Kinga Rusin o depresji poporodowej
Depresja poporodowa już nie jest tematem tabu. Choroba pojawia się u coraz większej liczby kobiet, więc warto o niej mówić. Statystyki mówią, że obecnie zmaga się z nią 20 proc. matek. O tym, co przeżyła po porodzie, opowiedziała znana dziennikarka Kinga Rusin.
1. Życie w Waszyngtonie
W 1996 roku Kinga Rusin wraz z ówczesnym mężem Tomaszem Lisem mieszkali w Waszyngtonie w Stanach Zjednoczonych. Jej partner był wtedy korespondentem Telewizji Polskiej. Właśnie tam na świat przyszła ich pierworodna córka Pola.
Kinga miała wtedy 25 lat. Z dala od rodziny musiała radzić sobie sama z wychowaniem dziecka. Jak dodaje, nie wiedziała wtedy, czym jest macierzyństwo. W kryzysowych chwilach myślała o popełnieniu samobójstwa.
"Nigdy tego wcześniej nie mówiłam, ale wydaje mi się, że po urodzeniu starszej córki (miałam wtedy dwadzieścia pięć lat) przeszłam prawdziwą depresję poporodową. Amerykanie nazywają to, jakże romantycznie i subtelnie, baby blues...
A ja miałam taki blues, że stojąc na balkonie, na dwudziestym pierwszym piętrze wieżowca, w którym wtedy mieszkałam, zastanawiałam się, czy nie skoczyć…" - pisze dziennikarka w swojej książce "Co z tym życiem?".
2. Baby blues Kingi
Poród Poli odbył się, gdy jej ojciec był w delegacji w Nowym Jorku. Kinga Rusin musiała więc radzić sobie sama. W dobę po urodzeniu dziecka wyszła ze szpitala z noworodkiem. W kolejnych dniach kobieta zapominała o sobie – nie jadła, nie spała. Robiła wszystko, by mała Pola nie płakała.
Swoimi problemami dzieliła się z Anną Erdman – pediatrą i zarazem jej przyjaciółką. Erdman była wnuczką Melchiora Wańkowicza. Rusin mówi, że to ona "uratowała jej życie". Cztery lata później na świat przyszła druga córka Lisów – Iga.
Kinga miała dużo szczęścia. W wielu przypadkach kobiety z depresją poporodową robią krzywdę nie tylko sobie, ale i swoim dzieciom. Pomóc może tylko psychoterapia i stały nadzór specjalisty.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.