mowa oczywiście o kasztanach, cukierkach na urodziny czy rysunkach, bo podręczniki i zeszyty przecież muszą przynosić. Na nich nie ma wirusów? – pyta Ewa.

2. Cukierki na kwarantannie

Jednym z zaleceń sanepidu jest, by dzieci nie przynosiły z domu do szkoły ani przedszkola żadnych przedmiotów. Wliczają się w to także cukierki, które dzieci rozdawały kolegom i koleżankom z okazji własnych urodzin. Zakaz obowiązuje także wszelkie zabawki, przytulanki.

- W przedszkolu mojego syna cukierki muszą przejść dwudniową kwarantannę. Wtedy podobno jest mniejsze zagrożenie zakażeniem. Dziwne, bo ostatnio dzieci zostały poproszone o przyniesienie jabłka z okazji przedszkolnej imprezy. Owoce nie musiały przejść kwarantanny – śmieje się Honorata. Julia potwierdza, że w szkole, do której uczęszcza jej syn, istnieje taki sam zakaz. - Dobrze, że kanapek nie muszą oddawać na kwarantannę – komentuje. - I ktoś te cukierki testuje jakoś po tej izolacji? Dają pod lampy UV czy przyjeżdża sanepid i pobiera próbki? – pyta Krzysztof.

- Nie wiem, jakie jest logiczne uzasadnienie, ale do naszej szkoły nie można przynieść obuwia zmiennego. Dzieci musiały cały dzień kisić się w tych butach, w których przyszły do szkoły – pisze Magdalena. Wtóruje jej kilkoro rodziców, których dzieci do tej pory chodzą po przedszkolu w butach.

3. Zamieszanie z maseczkami

Wiele absurdów dotyczy także noszenia maseczek. W wielu szkołach są one obowiązkowe na korytarzach, ale w klasach dzieci są zwolnione z ich noszenia. Zdarzają się jednak placówki, w których uczniowie mimo to, muszą maski zakładać.

- U mojej córki w szkole, dziecko do nauczyciela w czasie lekcji może podejść tylko w maseczce, nauczyciel w trakcie lekcji nie używa maseczki. A podchodzi do każdego z dzieci. Gdzie tu logika? – zastanawia się Ewelina.

Sebastian dodaje, że jego syn każdą lekcję informatyki spędza w rękawiczkach jednorazowych, by nie dotykać palcami klawiatury. Dlaczego? Ponieważ nie da się jej zdezynfekować – opisuje mężczyzna.

- Syn ma 15 lat, jest w pierwszej klasie technikum. 8 lekcji dziennie i na każdej musi siedzieć w maseczce, przerwy - w maseczce. Jeść może albo na stołówce z ograniczoną ilością osób albo... na boisku. Jak mi o tym powiedział, to aż się we mnie zagotowało! Wybierałam numer do dyrekcji, żeby im nawtykać! Co oni sobie myślą?! Ale syn mnie powstrzymał. Stwierdził, że szkoda się denerwować. Po prostu w tym tygodniu padało, więc nie jadł. Niedługo spadnie śnieg i co? Wybudują sobie iglo, żeby zjeść drugie śniadanie?! - bulwersuje się Kasia.

W przedszkolach i szkołach absurd goni absurd. I choć zapewne większość z rozwiązań wprowadzona była w dobrej wierze i w celu zapobiegania rozprzestrzenianiu się wirusa, wiele z nich jest mało logicznych. Tak, jak na przykład zakaz robienia wspólnych klasowych zdjęć, żeby dzieci nie stały obok siebie. Zamiast tego, uczniowie zostali postawieni w kolejkę bez zachowania odległości i każdy był fotografowany oddzielnie.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze