Trwa ładowanie...

Dwuznaczny mem w książeczce o "Martynce"? Internauci zbulwersowani. Wiemy, jak jest prawda

Avatar placeholder
02.04.2021 17:15
Kontrowersyjna książeczka dla dzieci
Kontrowersyjna książeczka dla dzieci (mat. własne)

Od jakiegoś czasu w sieci krąży zdjęcie, które miało pochodzić z popularnej serii książek dla dzieci "Martynka". Na ilustracji widać mężczyznę siedzącego na kocu, a pod nią podpis: "Jacek musi siedzieć z uniesioną nogą, aby ukryć niezręczny dowód na to, że niania budzi w nim bestię". Internauci rozpętali prawdziwą burzę. Jak jest naprawdę? Sprawdziliśmy.

spis treści

1. Jacek wybrał się na piknik z żoną i dziećmi

"Przepraszam, ale nie mogłam się powstrzymać. Nasze dzieci takich lektur nie miały, prawda?" – napisała Anna na Messengerze w grupie dla rodziców. Za chwilę do swojej wiadomości dołączyła zdjęcie, a na nim zdawałoby się strony z polskiej książeczki dla dzieci. Przemawiała za tym wielkość czcionki, ale też kolorowy obrazek ilustrujący treść. Wśród mam to właśnie ona wzbudziła najwięcej emocji i niepokoju.

Fragment książeczki
Fragment książeczki (mat. własne)
Zobacz film: "Matka przestrzega przed niebezpiecznym wyzwaniem"

"Jacek wybrał się na piknik z żoną i dziećmi. Zabrali ze sobą nianię – czytamy - Jacek musi siedzieć z uniesioną nogą, aby ukryć niezręczny dowód na to, że niania budzi w nim bestię".

Bum! Rodzice przecierali oczy ze zdumienia.

"Nie wierzę!", "Wciąż wychodzę z szoku", "Że co???" – pisały zdumione mamy.

Byłam zmotywowana, by to wyjaśnić. Czy to możliwe, że dzieci mogą natknąć się na takie słowa, czytając książeczkę dla nich przeznaczoną? Zapytałam więc Annę, czy wie, skąd pochodzi ten fragment.

"Z Martynki" – odpowiedziała.

Okazało się, że dostała to zdjęcie od znajomej, która twierdziła, że zdjęcie zrobiono w Stokrotce, gdzie ta książeczka jest do kupienia. W tle był koszyk na zakupy i napisy na produktach niczym z polskiego dyskontu. Wyglądało to przekonująco.

Ilu rodziców dało się nabrać i zrazić do kultowej "Martynki" belgijskiego autora Gilberta Delahaye? Ilu z kolei myśli, że chodzi o polską książeczkę? Pewnie sporo, skoro mem już od dłuższego czasu krąży w sieci.

2. Tekst nie pochodzi z książeczki dla dzieci

Uspokajam rodziców. Prawda jest taka, że obrazek pochodzi z książki "How it works: The husband", która jest angielską satyrą przeznaczoną dla dorosłych. Jej autorami są Jason Hazeley i Joel Morris, komicy znani z telewizyjnych programów komediowych. Książeczkę wydało wydawnictwo Ladybird Books, specjalizujące się w dziecięcej serii z biedronką, a jej znakiem rozpoznawczym jest biedronka znajdująca się na pierwszej stronie okładki.

Oryginalna książeczka
Oryginalna książeczka (mat. własne)

Angielskie wydawnictwo w 2015 roku postanowiło wydawać książeczki dla dorosłych, które parodiują styl i grafikę książek dla dzieci. Wśród nich są też inne tytuły wspomnianych autorów, m.in.: The Hangover, Mindfulness, Dating czy The Hipster. Wszystkie cieszą się popularnością wśród mieszkańców Wysp Brytyjskich, a na okładce tej serii również widnieje charakterystyczna biedronka.

Kto wpadł na pomysł, żeby przetłumaczyć stronę 42 z angielskiej książeczki na język polski, oryginalne imię Nigel zastąpić imieniem Jacek, a potem zasugerować, że to książeczka edukacyjna dla dzieci? Trudno to ustalić. Fakt, że mem zrobił sporo zamieszania, żyje w sieci swoim życiem, rzucając przy tym cień nieufności na polską literaturę dziecięcą.

Nie oszczędził przy tym belgijskiej serii "Martynka", popularnej wśród polskich dzieci. Co ważne, opowiadania o sympatycznej dziewczynce na język polski przełożyła Wanda Chotomska, niezaprzeczalna królowa twórczości dla dzieci.

Dlatego też zdaniem prof. Michała Rusinka, literaturoznawcy i pisarza, choćby już z tego powodu można wykluczyć, że dwuznaczny fragment o Jacku, w którym niania budzi bestię, pochodzi z "Martynki".

- Cóż... czasami zdarzają się przypadkowe niefortunności, jak np. tytuł książeczki "Mokry sen pieska Dingo". Załóżmy jednak, że w tej sytuacji ktoś po prostu nie zauważył, że taki tytuł może być dwuznaczny. Natomiast w przypadku wspomnianego mema, było to raczej celowe działanie, by wprowadzić internautów w błąd – mówi ekspert.

3. Opowiadania dla dzieci pod kontrolą

Inna sprawa, że książeczki dla dzieci przechodzą przez kilka korekt, zanim zostaną wydane i trafią do rąk dzieci. Tymczasem treści w sieci trudno kontrolować, a zwłaszcza szybkość ich rozprzestrzeniania się.

- Im bardziej coś szokuje, tym szybciej i gwałtowniej się rozprzestrzenia w Internecie. Ta zasada dotyczy przede wszystkim fake newsów, które – jak udowodniono – rozprzestrzeniają się o wiele szybciej niż prawdziwe informacje. Choć to się wydaje syzyfową pracą, to zawsze dobrze jest jednak na nie reagować i je dementować – zauważa Michał Rusinek.

Jego zdaniem, zapewne autorzy angielskiej książeczki dla dorosłych nie byliby szczęśliwi z tego powodu, że ktoś "zapożyczył" ich twórczość, przetłumaczył i wprowadził do obiegu bez poszanowania ich praw autorskich.

Swego czasu podobną sytuację miała Wisława Szymborska. Polska laureatka Nagrody Nobla w dziedzinie literatury bezskutecznie próbowała wytłumaczyć, że nie jest autorką dwóch będących w obiegu wierszyków, a podpisanych jej nazwiskiem.

- Nie dość, że do dziś można znaleźć w sieci te dwa okropne wierszydła, to jeszcze doczekały się one kilku przekładów na języki obce – mówi literaturoznawca. - Jeden z nich dotyczy starości i jest umieszczany w przychodniach zdrowia. Pewnie w dobrej wierze, choć w głębokiej nieświadomości, że to nie ona jest autorką. Szymborska jeszcze za życia napisała dementi do gazety, ale mało kto je zauważył. Jeżeli ktoś zna jej twórczość, to nie ma prawa podejrzewać, że ona coś takiego mogłaby napisać. Tylko że mleko się rozlało... – relacjonuje pisarz.

Dla autora takie zabawy jego twórczością są irytujące, bo jest się bezradnym wobec machiny Internetu, której właściwie nie można zatrzymać.

- W społeczeństwie, które niewiele czyta, zdolność krytycznego myślenia jest niska. Dobrze więc, że na stronie Wirtualnej Polski i WP Parenting pojawi się to dementi. Warto czasem upewnić się, że coś jest pastiszem, a nie czymś na serio – dodaje prof. Michał Rusinek, niegdyś sekretarz Wisławy Szymborskiej.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Polecane

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze