Zwolnienia będą. I tego się boimy - rozmowa z nauczycielką gimnazjum
Obowiązek szkolny dla siedmiolatków, likwidacja gimnazjów i powrót do ośmioletniej podstawówki. To trzy główne założenia reformy edukacji. Czy wyjdzie oświacie na dobre? Co o zmianach mówią nauczyciele? Czego się obawiają? O tym rozmawialiśmy z Dorotą Radczuk, nauczycielką w gimnazjum w Lublinie.
WP parenting: Jest pani nauczycielem od 31 lat. Proszę przypomnieć, co się zmieniło w oświacie po reformie z 1999 roku?
Dorota Radczuk: Pracowałam wtedy już 15 lat w podstawówce. Nie byłam zwolennikiem reformy, wskutek której wprowadzono gimnazja. Liczba godzin fizyki, chemii, matematyki, a więc przedmiotów ścisłych, zmalała. Na przykład godzin fizyki było sześć, a w gimnazjum zostały tylko cztery. Podobnie z innymi przedmiotami ścisłymi. Programy nauczania zostały znacznie okrojone. Podobnie postąpiono w liceach. Nie ma czasu na utrwalanie, ćwiczenia, rozwiązywanie zadań.
Dodajmy do tego przepełnione klasy, likwidacje podziału na grupy ćwiczeniowe. To te zmiany doprowadziły do tego, że licea opuszczają uczniowie mający trudności na uczelniach wyższych, o czym alarmują profesorowie.
Tamte zmiany przyniosły sporo chaosu, ale teraz – jak twierdzą twórcy nowej reformy – ma być lepiej.
Ta reforma nic nie zmieni. Moim zdaniem to jeszcze pogorszy sytuację. Właśnie otrzymałam ramowy program w zreformowanej podstawówce - na wszystkie przedmioty przyrodnicze razem, czyli chemię, fizykę, biologię i geografię, w całym cyklu kształcenia przewiduje się tylko 18 godzin. Czyli będzie ich jeszcze mniej. Będziemy produkować jeszcze więcej niedouków, czyli ludzi z olbrzymim deficytem wiedzy w wielu obszarach. To nie będzie powrót do dawnej, znanej nam z przeszłości szkoły podstawowej.
Nie szkoda pani gimnazjum?
Muszę to zaznaczyć. Pracuję w samodzielnym, bardzo dobrym gimnazjum. Po tylu latach wszystko jest dopracowane we wszystkich obszarach - począwszy od statutu, planu pracy wychowawczej, a skończywszy na planach nauczania.
Młodzież osiąga bardzo dobre wyniki, odnajduje się, realizuje swoje pasje, dostaje się do dobrych szkół średnich. Uczniowie traktują naukę w gimnazjum jako kolejny etap ku dorosłości.
Budynek szkoły mamy odnowiony, wyposażony. Na to, aby tak było, pracowało kilkadziesiąt osób przez 16 lat. I co teraz?
Teraz gimnazja przestaną istnieć.
Niby samodzielne gimnazja mają 5 lat na przeistoczenie się w szkołę podstawową lub liceum. Ale tak nie może się stać, bo wokół mojego gimnazjum są już dwie szkoły podstawowe i dwa licea. Nie utrzymamy się. Tym bardziej, że szkołę podstawową tworzy się od pierwszej klasy. Nauczyciele przedmiotowcy musieliby czekać na dzieci, aż dojdą do piątej klasy. Nie wspomnę o kosztach tej transformacji.
Chce pani powiedzieć, że nauczyciele będą zwalniani?
Moim zdaniem tak. Szczególnie ci, którzy pracują w samodzielnych gimnazjach.
Niewielka część z nich znajdzie prace w szkołach podstawowych i liceach, gdzie dużo nauczycieli uczy w niepełnym wymiarze godzin lub nauczają przyrody, której ma nie być w zreformowanej szkole. I to oni tam będą pracować. Dlatego nawet się nie łudzę – zwolnienia będą. I do duże, a nauczyciele się ich boją.
Ale przecież minister edukacji zapewnia, że nie ma o tym mowy.
Propozycje innej pracy wymieniane przez panią minister są niewystarczające. Ta kobieta nie ma zupełnie rozeznania. Proponuje stanowiska metodyków lub asystentów, na których nigdy nie było pieniędzy i zawsze było ich jak na lekarstwo.
Czyli ta reforma to nie jest dobry pomysł?
Jestem przeciwnikiem reformy proponowanej przez rząd Prawa i Sprawiedliwości. Nie sztuka burzyć, ale ulepszać to, co jest. Jak widać każda zmiana jest na gorsze. Moim zdaniem rząd nie ma pomysłu na nową szkołę. Nie wprowadza żadnych nowych, lepszych rozwiązań. Robi to, bo tak ma zapisane w wyborczych postulatach. I to się zemści, ale to już nie jest zmartwienie tego rządu tylko jego następców. I nas - zwykłych obywateli.
Imię i nazwisko nauczyciela zmienione.