11-latek powiedział mamie, że boli go brzuch. Okazało się, że ma ostrą białaczkę limfoblastyczną
To był dzień jak każdy inny. Mark i jego brat poszli pograć w piłkę na szkolnym boisku i mieli wrócić na obiad do domu. Kiedy wrócili, chłopiec zaczął skarżyć się na ból brzucha i nie mógł złapać tchu. Wtedy okazało się, że ma ostrą białaczkę limfoblastyczną.
1. Poważny stan chłopca
W połowie sierpnia 2020 roku 11-letni Mark Cannon osłabł na zajęciach sportowych. Kiedy wrócił do domu, powiedział mamie tylko, że bardzo boli go brzuch i ciężko mu się oddycha. Kobieta nie czekała i natychmiast zabrała go do pobliskiego Szpitala Uniwersyteckiego Hairmyres.
Początkowo badania nic nie wykazały, a chłopiec wrócił z rodzicami do domu. Jednak kiedy po kilku godzinach przyszły wyniki bardziej szczegółowych badań, ich świat się zawalił. Okazało się, że Mark ma ostrą białaczkę limfoblastyczną – rzadki nowotwór układu krwiotwórczego.
Mark został od razu skierowany do Królewskiego Szpitala Dziecięcego w Glasgow, gdzie spędził kolejne pół roku. Nowotwór był tak zaawansowany, że konieczne było wprowadzenie silnej chemioterapii, którą otrzymywał cztery razy w tygodniu.
Niestety sytuacja chłopca jeszcze bardziej się pogorszyła po tym, jak wenflon wprowadzony do podania chemioterapii, został zainfekowany. Wtedy w organizmie Marka rozwinęła się sepsa, która doprowadziła do obrzęku części mózgu, przez co chłopiec stracił wzrok na kilka tygodni.
- Powiedziano nam, że tak naprawdę dni dzielą go od śmierci. Jego ciśnienie krwi było niebotycznie wysokie – mówi mama.
2. "Utknął na oddziale"
Ze względu na zakażenie organizmu chłopca, jego leczenie onkologiczne musiało zostać zawieszone na kilka kolejnych miesięcy. Wtedy nowotwór z powrotem zaczął się rozwijać.
Na domiar złego, kiedy Mark zaczął powoli dochodzić do siebie po infekcji i potrzebował jak najwięcej wsparcia, w Wielkiej Brytanii pojawił się nowy wariant koronawirusa i kolejna fala zachrowań. Oznaczało to, że nie mógł przyjmować żadnych gości i był zdany jedynie na towarzystwo medyków.
- To była koszmarna sytuacja. Z nikim nie miał kontaktu, utknął na oddziale – mówi mama. - To ogromnie wpłynęło na jego zdrowie psychiczne – dodaje.
Również ukochane przez całą rodzinę święta Bożego Narodzenia, Mark musiał spędzić w szpitalu. Na szczęście na samym początku stycznia, jego stan poprawił się na tyle, że mógł wrócić do domu, a kluby Celtic i Manchester United przesłały mu gadżety z podpisami piłkarzy.
Szczęśliwie ostatnie wyniki nie wykazują śladów choroby i teraz musi się stawiać w szpitalu tylko na kolejne wlewy chemii.
- Przeszedł bardzo dużo, a jeszcze długa droga przed nim. Mimo to nie traci humoru i nadal jest wspaniałym, pogodnym chłopcem. Wszyscy uczymy się od niego tej pogody ducha – podsumowuje mama.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl