Mariusz Czerkawski: Dzisiaj kilkulatkowie mają wszystko, a nudzą się na potęgę
Wydawałoby się, że spędzanie czasu z dzieckiem jest czymś naturalnym. Dzisiaj jednak trudno o wspólną zabawę, choć paradoksalnie możliwości jest całe mnóstwo.
O korzyściach wynikających z bycia razem rozmawiam z Mariuszem Czerkawskim, najwybitniejszym polskim hokeistą w historii.
Agnieszka Gotówka, WP parenting: Dlaczego zdecydował się pan zostać ambasadorem kampanii "Mam czas”?
Mariusz Czerkawski: Myślę, że w takiej kampanii wielu chciałoby wziąć udział. Sam mam dzieci i wiem, jak ważne jest wspólne bycie ze sobą. Wspominam też swoje dzieciństwo, które znacząco różniło się od tego, jak ono wygląda dzisiaj. Obecnie rodzice mają może trochę łatwiej, bo są tablety, komputery, programy z bajkami, które zajmują dziecku czas bez konieczności angażowania mamy czy taty. Z drugiej strony trzeba jednak pamiętać, że dzieciaki z mojego pokolenia umiały same sobie organizować zabawę. Skrzykiwaliśmy się i umawialiśmy: teraz gramy w piłkę, a potem w bawimy się w chowanego.
Dzisiaj dzieci tak nie potrafią?
Po pierwsze, coraz rzadziej pod blokiem stoi trzepak, a to on był "logistycznym centrum zabaw" (śmiech). A tak na poważnie, wiele się zmieniło na przestrzeni tych kilkunastu lat w kwestii rodzicielstwa i opieki nad dzieckiem. Pamiętam, że moi rodzicie wychodzili z domu o 7.30, wracali po 16.00. Dzisiaj różnie z tym bywa. Pracujemy dłużej, a potem jeszcze wozimy dzieci na rozmaite zajęcia dodatkowe: do klubu sportowego, na angielski, taniec. Na barkach rodziców spoczywa wiele obowiązków.
Lubił pan te zabawy z kolegami z osiedla?
Bardzo! W napięciu czekałem na zakończenie ostatniej lekcji. Biegłem do domu, zostawiałem plecak i spotykałem się z kolegami. Od zawsze interesowałem się sportem, więc chętnie grałem w piłkę. Zimą graliśmy w hokeja lub jeździliśmy na łyżwach. Organizowaliśmy też turnieje biegowe, uczyliśmy się w ten sposób zdrowej rywalizacji. I dokuczaliśmy też dziewczynom. Gdy skakały w gumę, my przejeżdżaliśmy po niej na rowerach. Bardzo się wtedy irytowały, ale takie "zaczepki”, to też fragment naszej historii.
Przeczytaj również:
- 1/3 gimnazjalistów nie ćwiczy. Mają problem z wejściem na 4 piętro
- “Nie od tego jest przedszkole”. Rodzice zbulwersowani, że puszczają dzieciom bajki
W jaki sposób można spędzić czas z dzieckiem na świeżym powietrzu?
Możliwości jest całe mnóstwo. Wszystko zależy od tego, co lubimy robić i ile lat ma nasze dziecko. Z dwu- czy trzylatkiem możemy iść na plac zabaw. Dziecko się powspina, pohuśta. Możemy razem zbudować zamek z piasku. Ze starszą pociechą można pojeździć na rolkach, na rowerze. Dobrze jest iść do parku i tam pograć w badmintona czy w siatkówkę.
Ale po pracy człowiek jest zmęczony. Nie ma co ukrywać, rodzicom często się nie chce.
I mamy do tego pełne prawo. Ale jak wytłumaczyć to dziecku? Ono czeka na czas, który będzie mogło spędzić z nami. Chce się z nami bawić, grać. Nie narzeka przy tym, nie marudzi. A dorosłym się to zdarza. Jasne, że łatwiej byłoby włączyć dziecku bajkę na telewizorze czy pozwolić grać na komputerze, a my w tym czasie poleżelibyśmy na kanapie. Nie o to jednak chodzi. Pamiętajmy też, że sport i wspólna zabawa poprawiają relację rodzica z dzieckiem. I mają też walor edukacyjny.
Jaki?
Przede wszystkim uczą dziecko rywalizować. A to przecież wiąże się z tym, że jest i wygrany, i przegrany. Gdy mój syn był młodszy, czasem szliśmy do lasu, żeby się pościgać. Wielokrotne dałem mu wygrać, ale też chciałem, żeby poczuł smak porażki. Na początku bardzo się denerwował, gdy na mecie to ja byłem pierwszy. Czasem nawet płakał, ale potem nauczył się, że takie jest życie. Wygrywa lepszy. Przy okazji wspólnej zabawy ćwiczyłem więc jego charakter.
Rozmawiamy tylko o aktywności na świeżym powietrzu, ale czasem nie chce się nam wychodzić z domu. A tam czyha na nas i dzieci wiele pokus: komputer, telewizor, miękka kanapa.
Trzeba więc wykazać się zdrowym rozsądkiem i kreatywnością. W domu jest wiele rzeczy, które można robić wspólnie. Można grać w gry planszowe, układać puzzle, a nawet grać w ping ponga na stole jadalnym. Dzisiaj wystarczy iść do sklepu, by kupić to, czego potrzebujemy do zabawy. Kiedyś trzeba było wykazać się w tym zakresie większą kreatywnością. Dzieci tworzyły wiele rzeczy „na niby”, umiały też same zająć się sobą lub zorganizować zabawę z rodzeństwem i kuzynostwem. Dzisiaj kilkulatkowie mają wszystko, a nudzą się na potęgę.
Mają za to mnóstwo elektronicznych gadżetów pod ręką.
To nie do końca jest złe, bo nie oszukujmy się – to jest znak naszych czasów. Nie można dziecka całkowicie od tego odciąć, bo będzie w tej kwestii daleko w tyle za swoimi rówieśnikami. A nie o to tutaj chodzi. Trzeba jednak nauczyć się stawiać granice. "To jest twoja ostatnia bajka. Jak się skończy, proszę, wyłącz telewizor”. I choćby się waliło i paliło, musimy dopilnować, żeby tak się stało. Z czasem zobaczymy, że dziecko samo zacznie się kontrolować, choć mimo wszystko trzeba nad tym czuwać.
Przeczytaj także:
Ale czasem to my dorośli podsuwamy dzieciom gadżety pod nos.
Zgadza się, bo wtedy jest cicho i spokojnie. Typowy obrazek z restauracji: do lokalu przychodzi rodzina z kilkulatkiem, siadają do stołu, zamawiają obiad, a potem mama wyciąga z torebki telefon i włącza cicho bajki. Dzieciak zapatrzony w ekran siedzi spokojnie, a rodzice mogą porozmawiać. Tylko dlaczego nie zrobić tego razem? Zapytać, jak w przedszkolu czy szkole? Porozmawiać na temat wystroju lokalu, podanych potraw.
Dzisiaj słuchałem radia, do którego zadzwonił jeden z słuchaczy. Stał akurat w korku. Na równoległym pasie w samochodzie siedziała rodzina. Każdy miał nos w telefonie! Rozumie pani, o co mi chodzi?
Widzę ten obrazek na placach zabaw. Dziecko w piaskownicy, rodzic ze smartfonem w ręku.
Ja nie mówię, że mamy być z dzieckiem cały czas. Ono też musi nauczyć się organizować sobie czas. Wiadomo, że nieco łatwiej jest, gdy ma się rodzeństwo. Ale każdego dnia powinniśmy znaleźć choć godzinę na wspólną aktywność z dzieckiem. Na bycie ze sobą. Nie tylko siedząc w jednym pomieszczeniu, ale bawiąc się, rozmawiając.
Czy jest coś, czego nie lubi pan robić ze swoim synem?
Źle zadane pytanie. Powinna pani spytać, czy jest coś, na co trudno jest mojemu synowi mnie namówić. Nie znoszę pływać. Bardzo rzadko chodzę na basen. Na szczęście Iwo też za tym nie przepada, ale zdarzyło się, że mnie tam zaciągnął. Widziałem, jak bardzo chce pozjeżdżać na zjeżdżalni. Wspinałem się na nią razem z nim ten siedemnasty raz. Robiłem to dla niego. Czasem i tak trzeba.