Lekarz na obozie sportowym
300 - 350 dzieci. Wiek: 7 - 18 lat. Sporty wodne, windsurfing, łódki, kajaki, piłka nożna, siatkówka, tenis. Piękne jezioro, las, dobre warunki mieszkaniowe. I jeszcze zarabiasz. Takie wakacje to można mieć. Ale jak naprawdę wygląda praca lekarza na obozie sportowym?
Pierwsze kilka dni - normalnie sielanka. Wysypiasz się, masz cały wolny dzień dla siebie, nadrabiasz lektury, odpisujesz na zaległe maile, nawet zaczynasz nowy serial. Można się opalać, pływać, ćwiczyć. Pełne wakacje. Tyle, że bez alkoholu. Zdarzają się tylko pojedyncze przypadki medyczne. Aż się prosi, aby chociaż jedno dziecko zgłosiło się do gabinetu.
I nagle przychodzi dzień szczególny, to ok. piąty dzień wyjazdu. Pod gabinetem lekarskim staje kolejka dzieci. Jest to przełom, na każdym obozie wygląda niemal identycznie. Od tego dnia z wakacji robi się praca. Oczywiście pierwsze przypadki są dość banalne.
1. Łagodne przypadki wizyty u lekarza obozowego
Głównie pod drzwiami stoją najsłabsze jednostki, których intensywność obozu i zajęć po prostu przerosły i czują silne zmęczenie. Pojedyncze odwodnienia, przeziębienia i charakterystyczne kontuzje, jak wybicie palca czy skręcona kostka.
Ból brzucha to najczęstsza przypadłość. Jeszcze nigdy nie wiązała się z poważnym chirurgicznym powodem, a jedynie błahym odwodnieniem, zmienioną dietą, a przede wszystkim stresem. Rozłąka z rodzicami, pierwszy samotny wyjazd i już jelita szaleją. Oczywiście nieraz dobre słowo pomaga i pacjent wraca z uśmiechem do zajęć.
Tutaj zawsze będę naciskać na wychowawców, aby zmuszali dzieci do picia wody! Dużych ilości. To pomoże w wypróżnianiu, a nam zmniejszy liczbę bólów brzucha.
Tu należy dołożyć też wymioty. Ot, dziewczynka (lat 10) przyniosła kiedyś w kubku plastikowym swoje wymiociny, abym dokładnie mógł je sobie pooglądać. Idąc do mnie, pozalewała pół korytarza, ale dumnie przyniosła dowód rzeczowy. Mieszanka domowego hamburgera, warzywa i do tego wypite kakao na samą myśl uruchamia już mój dorosły żołądek, a co dopiero biednego dziecka.
Oprócz tego, obóz to przede wszystkim jedna wielka ortopedia. Wieczne skręcenia, zwichnięcia, wybite palce. Bandaży zawsze potrzeba wiele. Duże ośrodki jeszcze mogłyby zaopatrzyć się w RTG - ileż mniej byłoby wizyt w pobliskim szpitalu. To kolejny ciekawy wątek, bo zdarzały się tak intensywne turnusy, że zabierałem do szpitala całą wycieczkę.
Po kilku dniach znałem już każdą panią w rejestracji, lekarza na SORze i pielęgniarki. Wszyscy witali mnie słodkim uśmiechem i kąśliwym: "O, znowu pan, dziś tylko 3 dzieci?" Uroki tej pracy są niesamowite.
2. Skaleczenia, złamania, kleszcze - obóz dla dzieci to różnorodność przypadków
Mamy też dużo skaleczeń, podbitych przypadkiem oczu, poważniejsze złamania. Najpoważniejsze to złamanie otwarte zakończone rozległą operacją. Biedny, młody piłkarz. Wielu też musiałem odesłać do domu, bo z gipsem trudno jest odbyć trening piłkarski. Przerażającym widokiem było szkło w oku.
Okulistyka zawsze mnie odstraszała. Nigdy nie mogłem patrzeć na te zabiegi, a tu taka sprawa. Innym razem chłopiec z zapaleniem gruczołu Meiboma wymagał potrzymania za rękę podczas, gdy sprawne ręce doktora nakłuwały i wyciskały ropę. Cierpiałem razem z nim.
Oczywiście trafiają się tzw. smaczki. Hitem był kleszcz w jądrze. Nieobce są nam wszy i to nawet u najstarszych dzieci. Odparzenia między udami. I przede wszystkim - brak higieny dzieci.
Jak już rodzic wypuszcza dziecko na obóz, to niech kilka dni wcześniej nauczy go dobrej kąpieli. Mowa tutaj oczywiście o najmłodszych. Bo swędząca pupa to często po prostu nieumyta pupa. Ale wizyta u lekarza musi być. A gdzie wychowawca?
3. Rodzic zawsze czujny
Ale jak już temat rodziców poruszony, to trzeba się zatrzymać na dłużej. Przed każdym turnusem dostajemy listy od rodziców ze szczególnymi przypadkami dzieci. I raz dostaliśmy kilka stron A4. Dokładnie opisane, jak postępować w każdej sytuacji, jak dziecko jest okropne i jak wiele nas czeka. No to spodziewamy się szatana, lucyfera, diabła.
Konsylium specjalistów zebrało się i dywagujemy, co z nim zrobić, po czym przyjeżdża dziewczynka jak każda inna. Nawet nie wygląda inaczej. Fakt. Jest dość wygadana, trochę unika innych dzieci, ale aż taki list potrzebny i tyle uwag? Ja najbardziej się bałem, że dziecka nie można dotknąć ani zbadać, że histeria, itd.
Po czym okazało się, że trzeba było dać zastrzyk. Padła jedynie soczysta "k****", a mnie delikatnie drgnął kącik ust. Tak, dziewczynka umiała puścić solidną wiązankę niczym jegomość dżentelmen z SORu.
Innym razem przybywa dziewczynka (lat 15) i każe sobie założyć soczewki do oczu. Siadam, wstaję, chodzę, myślę. Czego ona ode mnie chce? Powiedziałem, że to jakiś absurd i niech sobie sama zakłada, bo jest już prawie dorosła. No to skończyło się telefonem do mamy i wymuszeniem, że dziecko nie umie samo zakładać soczewek, a ma bardzo poważną wadę (+10) i w okularach źle wygląda.
No, jak mama każe, to proszę szeroko otworzyć oczy, żeby zmieścił się tam mój paluch. Dziewczynka przystała, że woli nosić okulary. Ale po dwóch dniach znowu telefon od mamy, że dziecko źle wychodzi na zdjęciach i ona się domaga założenia soczewek. Ja się poddałem. Dziecko płacze.
W końcu zamknęła się z pielęgniarką sam na sam na jakąś godzinę i nauczyła się sama je zakładać. Przyjeżdżasz na obóz jako kaleka społeczna, a wyjeżdżasz uzdrowiony.
Należy też wspomnieć jak rodzice zabezpieczają farmakologicznie dzieci. Odbieramy wszystkie leki i wzywamy podopiecznych do gabinetu, żeby przy nas je zażywały. Średnio 20-30 osób bierze leki na obozie. Od antybiotyków, poprzez przewlekłe przyjmowanie leków przeciwbólowych, ziół od babki znachorki, aż po homeopatyczne cuda. Cały przekrój. A ile dzieci ma astmę! I jak poważne leki już na nią biorą...
Pewien chłopiec miał jakiś problem ze skórą i przepisane "tylko" 6 maści. Wszystkich używał na raz. Wychodził z gabinetu cały wysmarowany i chlupiący w butach. Masakra. Ale stwierdziłem, że skoro inny lekarz tak kazał, to nie będę się wtrącać i widocznie tak ma być. Mama każe jeść lekarstwo - rzecz święta.
Ale niestety zdarzył się przypadek, że jeden "dorosły" 15-latek nie oddał leków i pech chciał, że mieszkał w domku w lesie i uruchomiła mu się alergia. Z ciężką dusznością wylądował w szpitalu. A to dlatego, że nie oddał leków, a sam ich nie zażywał. Telefon od mamy: "Proszę ukarać dziecko". Ukarałem.
Ale jak mówimy o karach, to warto wspomnieć historię uzdrowienia. Zobaczyłem cud na żywo. Zostałem wezwany nad jezioro, gdzie chłopak niefortunnie krzywo stanął i wygiął kolano. Silna bolesność, płacz dziecka. Mam tak z natury - myślę, że dziecko nie udaje. Jedziemy zrobić fotkę, czy wszystko w porządku. Chłopak o kulach, wciąż narzeka na ból.
Ortopeda zbadał i mówi, że wszystko jest OK. A dziecko odrzuca kule, wstaje z kozetki i idzie, jak gdyby nigdy nic. Wcześniej kulejący i cierpiący, nagle zdrowy. Z doktorem ortopedą zbieramy żuchwy z podłogi. Telefon od rodzica: "Diagnosis - ukarać". Ukarałem.
Są też momenty, że lekarz ma prawo popływać, np. kajakiem. Ale kto by się spodziewał bandy dzieciaków na środku jeziora z genialnym pomysłem, aby wywrócić doktora do wody? I to w urodziny. Na obozie, aby utrzymać porządek, stosuje się system kar i nagród. Kary intelektualne - przeczytaj i naucz się tekstu, a potem opowiedz o nim.
Ja straszyłem dzieci, że jak będą niegrzeczne wobec mnie, to dam im ulotki leków do nauczenia się. Kiedyś wręczyłem dzieciom pięć na raz. Wszystkie przerażone. Bliskie płaczu. Ale moje miękkie serce odpuściło im tę karę. Bo ja dobry dla tych dzieci jestem.
A jeśli chodzi o dobroć, to zawsze wysłuchałem, wsparłem, dałem dobry lek, pyszną tabletkę i problemy nagle mijały. Taki to ze mnie uzdrowiciel ciała i duszy.
Ale bywam też niedobrym doktorem. Otóż na obozach zdarza się epidemia miesiączki. Nagle jednego dnia pod gabinetem stoi osiem dziewczyn i każda domaga się zwolnienia z zajęć. Wszystkim odmówiłem. A przy szóstej nie wytrzymałem i stwierdziłem, że muszę przeprowadzić pełne badanie, w tym badanie ginekologiczne, żeby stwierdzić ewentualne zaburzenia uniemożliwiające udział w zajęciach.
To oburzenie na twarzy i trzask drzwiami. Okazało się, że tego dnia było trochę chłodniej i niektórym nie chciało się ćwiczyć.
Trochę z przekąsem, z ironią i sarkazmem opowiedziałem wam, co może się zdarzyć na obozie. Morał jest dość ważny. Przede wszystkim dla rodziców - nie róbcie ze swoich dzieci, niepełnosprawnych. Jak mają sobie rękę złamać, to niech się tak stanie. A nadmierne dmuchanie i chuchanie w niczym nie pomaga.
Dla mnie to jedna z fajniejszych przygód. Tyle doświadczenia w tak krótkim czasie, tyle historii medycznych. Wyrzuciłem tu trochę skrajne przypadki, ale tworzą fajny obraz tego, co można na obozie zastać.
Jak nic - tylko czekać do kolejnych wakacji!