Trwa ładowanie...

Dlaczego zabrałam syna ze żłobka. Nieco o adaptacji

 Ewa Rycerz
05.10.2020 14:47
Zdecydowałam, że mój syn nie będzie chodził do żłobka
Zdecydowałam, że mój syn nie będzie chodził do żłobka (archiwum prywatne)

Krzyk, wyrywanie się i donośne wołanie "mama, nie" – tak wyglądało moje rozstanie z synem w żłobku. Jeśli myślicie, że posłanie dziecka do żłobka w dobie koronawirusa to bułka z masłem, grubo się mylicie. Przeczytajcie, dlaczego zabrałam syna z tej instytucji.

1. Dziecko w żłobku

Mój pierwszy syn nie chodził do żłobka. Przebywał z babciami i było mu z nimi dobrze. Razem z mężem postanowiliśmy jednak, że młodszego wyślemy do placówki. Junior to otwarte i uśmiechnięte dziecko, które lubi kontakt z rówieśnikami. Wybraliśmy żłobek i czekaliśmy na 1 września.

Przez pierwszy tydzień prowadzałam syna na 45 minut. Tak wyglądała adaptacja w dobie pandemii. Rodzice mogli tylko wejść pod salę, przebrać dziecko w szatni i oddać je wychowawczyni. Na początku było ciężko, ale to zrozumiałe. Dorosły też nie poszedłby pewnie do osób, których nie zna.

Pierwsze dni były koktajlem: raz było spokojnie, drugi raz – nerwowo. Później dopadła nas choroba i kolejny tydzień spędziliśmy w domu. A potem zaczął się kołowrotek.

2. Rozczarowanie żłobkiem

Zobacz film: "Czy szkoły są przygotowane na powrót dzieci do szkół?"

Codziennie rano słyszałam: "mama, nie!". Do tego pełen żalu płacz i rozpaczliwe chwytanie się mojej szyi. Pojawiły się też nerwowe pobudki w nocy i szukanie mnie przez sen. Po południu nie mogłam wyjść z pokoju, w przeciwnym razie płacz słychać było w całym domu. Zauważyłam, że coś jest nie tak.

(arch.prywatne)

Przyczyn oczywiście szukałam w żłobku, bo to jedyna zmiana, jaka zaszła w życiu syna w ostatnim czasie. Trudne rozstania, głośne zabawy, płacz innych dzieci w sali, inny rytm dnia niż w domu – to wszystko stanowiło chyba zbyt duży ciężar dla Jeremiego. Fakt, że przez pandemię nie było klasycznej adaptacji, także nie pomógł. Tydzień, w którym rodzic może wejść na salę i bawić się z dzieckiem, zmieniłby wiele.

Bez niego moje dziecko wchodziło do żłobka w strachu. Nie mogę i nie chcę nic zarzucić wychowawczyniom. One bardzo nas wspierały. Uważam jednak, że przepisy, według których rodzic dziecka rocznego albo dwuletniego nie może wejść na salę to nieporozumienie.

Dlatego też zdecydowałam się zabrać syna ze żłobka. Postanowiłam oszczędzić mu nerwów, stresu, strachu przed hałasem i być może traumy. Nie o to chodzi, by dać dziecko do placówki na siłę. Mały człowiek ma swoje potrzeby i przeżywa trudności. Starałam się mu pomóc, wydłużałam i skracałam czas pobytu w żłobku, ale to nic nie dawało. Były dnie, podczas których płakał przez 3 godz. Uspokajał się na chwilkę, ale to i tak wymagało od niego mnóstwo siły. Odbierałam go zapłakanego, przestraszonego i zrezygnowanego. Właśnie dlatego powiedziałam "dość".

Słyszałam oczywiście od znajomych, że wymusza, że wcale nie jest mu tam tak źle, że się przyzwyczai i w końcu: że tak musi być. No nie, nie musi tak być.

3. Adaptacja w żłobku

Adaptacja w żłobku czy przedszkolu to bardzo ważny etap posyłania malucha do placówki. To właśnie w tym czasie dziecko ma poznać wychowawczynie, przedszkole i zasady w nim panujące. Dla małego człowieka, który zazwyczaj do tej pory przebywał z rodzicami lub dziadkami, to duża zmiana. Nagle znajduje się w innym miejscu i z innymi dziećmi, których też nie zna.

- Adaptacja to proces, nie zakończy się w dwa ani w trzy dni, ani w tydzień. Podstawą poczucia bezpieczeństwa w adaptacji jest relacja z opiekunem w żłobku, który będzie wspierał dziecko w regulacji trudnych emocji. Żeby obca ciocia w żłobku stała się kimś bliskim potrzeba czasu - mówi Agnieszka Misiak, psycholog dziecięcy, która od kilkunastu lat pomaga dzieciom w procesie adaptacji.

- Dla dziecka żłobek to konieczność oswojenia nowego budynku, nowych zapachów, grupy dzieci, które płaczą i wzbudzają niepokój, dużego poziomu dźwięku, nowych rytuałów i schematu dnia, nowych zabawek, a przede wszystkim braku dostępu do rodzica. To jest przeciążenie i wyzwanie dla układu nerwowego, które dokłada się nową dawką napięcia każdego dnia - wyjaśnia.

- Małe dzieci opowiadają o przeciążeniu, którego doświadczają zmianami w zachowaniu, nie słowami. Zamiast tego dziecko opowie o tym wahaniami nastroju, agresją, autoagresją, trudnościami w zasypianiu, wybudzaniem w nocy, utratą nabytych umiejętności, bardzo wysokim lękiem, odmową wyjścia z domu, brakiem zgody na jakiekolwiek rozstanie z mamą. Kiedy napięcie się skumuluje, mogą pojawić się biegunki, wymioty, bóle brzucha i nasilenie opisanych zmian w zachowaniu. Układ nerwowy, ciało dziecka mówią "dość" - dodaje.

- Co pomaga? Duża uważność na sygnały z poziomu ciała i zachowania dziecka, ale też zadbanie o swój własny, dorosły poziom spokoju. Dostępność rodzica po powrocie do domu. Pomaga też przerwa, czasem wystarczy jednodniowa. Bo wspiera układ nerwowy w regeneracji, zapobiega kumulacji przeciążeń, daje czas na rozładowanie napięcia zabawą, bliskością. Dlaczego dorośli czasem boją się przerw? "Jeśli pozwolę mu nie iść do szkoły czy przedszkola, to będzie to wykorzystywał już zawsze i w obliczu trudności powie: nie idę do szkoły". Uroczyście przysięgam, że dzieci nie czyhają na potknięcia dorosłych, nie budują sekretnego schowka z bronią do wykorzystania na później. Nie mają uśpionego genu manipulacji. Drugi powód to lęk przed zgubnymi skutkami cackania. "A ja nie robię mu przerw. Już trudno, musi swoje odcierpieć i dać radę, bo w przyszłości nikt nie będzie się z nim cackał". Układ nerwowy dziecko to delikatna sieć i warto się z nią cackać. W gabinecie psychoterapeuty pracującego z dorosłymi rzadko można usłyszeć "jestem na terapii, bo rodzice byli bardzo uważni na moje potrzeby w obszarze emocji. To zniszczyło mi życie” - podsumowuje ekspertka.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Zobacz także:

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze