Jak wygląda życie ukraińskich rodzin, które znalazły schronienie w Polsce? "One nie żyją z 500+"
Pani Magdalena do swojego domu w Stargardzie przyjęła siedem osób, które uciekły z ogarniętej wojną Ukrainy. Kobieta zauważa, że ukraińscy uchodźcy, którym udało się znaleźć schronienie w Polsce, nie oczekują świadczeń socjalnych i "pieniędzy spadających z nieba". Chcą zarabiać na życie swoją pracą. Niektórzy wręcz nie radzą sobie z ogromem otrzymywanej pomocy. Tak jak Natasha, która wraz z córeczką, wróciła do bombardowanego Charkowa, żegnając się słowami: "Dajcie mi żyć".
1. "Uciekli z jednego bombardowania w drugie"
- Gdy tylko usłyszałam, do jakich dramatów dochodzi za naszą wschodnią granicą, wiedziałam, że chcę pomóc. Sama mam ukraińskie korzenie. Przyjęłam do siebie siedem osób, w tym dwie młode mamy z dziećmi - dwuletnią Katią i czteroletnim Maksem - wyjaśnia pani Magdalena.
Kobieta wspomina, że pierwsze dni po przyjeździe rodzin do jej domu były trudne. Młode matki, które przyjechały do Stargardu ze swoimi dziećmi, musiały zostawić w Ukrainie mężów, którzy nadal walczą o wolność okupowanego kraju.
- Chyba każdy z nas ma świadomość, że ucieczka z własnego domu, porzucenie swojego życia jest bardzo trudnym przeżyciem. Natasha i Sofia chciały ratować siebie i swoje dzieci. Stwierdziły, że uciekną razem. Mówiły mi już po przyjeździe, że żadna z nich sama nie zdecydowałaby się na taką podróż, tak ogromny jest to strach - opowiada.
Wszystkie osoby, które trafiły pod opiekę pani Magdaleny, pochodzą z okolic Charkowa. Z miasta uciekały w momencie, gdy trwały już bombardowania.
- Natasha, Sofia, dwuletnia Katia i czteroletni Max jechali z Charkowa do Lwowa, droga prowadzi przez Kijów, więc trafili z jednego bombardowania w drugie. Następnie udali się w stronę polskiej granicy. Na przejściu spędzili kilkanaście godzin, oczekując na odprawę. Po dokonaniu formalności wyruszyli z Przemyśla do Warszawy, a stamtąd do Stargardu - relacjonuje pani Magda.
Mimo trudów podróży Natasha i Sofia były pod wrażeniem ogromnego zaangażowania, organizacji i chęci pomocy wolontariuszy.
- Opowiedziały, jak traumatycznym przeżyciem była ucieczka. Przed polską granicą panował kompletny chaos. Ludzie przepychali się, nie było jednej kolejki. One z małymi dziećmi nie mogły się zupełnie tam odnaleźć. Musiały stać z boku, ponieważ bały się, że ktoś stratuje te maluchy. Natomiast diametralna zmiana nastąpiła po przekroczeniu polskiej granicy. Dobra organizacja, uproszczone procedury, szybka pomoc. One poczuły się bardzo zaopiekowane. Przyjechały tak wdzięczne, że ja popłakałam się, słysząc, jak to wyglądało - mówi wzruszona.
Kobieta zauważa, że młodsze dzieci jeszcze nie do końca rozumieją sytuację, w której się znalazły. Bardzo szybko zaaklimatyzowały się w nowym miejscu. Natomiast 15-letnia Sasha przez pierwsze dni pobytu w Stargardzie była przerażona.
- Sasha ma bardzo trudną sytuację rodzinną. Jej mama nie żyje od sześciu lat, a tata zostawił rodzinę, gdy dziewczynka była mała. Do Polski przyjechała z kobietą, która ją przygarnęła. Na początku nie potrafiła nikomu zaufać, teraz jest już trochę lepiej. Właśnie rozpoczęła naukę w liceum. Ma jeszcze problem z językiem polskim, ale mówi, że czuje ogromne wsparcie zarówno od pedagogów, jak i innych uczniów - opowiada kobieta.
2. "Dajcie mi żyć"
Minęły dwa tygodnie od dnia, gdy ukraińskie rodziny zamieszkały u pani Magdaleny. Niestety jedna z kobiet zdecydowała, że wróci do ogarniętego wojną kraju.
- Natasha i jej córeczka Katia wróciły pod Charków. Nie umiem wyjaśnić, jaka motywacja stała za tą decyzją. Gdy próbowałam ją przekonać, aby została, usłyszałam tylko: "Dajcie mi żyć". Następnego dnia Natasha spakowała się i wyjechała. Wiem jedynie, że dotarła do domu i - póki co - jest bezpieczna - tłumaczy.
Pani Magdalena uważa, że ogrom bezinteresownej pomocy przytłoczył młodą mamę.
- Moim zdaniem ona nie potrafiła przyjąć pomocy, a otrzymywała ją na każdym kroku. Ktoś zaczepił ją w sklepie, gdy robiła zakupy i zaproponował, że kupi jej jakieś rzeczy dla dziecka, sąsiedzi przynosili pod nasze drzwi dary. Ta życzliwość spotykała ją na każdym kroku. Wydaje mi się, że nie potrafiła sobie z tym poradzić. Wyjeżdżając, zostawiła wszystkie rzeczy, które dostała - wyjaśnia pani Magda.
Polacy nieustannie angażują się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. Jednak pani Magdalena alarmuje, że coraz częściej spotyka się z negatywnymi komentarzami kwestionującymi potrzebę tej pomocy.
- Ostatnio jechałam pociągiem i usłyszałam, że: "coraz więcej Ukraińców w Polsce", "z każdej strony słyszę język ukraiński", "zabiorą nam pracę". Próbowałam tłumaczyć jednej z osób wypowiadających te słowa, że przecież głównie matki z dziećmi, które uciekają przed wojną, nie chciały tu przyjechać, nie zrobiły tego z materialnych pobudek. One chcą jak najszybciej wrócić do siebie, bo w Ukrainie jest ich dom - twierdzi.
3. "To nie są osoby, które żyją z zasiłków"
Kobieta zwraca uwagę na to, że rodziny, które do niej przyjechały, nie oczekują pomocy socjalnej. Chcą zarabiać na życie swoją pracą. Oczekują rozwiązań systemowych, które im w tym pomogą. Proszą o wędkę, nie o rybę.
- Przede wszystkim chcę zwrócić uwagę na to, że to nie są osoby, które żyją z zasiłków, z 500 plus. To ludzie wykształceni z ambicjami, którzy są nauczeni ciężkiej pracy. W Ukrainie nie ma czegoś takiego jak "kultura zasiłku". Jeśli ktoś chce mieć pieniądze, to musi pracować. Dla nich priorytetem jest znalezienie tej pracy i jak najszybsze usamodzielnienie się - wyjaśnia.
Pani Magdalena wspomina, że sama musiała prosić, aby jej goście skorzystali z możliwości, jakie oferuje im państwo polskie np. nadanie numeru PESEL.
- Wiedziałam, że ten numer PESEL jest niezbędny. Ale naprawdę musiałam długo ich przekonywać, że powinni umieć prosić o pomoc. Nie wiem, dlaczego niektórzy ciągle mają takie wyobrażenie, że osoby z Ukrainy przyjdą z wielkimi wiadrami, ktoś im wrzuci tam pieniądze ze świadczeń socjalnych i oni będą sobie spokojnie żyli - podsumowuje.
Rodziny mieszkające u pani Magdaleny na razie żyją z oszczędności. Nadal szukają pracy. Jedna z kobiet, które znalazły schronienie w Stargardzie, jest nauczycielką, ma nadzieję, że znajdzie pracę w wyuczonym zawodzie. Kobieta mówi, że jej goście mają trzy marzenia - pierwszym i najważniejszym jest jak najszybszy powrót do domu, ale jeśli to na razie się nie uda, to chcą być bezpieczni i znaleźć pracę, która pozwoli im na godne życie.
- imiona bohaterów zostały zmienione.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl