Święta na Skype. Smutna rzeczywistość
- Pierwsze moje święta Bożego Narodzenia z dala od rodziny były koszmarem – przyznaje pochodzący z Rzeszowa Mariusz, który od dziesięciu lat mieszka w Szczecinie. Siedziałem w pracy na dyżurze jako młody lekarz i miałem łzy w oczach. W domu umierała moja mama. I choć tęskniłem wtedy za nią jak dziecko, nie mogłem wrócić. Zobaczyliśmy się dopiero w Sylwestra. Kilka dni później zmarła.
1. Dwa końce Polski
Mariusz to typ naukowca. Wysoki, szczupły, w okularach, zawsze skupiony i rzetelny. Nic dziwnego, że zdecydował się na studia medyczne. Wybrał Pomorski Uniwersytet Medyczny, chciał być bliżej zachodniej granicy, bo od wielu lat prywatnie uczył się języka niemieckiego.
Przeczytaj koniecznie
- Kupiłeś już prezenty? Poznaj najbardziej trendy zabawki tego roku
- Poznaj proste sposoby na te najczęstsze dolegliwości
- Poważne zagrożenie dla dziecka, które czyha zimą w każdym domu
- Dzieciom z reguły nie smakuje. Jak to się dzieje, że dorośli tak ją uwielbiają?
- Znana blogerka opowiada o przełomie w swoim życiu. Dowiedz się, co go spowodowało
Na studiach zawsze wracał do domu na święta. Tu, w Rzeszowie, czekała przecież na niego rodzina, dwójka młodszego rodzeństwa, a on nie często tu przyjeżdżał.
Co innego teraz, gdy pracuje, założył w Szczecinie rodzinę i ma swoje sprawy. Boże Narodzenie z rodzeństwem spędzał dwa lata temu. W ubiegłym roku pracował, nie mógł przyjechać.
- Moje pierwsze święta poza domem, to był okropny czas. Zacząłem wtedy pracę i jeszcze jako lekarz stażysta, zwyczajnie nie mogłem sobie pozwolić na wolne. Wiadomo, jak to jest – mówi Mariusz. Siedział więc na dyżurze, w jednym ze szczecińskich szpitali.
- Czułem okropną pustkę. Większość pacjentów wyszła do domu na przepustkę, do pilnowania pozostałych została garstka osób. Połamaliśmy się opłatkiem, zjedliśmy trochę karpia i śledzi, poszliśmy na wieczorny obchód – wspomina mężczyzna.
Ale ta samotność szpitalna wcale nie była najgorsza. - Cały czas myślałem, że w domu, setki kilometrów ode mnie, umiera moja mama. Kilka miesięcy wcześniej zdiagnozowano u niej raka płuc, z przerzutami. Nie mogłem wtedy, naprawdę nie mogłem pojechać do domu na Boże Narodzenie. Miałem okropne wyrzuty sumienia – mówi mężczyzna łamiącym się głosem.
Z pomocą przyszły zdobycze techniki. W pierwszy dzień świąt przesiedział na Skypie kilka godzin. - Widziałem jak mama ostatni raz w swoim życiu próbuje nakryć do stołu, jak stawia na stole świecę z Caritasu, podkłada pod obrus siano, stawia miskę ze smażoną rybą – relacjonuje mężczyzna.
A później był gwar, radość i współne śpiewanie kolęd. On tu – w Szczecinie, oni tam – w Rzeszowie. Tamtego dnia zjechało się do domu rodzinnego Mariusza kilkanaście osób. Rodzeństwo matki, siostra ojca. Była też seniorka – babcia Stanisława. - I wtedy postanowiłem, że muszę tam pojechać. Gdy patrzyłem na twarz matki i jej gasnące oczy, nie chciałem, żeby ostatnią rozmową z nią była wymiana zdań o tym, że zobaczymy się na Skypie. Dogadałem się z opiekunem stażu i pojechałem do domu na Sylwestra – wspomina Mariusz.
Mama Mariusza zmarła kilka dni po Nowym Roku.
2. Święta za oceanem
- Święta co roku spędzam z najbliższymi, których tu mam – mówi Julia, która dziesięć lat temu zdecydowała się na emigrację do Stanów Zjednoczonych. Zatrzymała się w Chicago, jest tam też jej starsza siostra i teściowie. Oni przenieśli się za ocean ponad dwadzieścia lat temu.
W Polsce zostali natomiast rodzice Julii. - Przylatują tu czasem, czasami to my latamy do nich, ale nigdy nie zdarzyło się tak, by byli akurat na Boże Narodzenie. W tym roku był taki plan, ale niestety, znowu się nie udało – mówi Julia.
Tegoroczną Wigilię Julia robi u siebie w domu. Przyjadą teściowie, jej siostra z dziećmi. - Tylko szkoda, że moich rodziców nie będzie, wtedy nazwałabym to pełnią szczęścia – przyznaje. - Na szczęście mamy internet. Praktycznie codziennie rozmawiamy, dzwonimy do siebie. Rodzice są na bieżąco ze wszystkim, co się u nas dzieje, my też wiemy co u nich – opowiada Julia.
Sama jednak przyznaje, że rozmowy internetowe to nie to samo, co twarzą w twarz. - Ciężko jest, gdy przychodzą święta, a ich nie ma. Tęsknię wtedy za wigilią z dzieciństwa, gdy byliśmy sami i cieszyliśmy się z prezentów, kolędowaliśmy z kuzynami, byli babcia i dziadek. Wtedy ten czas był wyjątkowy – mówi ze wzruszeniem.
Ale za chwilę dodaje, że teraz to od niej i jej męża zależy, jak święta będą pamiętać jej synowie. Kontynuują więc tradycje, przygotowują dla dzieci prezenty, ubierają choinkę, mąż Julii przebiera się za Mikołaja. Chwilę później włączają komunikator i łączą się z Polską, choć między nimi jest przecież 7 godzin różnicy.
- I tak też będzie w tym roku. Złożymy sobie życzenia, wirtualnie poczęstujemy jedzeniem, może wypijemy lampkę wina. Będzie miło, nie ma innego wyjścia. Na to się przecież zdecydowałam i akceptuję to w pełni, choć nie wiem, ile wspólnych świąt on-line nam jeszcze pozostało. Nie stajemy się przecież coraz młodsi – podsumowuje Julia.