Trwa ładowanie...

Rodzice masowo "przemycają" chore dzieci do żłobków. Wychowawcy rozkładają ręce: "nie możemy nic zrobić"

 Anna Klimczyk
17.02.2022 12:57
Chore dzieci w żłobkach i przedszkolach to już plaga. "To fakt, że rodzice próbują notorycznie "wciskać" chore dzieci do żłobków i my nie możemy nic z tym zrobić"
Chore dzieci w żłobkach i przedszkolach to już plaga. "To fakt, że rodzice próbują notorycznie "wciskać" chore dzieci do żłobków i my nie możemy nic z tym zrobić" (East News)

Wychowawcy twierdzą, że chore dzieci w żłobkach i przedszkolach to już plaga. Wydawać by się mogło, że pandemia uświadomi rodzicom, iż przyprowadzanie niedysponowanego malucha do takiej placówki jest, delikatnie mówiąc, nieodpowiedzialne. Niestety, takie praktyki wciąż mają miejsce. "Personel jest bezradny, wycieńczony, narażony na przewlekłe infekcje" - możemy przeczytać w liście, jaki wpłynął do naszej redakcji od pracowników żłobka, którzy chcą pozostać anonimowi.

spis treści

1. Chore dziecko w żłobku i przedszkolu

Minister zdrowia Adam Niedzielski przekonuje, że "piąta fala powoli przemija", ale jak doskonale wiemy, dzieci nadal chorują, nie tylko na COVID-19. Oczywiście, każdy rodzic był w takiej sytuacji - ranek, dzień dopiero się zaczyna, a dziecko informuje nas, że boli je brzuch, głowa, a z noska leci katar. A my przecież mamy plany, musimy iść do pracy. Przykro to mówić, ale rodzice z ukrywaniem rzeczywistego stanu zdrowia swoich pociech radzą sobie znakomicie, a przyprowadzanie chorych maluchów do placówki stało się już pewnym standardem - potwierdza to list, który otrzymaliśmy.

Chore dzieci w żłobkach i przedszkolach
Chore dzieci w żłobkach i przedszkolach (wp.pl)

2. Kiedy żłobek może odesłać dziecko do domu?

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 3"

"Dzieci przyprowadzane są do żłobka z katarami, kaszlem, wysypkami, biegunkami, ropiejącymi oczami, wymiotujące, ogólnie osłabione apatyczne - z jednoznacznymi objawami chorobowymi. Z powodu braku wymogu przynoszenia zaświadczenia lekarskiego o stanie zdrowia dziecka rodzice notorycznie wypisują oświadczenia, że dziecko jest zdrowe, a poza żłobkiem nie ma żadnych z wymienionych objawów. Nie da się ukryć, że te oświadczenia nie są zgodne ze stanem faktycznym" - czytamy w liście.

Aby dokładnie przeanalizować zagadnienie, poprosiliśmy panią Kamilę Stypułę, dyrektor żłobków i przedszkoli "Śpiewające brzdące", o ocenienie skali problemu.

- Dla mnie ten list w ogólnym wydźwięku jest przesadzony, ale zgadzam się z niektórymi podnoszonymi w nim kwestiami. To fakt, że rodzice próbują notorycznie "wciskać" przeziębione maluchy do żłobków i my nie możemy nic z tym zrobić. Ostatnio, w związku ze skargami rodziców na to, że żłobki i przedszkola odsyłają do domów chore dzieci, dostaliśmy pismo z Ministerstwa Rodziny i Polityki Społecznej. Otrzymaliśmy wyraźne instrukcje, aby tego nie robić. Gdyż to rodzic, przyprowadzając dziecko do placówki, poniekąd zaświadcza, że jest ono zdrowe - mówi dyrektorka.

- Kiedy możemy odesłać dziecko? Gdy zaczynają się wymioty, temperatura wzrasta powyżej 37.5 stopnia Celsjusza lub kiedy widzimy ewidentne objawy infekcji górnych dróg oddechowych. Pamiętajmy jednak, że to jeszcze nie oznacza, że rodzic zabierze takie dziecko. My dzwonimy i jedynie możemy poprosić, żeby to zrobił. Ponadto w naszych placówkach wprowadziliśmy taką zasadę: jeśli odsyłamy dziecko, to następnego dnia maluch nie może pojawić się w żłobku/przedszkolu - dodaje.

Chociaż rodzice cyklicznie są informowani o zagrożeniach, jakie może nieść za sobą takie postępowanie, niestety nie stosują się do zaleceń.

"W placówkach są wywieszone informacje oraz apele sanepidu, że dzieci z objawami chorobowymi nie powinny być przyprowadzane, a mimo to rodzice nie stosują się do tego" - informują autorzy listu.

Kamila Stypuła również zwraca uwagę na to, że edukacja i uświadamianie rodziców o potencjalnych zagrożeniach w tej kwestii jest kluczowe.

- Zawsze organizuję na początku roku szkolnego zebranie, na którym informuję, w jakich sytuacjach odsyłamy dzieci, dzwonimy do rodziców itp. Natomiast w momencie, gdy w placówce są przypadki chorych dzieci, od razu wysyłamy do rodziców taką informację mailem z prośbą, żeby obserwowali swoje maluchy. Jednak czasami trudno to wszystko wyegzekwować - opowiada dyrektorka.

3. "Dzieci są faszerowane lekami przeciwgorączkowymi"

Ponadto pracownicy żłobka zwracają uwagą na to, iż rodzice, aby ukryć rzeczywisty stan zdrowia dzieci, podają im leki, które mają łagodzić objawy choroby.

"Dzieci faszerowane są lekami przeciwgorączkowymi. Świadczy o tym fakt, iż dziecko jest pokładające się, zdarzają się krwotoki z nosa, a w stolcu znajdują się nierozpuszczone czopki" - alarmują pracownicy żłobka w liście.

- Dzieci same przyznają się, że rodzice podają im leki. Zdarza się, że opiekunowie też nas o tym informują. Zaznaczają, że wieczorem coś podali, pada standardowe hasło - teraz się nic nie dzieje, ale daliśmy prewencyjnie. Zawsze mnie to zastanawia, dlaczego rodzice przyprowadzają przeziębione dzieci do nas. Czy jeśli otrzymają telefon w pracy z informacją, że muszą przyjechać do żłobka czy przedszkola, bo coś się dzieje, to jest to lepiej odbierane przez pracodawcę, niż gdyby po prostu zostali z dzieckiem w domu? - zastanawia się Kamila Stypuła.

Dzieci z objawami chorobowymi nie powinny być przyprowadzane
Dzieci z objawami chorobowymi nie powinny być przyprowadzane (East News)

4. "Powiedziałam, że musi odebrać dziecko, bo inaczej wezwę opiekę społeczną"

Autorzy listu alarmują, że tak nieodpowiedzialne zachowanie rodziców wpływa nie tylko na dzieci, ale także na pracowników żłobka i ich rodziny.

"Personel jest bezradny, wycieńczony, narażony na przewlekłe infekcje. Biorąc pod uwagę obecną pandemię, można to uznać za narażenie zdrowia i życia nie tylko pracowników żłobków, ale również ich najbliższych" - zaznaczają.

Kamila Stypuła twierdzi, że rodzice często bagatelizują problem i nie zdają sobie sprawy ze skali zagrożenia.

- Pamiętam dwie takie bulwersujące sytuacje. Dostaliśmy sygnał od rodzica, że u jednego z naszych podopiecznych pojawiła się ospa. Wieczorem kolejny telefon, rodzic powiedział, że u jego dziecka lekarz stwierdził bostonkę. Natychmiast wystosowaliśmy do pozostałych rodziców maila z informacją, że takie sytuacje miały miejsce. Jednego chłopca nie było tego dnia w żłobku. Następnego dnia ojciec przyprowadził do nas tego malucha, miał wysypkę na twarzy. Tata twierdził, że był z synem u lekarza, który stwierdził, że to alergia. My doskonale wiedziałyśmy, że dziecko nie jest alergikiem i że najpewniej to właśnie ospa. Niestety mężczyzna zostawił tego chłopca u nas. Ja jako dyrektor musiałam odseparować go od reszty grupy. Po dwóch godzinach zadzwoniłam do tego rodzica i powiedziałam, że musi odebrać dziecko, bo inaczej wezwę opiekę społeczną. Ojciec przyjechał po chłopca, udał się z nim potem do lekarza, który stwierdził ospę - opowiada dyrektorka placówek.

- Druga sytuacja miała miejsce stosunkowo niedawno. Rodzic przyprowadził synka do żłobka i poinformował nas, że maluch miał w weekend temperaturę, którą udało się zbić, ale nadal skarży się na ucisk w klatce piersiowej. Ojciec poprosił jedynie o telefon, gdyby coś się działo. Minęła godzina. Maluch coraz gorzej się czuł, tata natychmiast przyjechał. Więc wydaje mi się, że rodzic musiał coś załatwić i dlatego zostawił dziecko w placówce. Potem chłopca nie było u nas przez tydzień - dodaje.

5. Pensje osób pracujących w żłobku

Warto zwrócić uwagę również na sytuację ekonomiczną osób pracujących w żłobkach. Autorzy listu podnoszą fakt, że oni też są narażeni na zakażenie w związku z tym, że nie ma stosownych przepisów, które zakazywałyby przyprowadzania chorych dzieci do placówek. Pracownicy żłobków nie otrzymują z tego tytułu żadnych dodatków.

"Pragniemy zauważyć, że od początku pandemii pracownicy żłobków pracują nieprzerwanie (pomijając pierwszy lockdown), natomiast ich zarobki nie są adekwatne do warunków pracy. Uważamy, że tak jak służbom medycznym należy nam się godne wynagrodzenie czy dodatek 'szkodliwy' za narażenie zdrowia i życia. Uzasadniamy to tym, że opiekunki są zarażane przez dzieci, a choroby przechodzą dużo gorzej niż one. Skutkuje to tym, że pracownicy biorą zwolnienia lekarskie, a pozostały personel jest przemęczony fizycznie i psychicznie. Niejednokrotnie pracując za dwóch" - piszą w liście.

Dyrektorka żłobków i przedszkoli "Śpiewające brzdące" wyjaśnia, z czego mogą wynikać tak niskie wynagrodzenia.

- W żłobkach państwowych pensje są naprawdę minimalne. Jednak trzeba wziąć pod uwagę także to, że kursy, które muszą zaliczyć opiekunowie dzienni czy żłobkowi, nie są bardzo wymagające. Można je zrobić bardzo szybko i najczęściej online. Więc to wynagrodzenie trochę wynika z kompetencji, jakie posiadają tacy opiekunowie. Tak naprawdę każdy z ulicy może wykonywać tę pracę. Warto zaznaczyć, że pensja w żłobkach państwowych i prywatnych również się różni - informuje Kamila Stypuła.

- My jako środowisko "żłobkowe" mamy największy kontakt z zarazkami i wirusami, nie tylko w czasach pandemii, więc powinniśmy dostawać jakiś dodatek, bo istotnie się narażamy. Zastanawia mnie jedynie, kto miałby za to płacić. Jeśli chodzi o środowisko medyczne i nasze, to ja bym aż tak tego nie porównywała - podsumowuje.

Niestety obecnie nie ma skutecznych instrumentów prawnych, które zapobiegną przyprowadzaniu chorych dzieci do publicznych placówek. Jak wynika z listu oraz wypowiedzi pani Kamili Stypuły, trudno też wyciągnąć konsekwencje wobec takich niefrasobliwych rodziców. Pozostaje jedynie uświadamianie i odwoływanie do zdrowego rozsądku opiekunów maluchów.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze