Matki z małymi dziećmi wróciły z pielgrzymki do Częstochowy
Na dworze skwar, zmęczenie daje się we znaki, a one niestrudzenie pokonywały własne słabości. Jedna na pielgrzymkę na Jasną Górę zabrała ze sobą półrocznego synka, druga – trzech synów w różnym wieku. Co sprawiło, że zdecydowały się na ten długodystansowy marsz?
1. Rodzinna pielgrzymka
Początek sierpnia w tym roku dał się we znaki prawdopodobnie wszystkim. Rekordowe upały, intensywne deszcze, groźne burze i silny wiatr pojawiały się prawie w całym kraju. Doświadczyli ich także pielgrzymi, którzy w zależności od miejsca wymarszu, właśnie na początku sierpnia ruszyli w drogę na Jasną Górę, do Częstochowy.
Przeczytaj także:
Katarzyna wyruszyła z Lublina. Do pokonania miała ponad 300 km. Jeszcze w czerwcu była przekonana, że pójdzie do Częstochowy sama z najmłodszym synkiem. Jej mąż miał nogę w gipsie. Kilka tygodni wcześniej poważnie złamał palca i obawiał się, czy tak intensywny marsz mu nie zaszkodzi. Jednak tydzień przed pielgrzymką lekarz zgodził się na udział w pieszej pielgrzymce.
Wybrali się więc całą piątką. Rodzice i trzech synów: - Najstarszy ma 9 lat, średni – 6, najmłodszy 14 miesięcy. Nie powiem, że było lekko, ale nie było też tragedii. Upały nam niestraszne, sporo ludzi nam pomagało pchać wózki – przyznaje Kasia. - Kryzys przyszedł, z tego co pamiętam, piątego dnia. Najmłodszy syn był bardzo marudny i jedynym sposobem na uspokojenie go była chusta. Niosłam go przez kilka godzin, do momentu, gdy rozbolał mnie kręgosłup – przyznaje kobieta.
Ból był przeszywający, dlatego postanowiła poprosić o pomoc spotkaną na trasie znajomą. Ta zamotała chłopca w chustę i tak pokonała ostatni tego dnia odcinek.
Później bywało raz gorzej, raz lepiej. Coraz bardziej zmęczeni byli także starsi synowie Kasi. Ich też złapał kryzys. - To było chyba w Ostrowcu Świętokrzyskim, czyli prawie w połowie trasy. Chłopaki zaczęli narzekać na bolące nogi, słońce grzało niemiłosiernie, a tego dnia do przejścia było więcej kilometrów niż zazwyczaj. Nie mogłam mieć im za złe, że czuli się zmęczeni. To przecież dzieci – podkreśla kobieta.
Kryzys szybko udało się zażegnać. Dziś, gdy zapytać chłopców, czy chcą iść za rok, chóralnie odpowiadają: tak.
2. Mówili jej, że jest nieodpowiedzialna
Na pielgrzymkę wybrała się także Anna Tombarkiewicz. Wyprawa niczym nie różniłaby się od kilku wcześniejszych, gdyby nie fakt, że w marszu towarzyszył jej półroczny synek, Antoś.
- Przed wyjściem wielokrotnie słyszałam, że jestem chyba nieodpowiedzialna, bo w taki upał zabieram dziecko na pielgrzymkę. W pewnym momencie zaczęłam nawet w to wierzyć, jednak fakt, że znam trasę, bo chodziłam do Częstochowy z Krakowa chyba 10 razy, spowodował, że postanowiłam spróbować – mówi Anna Tombarkiewicz. Spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i 6 sierpnia ruszła w drogę.
- Szło się rewelacyjnie. Utrudnieniem było prażące słońce, ale chroniliśmy się przed nim jak się dało, nawadnialiśmy się. Część trasy niosłam syna w chuście, był zachwycony – wspomina kobieta.
I choć dodaje, że podczas 150 km marszu momentów krytycznych miała niewiele, przecież maszerowali jedynie 6 dni, to przyznaje, że najgorzej było podczas czwartego noclegu.
- Antoś budzi się na karmienie nocne średnio co 2 godziny, przez co w ostatnim czasie nie przespałam ciągiem więcej niż właśnie te 2 godziny. Czwartego dnia byłam już tak niewyspana i zmęczona, że postanowiłam zostawić syna z moim bratem, a sama pojechałam na zakupy, razem z innymi pielgrzymami. Potrzebowałam się oderwać od marszu. A potem, gdy wróciłam, usnęłam na siedząco – wspomina ze śmiechem Anna.
Sprawdzianem wytrzymałości były też noclegi. Grupa, w której szła kobieta, nocowała w różnych miejscach, czasem były to domy osób, które gościły pielgrzymów, a czasem szkolne korytarze. - Uprzedzałam wtedy kolegów, że jest z nami malutkie dziecko i prosiłam, by np. grali na gitarach na dworze – opowiada Anka.
Podkreśla jednak, że największym wyzwaniem dla jej synka było poranne wstawanie. Godzina 4:30 rano to czas, kiedy półroczny Antek budził się na karmienie. Nie w smak była mu pobudka. Kiedy jednak wypił już mleko, znowu zapadał w sen – tym razem w wózku.
Co sprawia, że młode kobiety z dziećmi maszerują na Jasną Górę przez pół Polski, przez wiele dni, przy różnej pogodzie? - Idziemy przecież do mamy. Kto się nami lepiej zaopiekuje niż ona? - odpowiada pytaniem Anna Tombarkiewicz.