Chciał, by była jak mama. W krytycznym momencie ważyła 42 kg
- Pamiętam, jak mój tata powiedział kiedyś, że muszę schudnąć, bo wtedy będę miała takie ładne nogi jak mamusia. To zdanie wryło mi się w pamięć - wspomina Iga, która od trzech lat walczy z zaburzeniami odżywiania. W krytycznym momencie ważyła 42 kg.
1. W pogoni za ideałem
Według danych opublikowanych na łamach czasopisma naukowego "The Lancet Psychiatry" globalna częstość występowania anoreksji i bulimii zwiększyła się w okresie 1990 - 2019 o 60 proc. Jednocześnie wrasta liczba osób z nadwagą i otyłością. Wygląda na to, że zaburzenia odżywania to jeden z największych problemów cywilizacyjnych.
- Zgłaszają się do mnie rodzice coraz młodszych dzieci, nawet siedmioletnich, u których występują objawy zaburzeń odżywiania, zarówno anoreksji, jadłowstrętu psychicznego, jak i kompulsywnego objadania się. Spotykam także 10-latki, które obsesyjnie kontrolują jakość jedzenia i są przesadnie nastawione na zdrowe odżywianie, co może być objawem ortoreksji - mówi w rozmowie z WP Parenting Kamila Demczuk, psychodietetyczka i psychoterapeutka.
2. Gabrysia
- Moje zaburzenia odżywiania zaczęły się już w przedszkolu. Pamiętam, że bardzo nie chciałam do niego chodzić. Płakałam, stresowałam się i... zajadałam emocje. Nauczycielki pozwalały mi jeść kilka porcji obiadu. Tylko jedzenie mnie uspokajało - wspomina.
W gimnazjum problem się nasilił. Pojawił się stres związany z pójściem do liceum.
- Znowu "ratowałam" się jedzeniem. Jadłam, a potem wymiotowałam. Moi rodzice nadal nie wiedzą o moich problemach. Byłam bardzo dobra w ukrywaniu swojego stanu. Po latach mogę powiedzieć, że chorowałam na bulimię - opowiada Gabrysia.
Dziś 29-letnia kobieta od dziesięciu lat leczy się psychiatrycznie, a od pięciu chodzi na psychoterapię.
- Rozpoczęłam leczenie, gdy było mnie stać na to, aby leczyć się prywatnie. Było to możliwe dopiero wtedy, gdy wyprowadziłam się z domu i poszłam na studia. Jeśli zauważymy problem, to szukajmy pomocy. Ja czekałam bardzo długo. Ta choroba nadal nie jest dla mnie przeszłością. Dziś mogę powiedzieć, że jestem na dobrej drodze, ale z zaburzeniami odżywiania jest jak z alkoholizmem - już zawsze będę musiała uważać, by nie wrócić do destrukcyjnych zachowań - podsumowuje.
3. Iga
- Wszystko zaczęło się w czasie pandemii. Miałam 16 lat. Podczas izolacji stwierdziłam, że jestem za gruba. Miałam prawidłowe BMI, ale byłam na górnej granicy. Pamiętam, jak mój tata powiedział kiedyś, że muszę schudnąć, bo wtedy będę miała takie ładne nogi jak mamusia. To zdanie wryło mi się w pamięć - wspomina Iga.
Zaczęła intensywnie ćwiczyć, by zrzucić "zbędne" kilogramy. Potem odstawiła słodycze.
- Gdy zobaczyłam na wadze liczbę mniejszą niż 60, to był dla mnie mały cud. Potem zaczęłam jeść jeszcze mniej. Nigdy nie próbowałam wymiotować, bo jakoś mnie to nie kręciło, ale był taki moment, że jadłam po 600 kalorii dziennie. Gdy raz zjadłam 900, miałam straszne wyrzuty sumienia - opowiada.
W krytycznym momencie Iga ważyła 42 kg.
- Punkt zwrotny? Dzień, w którym trafiłam do szpitala. Wtedy zapragnęłam wolności. Żeby liczenie kalorii mnie nie ograniczało. Pamiętam, że rodzice byli bardzo przejęci. Leczyłam się ponad rok. To był bardzo trudny czas - relacjonuje 19-letnia dziś Iga.
4. Natalia
- Zaczęłam się odchudzać w liceum. Miałam 16 lat. Uczęszczałam do klasy o profilu sportowym. Głodzenie wynikało z chęci kontroli. Gdy liczyłam kalorie, to czułam, że wreszcie coś zależy tylko ode mnie - wspomina 22-letnia Natalia.
Dziewczyna "startowała" od 78 kg. Najmniej ważyła 41 kg.
- Takie drastyczne odchudzanie trwało rok. Trafiłam do szpitala z powodu kontuzji. Jednak potem wysłano mnie na konsultację do szpitala psychiatrycznego ze względu na zbyt dużą utratę masy ciała. Tam zdiagnozowali u mnie depresję i anoreksję - opowiada.
Natalia przyznaje, że proces leczenia był bardzo trudny.
- W placówce wytrwałam tylko jeden dzień. Mama wypisała mnie na żądanie, bo obiecałam, że będę jadła. Niestety problem nie zniknął. Trafiłam do kolejnego szpitala. Tym razem na pół roku. Następnie razem z rodzicami zdecydowaliśmy się na ośrodek prywatny. Leczenie nie przynosiło efektów. Punktem zwrotnym był moment, gdy sama uświadomiłam sobie, że mam problem i chcę z nim walczyć. Poznałam chłopaka i to on pokazał mi, jak wygląda normalność. Że można jeść, nie licząc kalorii, nie patrząc na składy produktów. Jednak pamiętajmy, że ta choroba nie znika. Nadal z nią walczę - mówi.
5. Hania
- Zaburzenia odżywiania zaczęły się na początku klasy maturalnej. Jednak zaniżona samoocena towarzyszyła mi od dziecka. Bardzo szybko zaczęłam dojrzewać. Pierwszą miesiączkę dostałam przed dziewiątymi urodzinami, co wiązało się ze zmianami w ciele. Odstawałam na tle koleżanek pełnymi biodrami i piersiami. Zaczęły się pierwsze docinki ze strony rówieśników, głównie chłopców - wspomina.
Hania przyznaje, że była dzieckiem "o pełnych kształtach", ale miała prawidłową wagę i mieściła się w górnych granicach słynnego BMI.
- Zaczęłam od przejścia na dietę 1200 kalorii dziennie. Kilogramy ładnie spadały, a ja byłam z siebie dumna. Następnie doszedł basen. Pływałam codziennie przez godzinę. Szczerze tego nie znosiłam. Moja skóra była przepalona od chloru. Nie pamiętam już, w którym momencie przestałam liczyć kalorie, ponieważ jadłam np. tylko dwie mandarynki dziennie. Był taki moment, że nie chciałam nawet pić wody, ponieważ każdą szklankę było widać w gramach na wadze. Zaczynałam z wagą 68 kg, a w ciągu ośmiu miesięcy zeszłam do 45 kg - opowiada.
Kobieta przyznaje, że w szkole nikt nie dostrzegł problemu.
- Rodzice też bardzo długo nie chcieli go widzieć. Dopiero gdy byłam drastycznie chuda, zaczęli prosić, abym zaczęła więcej jeść. Martwili się, ale nie zapewnili mi terapii, która jest kluczem do wyjścia z zaburzeń. Dziś mam zdiagnozowaną anoreksję oraz bulimię. W walce o zdrowie bardzo pomógł mi mój chłopak, który obecnie jest moim mężem. Pierwsze zarobione pieniądze przeznaczał na moje wizyty u psychologa. Ale kluczem była moja chęć wyzdrowienia. Uświadomiłam sobie, że umrę, jeżeli nie podejmę działania - przekonuje Hania.
6. "Szczupłe znaczy piękne"
Moje bohaterki mówią zgodnie, że aby zacząć skutecznie leczenie zaburzeń odżywiania trzeba uświadomić sobie problem. Chory musi chcieć wyzdrowieć i podjąć walkę. Ich słowa potwierdza Kamila Demczuk, psychodietetyczka i psychoterapeutka.
- Leczenie zaburzeń odżywiania to droga kilkutorowa. Przede wszystkim chory musi chcieć się leczyć. Z jednej strony jest to praca terapeutyczna nad przyczynami problemu. Z drugiej z rodziną. To także praca nad kształtowaniem nowych, zdrowych nawyków - wyjaśnia ekspertka.
Dodaje, że grupę najbardziej narażoną stanowią osoby w okresie dojrzewania.
- To czas, w którym młodzi ludzie są szczególnie wrażliwi zarówno na bodźce z zewnątrz, jak i te pochodzące z wnętrza ich intensywnie rozwijającego się organizmu. Żyjemy w świecie promującym szczupłość, jesteśmy bombardowani najróżniejszymi i często sprzecznymi przekazami na temat jedzenia, wagi czy diety. Wpływ mediów i wzorców konsumpcji to jeden z czynników, które mogą przyczynić się do ekspresji zaburzeń. Często przyczyną problemu z zaakceptowaniem swojego ciała u dzieci czy nastolatków są uwagi dorosłych na temat wyglądu dzieci lub swojego. Młodzi pacjenci często upatrują swoją wartość jako człowieka w wyglądzie, myśląc, że "szczupłe znaczy piękne". Przez to są skłonni do obrania bardzo drastycznych metod - alarmuje Demczuk.
Do czego się posuwają?
7. "Bulimia doprowadziła do pęknięcia przełyku"
- Miałam 14-letnią pacjentkę, która przez kilka miesięcy jadła 200 kalorii dziennie. Często zgłaszają się do mnie rodzice, których nastoletnie dzieci są tak niedożywione, że przebywają w szpitalu i są karmione sondą. Objadanie się, a następnie wymiotowanie też jest ogromnym problemem. Kilka osób, którym pomagałam w wyjściu z bulimii, tak często wymiotowały i brały tak dużo środków przeczyszczających, że były skrajnie odwodnione, miały częste omdlenia, zaburzoną gospodarkę elektrolitową, zaburzenia rytmu serca czy poniszczone zęby. U dwóch moich pacjentów bulimia doprowadziła do pęknięcia przełyku - wspomina Demczuk.
Jak wspierać dziecko w walce z zaburzeniami odżywiania?
- Jedną z najważniejszych rzeczy jest skupienie się nie na wyglądzie dziecka, ale na tym, jak ważne jest jego zdrowie i życie. Kolejną jest identyfikacja, co spowodowało powstanie zaburzeń odżywiania. Często kontrola jedzenia lub/i jego jakości przez dziecko wynika z trudnych wydarzeń, na które dziecko nie miało wpływu. Może to być np. rozwód rodziców, choroby, uzależnienia, nagłe straty. W takich sytuacjach kontrola jedzenia może dawać dziecku poczucie wpływu i bezpieczeństwa. Wtedy najlepiej skorzystać z pomocy psychologa, psychoterapeuty - radzi Demczuk.
Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski