Wesele z piekła rodem. Poznaj historie pechowych nowożeńców
Dzień ślubu z założenia powinien być najszczęśliwszym dniem naszego życia. Czasem jednak wszystko idzie źle. Przekonali się o tym Artur i Izabela, którzy na dzień przed ślubem zmuszeni byli szukać fotografa, a w dzień poprawin – wodzireja. Jak to się skończyło? Poznaj historie wesel z piekła rodem.
1. Fotograf potrzebny od zaraz
Kosmetyczka? Umówiona. Garnitur? Odebrany. Bukiet? Jest. Obrączki? Na miejscu. Fotograf? Sprawdzone... a może nie?
Izabela i Artur do ślubu przygotowywali się bardzo skrupulatnie. Przygotowali listę, na której odhaczali poszczególne punkty. Znalazły się na niej nawet... skarpetki dla pana młodego. Niby szczegół, ale przecież też trzeba o nim pamiętać.
W ostatnim tygodniu przed ślubem rozpoczął się sprint ku mecie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Lista gości została ostatecznie potwierdzona w hotelu, gdzie odbywało się wesele, a dekoratorka dostała do rąk klucze do kościoła.
Zaczęli też zjeżdżać się goście weselni – duża część z zagranicy. Wśród nich była Marine, francuska kuzynka Artura, która została poproszona o uwiecznienie uroczystości na zdjęciach. Dziewczyna studiowała fotografię, miała dobre oko i profesjonalny sprzęt, czyli wszystko na czym zależało młodej parze. Okazało się, że jej walorów zupełnie nie potrafił docenić jednak... ksiądz.
- W czwartek pod wieczór pojechaliśmy z Marine do kościoła. Chciała zobaczyć wnętrze i oświetlenie. Niestety, klucze wcześniej oddaliśmy dekoratorce, dlatego postanowiłem pożyczyć komplet od księdza proboszcza. Wytłumaczyłem mu sytuację i przedstawiłem naszego fotografa. Ksiądz zagotował się ze złości. Powiedział, że nie pozwoli na to, by amator robił zdjęcia w jego kościele. Na nic zdały się tłumaczenia, że Marine ma pojęcie o fotografii. Proboszcz podsumował: ''Nie ma licencji, nie zrobi zdjęć'' - opowiada Artur.
Zdroworozsądkowe argumenty nie przekonały upartego proboszcza i powstał problem. Przyszli małżonkowie znaleźli się w potrzasku. Jak na dzień przed weselem znaleźć fotografa?
- Rodzice uruchomili kontakty i udało nam się wynająć profesjonalistę. Gdyby nie znajomości, nie mielibyśmy zdjęć ze ślubu - stwierdza Izabela.
Marine mimo wszystko udało się zrobić kilka zdjęć. Ksiądz ją widział, ale będąc w lepszym humorze, nie zwracał na nią uwagi. Udało się nawet zrobić zdjęcie pary młodej przy ołtarzu. Prawie po kryjomu. Bez flesza.
2. Poprawiny pod znakiem zapytania
Mimo stresującego początku, ślub i wesele udały się znakomicie. Duża część gości została też zaproszona na poprawiny.
Drugi dzień wesela z założenia miał być zupełną zmianą dekoracji. Izabela i Artur wynajęli salę w drewnianym domku, którego większość ścian stanowiły panele układane od podłogi do sufitu. Wszystko to prawie w środku lasu, nad stawem. Malownicze widoki, wiejska atmosfera, zupełnie różna od przepychu hotelowych wnętrz. Miejsce ''swojskie'', ale z klasą.
- Robiliśmy tam wcześniej rodzinne imprezy i wiedzieliśmy, że się sprawdzi. Zależało nam też na osobie gospodarza, pana Jaśka, który był jednocześnie wodzirejem. Organizował karaoke, mecze i zabawiał dzieci. Budował atmosferę tego miejsca – mówi Izabela.
W niedzielę rano, rodzice pani młodej pojechali na miejsce z bagażnikiem wypchanym wędlinami, przystawkami, piwem i nalewkami domowej roboty. Na miejscu okazało się, że powstał kolejny problem. Pana Jaśka nie było. Żona, zapytana o miejsce pobytu męża, odpowiedziała, że ten jest... na pielgrzymce.
- Byliśmy umówieni, że zorganizuje nam atrakcje. Nigdy nie trzeba było specjalnie go na to namawiać – między ludźmi był w swoim żywiole. O poprawinach wiedział też dużo wcześniej. Widocznie zapomniał – Artur uśmiecha się na to wspomnienie.
Okazało się, że pan Jasiek brał udział w pieszej pielgrzymce do Częstochowy, która startowała ze Stalowej Woli. Kiedy podenerwowanemu teściowi Artura udało się z nim skontaktować, beztrosko stwierdził, że jest w okolicy Jędrzejowa, czyli 140 km drogi od domu. Niewiele myśląc, pan Roman wsiadł w samochód i razem z bratem udał się na poszukiwania wodzireja. Spotkali się z nim w połowie drogi do Częstochowy. Pan Jasiek bez oporu wsiadł i pojechał zabawiać ludzi na poprawinach. Tak, jak można było się spodziewać – porwał do zabawy wszystkich gości.
Nie obyło się bez stresujących sytaucji, ale Izabela i Artur bardzo dobrze wspominają i wesele, i poprawiny. Na szczęście trafiło na ludzi, którzy nie wpadają w panikę, tylko metodycznie rozwiązują kolejne trudności. Pozazdrościć spokoju ducha i zorganizowanch rodziców!
Kolejna para swoje wesele przeżywa bowiem do dziś...
3. Kumpel z wojska
Kasia i Rafał do organizacji ślubu i wesela wynajęli profesjonalistkę.
- Nasza ''wedding planerka'' zajęła się właściwie wszystkim. Do nas należała tylko akceptacja jej pomysłów i sugestii. Doskonale zrozumiała moją wizję, byłam więc bardzo zadowolona – wspomina Kasia. Zastrzegliśmy sobie z Rafałem tylko jeden punkt –sami wybieramy orkiestrę. Organizatorka podsuwała nam kilka propozycji, ale uparcie odmawialiśmy. Do dziś żałuję, że jej nie posłuchałam.
- Teść uparł się, że na naszym weselu zagra ''Wiesiek, jego kumpel z wojska''. Kasia znała Wieśka i całą orkiestrę, traktowała ich prawie jak rodzinę. Chyba nie do końca była zachwycona pomysłem taty, ale nie chciała robić mu przykrości. To, że do Wieśka mówiła ''wujek'', nie znaczy że uwielbiała ich muzykę.
Decyzja została podjęta. Wiesiek i jego zespół zagrali na weselu. Na zaproszenie ich na poprawiny nie wystarczyło Kasi odwagi. Albo cierpliwości.
- Początek był w porządku. Grali nieźle, nie fałszowali, nie robili długich przerw. Goście wydawali się być zadowoleni. Do czasu - Rafał głęboko wzdycha na samo wspomnienie.
- Wujek słynie z nieco rubasznego humoru, ale nie spodziewałam się, że zaprezentuje go ze sceny wszystkim gościom. Byłam na kilku weselach, na których grał i zawsze zachowywał się kulturalnie. Na naszym chyba poczuł się zbyt swobodnie.
Nim impreza się skończyła, pani młoda kilka razy płakała w toalecie.
- Pierwszy kryzys nastąpił, kiedy zaśpiewali piosenkę o teściowej, która jest ''starą krową''. Mina mamy Rafała mówiła wszystko. Moja mama też to zauważyła i cała czerwona tańczyła z moim mężem na środku parkietu. Rafał też nie był zachwycony, ale nie spodziewał się takiego ''hitu''.
- Później zaczęły się docinki w moim kierunku. Chamskie, erotyczne podteksty. Wiesiek cały czas zwracał się do gości, żeby ''nie lać młodemu wódki, bo nie da rady''... Chyba nie muszę kończyć... Kasia rozmawiała z ojcem, podeszła nawet do wujka. Usłyszała, żeby nie przesadzała i że ''już niedługo się rozluźni''. Powiedziane to zostało oczywiście do mikrofonu.
- Najgorsze były oczepiny. Nie chcieliśmy żadnych głupich zabaw. Nasi znajomi to nie byli ludzie, którzy będą przeciskać sobie linę pod sukienką i przez rozporek. Niestety, orkiestra zapowiedziała zabawę w ''gorące krzesła''.
Na początku było fajnie. Żeby móc usiąść na krzesełku, trzeba było przynieść fant. Owoc, kromkę chleba, kamień. Schody zaczęły się, kiedy wujek poprosił o damski biustonosz. Tylko dwóm chłopakom udało się go zdobyć. Kobiety były oburzone – wspomina Kasia.
Jak wiadomo, orkiestra nadaje ton całej imprezie, dlatego powinna być dobrana uważnie. Kasia i Rafał wpadli w pułapkę dobrych manier, co niestety, okazało się fatalną pomyłką. Kasia na szczęście wyciągnęła wnioski.
- To była tylko i wyłącznie moja wina. Mogłam postawić na swoim i wynająć inną orkiestrę, ale zależało mi, by tata był zadowolony. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że on do dzisiaj nie widzi problemu. Nikt z rodziny nie skomentował wyczynów wujka, który jest stałym gościem na rodzinnych imprezach. Może to tylko ja dziwnie reaguję? Nie wiem i nigdy się nie dowiem, bo to temat tabu. Przynajmniej dla mnie. Wiem jedno: wujek Wiesiek nie zagra na mojej imprezie urodzinowej - posumowuje pani młoda.
*Imiona Kasi, Rafała i lidera orkiestry zostały zmienione w celu utrudnienia identyfikacji bohaterów artykułu
Masz ciekawą historię, zdjęcie lub filmik z twojego wesela? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl