W tej polskiej szkole wszystko jest inaczej
Tutaj czerwony wkład w długopisie zamieniono na zielony. Uczniowie nie siedzą w ławkach ustawionych w trzech rządkach. Wzajemnie poprawiają swoje zadania. Niemożliwe? W Szkole Podstawowej nr 323 im. Polskich Olimpijczyków w Warszawie wszystko jest inaczej.
1. Ola z III E
Ola Gierek jest uczennicą klasy sportowej. Jest energiczna, profesjonalnie trenuje akrobatykę – kilka razy w tygodniu. Po całym dniu spędzonym na zajęciach w szkole i treningach, nie przejmuje się, że w domu czeka na nią nudne zadanie domowe. Bo w tej szkole prace domowe nie obowiązują.
- W pewnym momencie hasło „brak prac domowych” mogło budzić wątpliwości, bo jesteśmy przyzwyczajeni do takiego stereotypu. U córki nie zauważyłam jednak deficytu wiedzy, a wręcz przeciwnie. Tutaj nauczycielowi się chce, on potrafi, jest autorytetem – mówi Monika Gierek, mama Oli.
Nie oznacza to jednak, że dzieci po szkole nie mają swoich obowiązków. Czasami otrzymują karty pracy, które mają wypełnić na następny tydzień. Nie muszą odrabiać tego na jutro. Zawsze mają do dyspozycji weekend – inaczej podchodzą do zadań, kiedy są wypoczęte. Nie robią zadań, „bo pani będzie sprawdzać”, „bo trzeba zrobić, najwyżej pani poprawi”. A to daje całkiem inny efekt.
- Dzieci pracowały nad projektem „W kosmosie”. Przez weekend miały wyszukać sobie informacje: w internecie, w książkach. Ola już od piątku zaczęła swoją pracę. To poszerzanie horyzontów. Dziecko samo dąży do zdobycia wiedzy. Ola dzięki nowym metodom sama dobrze wie, co ma robić i gdzie szukać – dodaje mama uczennicy.
2. Mateusz z III G
Mateusz Dej – uczeń III G w tej samej szkole. Uczęszcza do klasy o profilu ogólnym. Trzy razy w tygodniu trenuje piłkę nożną, dwa razy w tygodniu judo. Chodzi także na dodatkowe zajęcia z języka angielskiego, gra w tenisa i regularnie uczęszcza na basen.
- Zmiany wzmacniają system edukacji, który teraz w Polsce jest dość skostniały. Dzieci zdają sobie sprawę ze swoich mocnych stron. Oczywiście każda zmiana budzi pewną obawę, jaki to będzie miało oddźwięk? Blokada jest w każdym rodzicu – my zostaliśmy tak wychowani, wyrośliśmy w takim systemie, to po co to zmieniać? Jednak ta zmiana jest potrzebna, bo świat się zmienia. Dzieci muszą się dostosować do pewnych wymagań, do oczekiwań. Projekty integrują, to jest ważne, bo takich kompetencji nie wykształcimy w liceum czy na studiach – mówi Sylwia Hałas-Dej, mama Mateusza.
Grafik Mateusza jest napięty, jednak dzięki wprowadzeniu nowatorskiego programu, znajduje czas na wszystko. Nie musi "ślęczeć" nad zadaniami w domu.
- Dzieciom te zmiany się podobają. Mają inną formułę siedzenia w klasie, mogą pokazać nauczycielowi, czy sobie radzą czy nie. Na początku forma samooceny wprowadziła w rodzicach niepokój: „Kasia nie lubi Basi to napisze złą ocenę Basi i wtedy wygeneruje się konflikt”. Jednak tak się nie dzieje, ponieważ zmiany wprowadzone są w sposób mądry. W klasie syna to działa – dodaje mama Mateusza.
3. „Budząca się” szkoła
„Budząca się szkoła” to nowatorski projekt. Jego celem jest przygotowanie uczniów do życia, do podejmowania wyzwań zawodowych. Pierwsza tego rodzaju szkoła powstała w 2007 roku w Berlinie.
Tutaj nie ma 45-minutowych lekcji, nie ma oceniania. Decyzja o metodach pracy zależy od samych uczniów. W „budzących się” szkołach nie ma również klas. Są za to miejsca zwane edukatoriami, gdzie uczniowie realizują wyznaczone cele.
Gdy pojawia się problem, nie podnoszą ręki w górę i nie czekają na nauczyciela. O pomoc proszą swoich kolegów. I mogą na nich polegać. Dzięki temu uczniowie uczą się empatii.
- Myślą przewodnią projektu jest to, aby zmiany miały charakter oddolny, czyli decyzje podejmowali ci, których te zmiany bezpośrednio dotyczą - dzieci, rodzice, nauczyciele, dyrektorzy szkół. Nie można tworzyć nowego modelu bez dialogu, zaufania i szacunku wszystkich stron zaangażowanych w edukację – mówi serwisowi WP parenting mgr Wioletta Krzyżanowska, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 323 im. Polskich Olimpijczyków w Warszawie.
Polscy uczniowie mają możliwość uczęszczania do szkoły takiego typu od września tego roku. Wszystko za sprawą dyrektorki – mgr Wioletty Krzyżanowskiej. To ona stworzyła cały program od podstaw, wraz z gronem pedagogicznym. Nie bała się tego, co powiedzą nauczyciele i dzieci. Od początku wierzyła w swoje umiejętności i w to, że się uda. I tak się stało. Pierwsza polska „budząca się” szkoła mieści się na warszawskim Ursynowie. Nie pracują w niej zwykli nauczyciele. Każdy pedagog jest tutaj nazywany „marzycielem” oraz przyjacielem.
- Czy współczesny system edukacji uczy życia, dokonywania słusznych wyborów, czy daje wiedzę na temat mocnych stron ucznia, dzięki czemu łatwiej będzie mu wybrać właściwą dla niego drogę zawodową? Dzisiejsza szkoła częściej powie uczniowi, w czym jest słaby, a nie w czym jest mocny – dodaje dyrektorka.
4. NaCoBeZu i światełka
W szkole stosowana jest zasada NaCoBeZu, czyli „Na co będę zwracał uwagę przy ocenianiu pracy?". Dzięki temu uczniowie doskonale wiedzą, czego wymaga nauczyciel.
Dodatkowo każdy uczeń ma do dyspozycji trzy kartoniki: koloru zielonego („umiem i potrafię”), żółtego („mam problemy ze zrozumieniem”), czerwonego („nie rozumiem polecenia”). Po zakończeniu zadania uczeń podnosi kartonik, tzw. światełko, którym informuje nauczyciela o swoich postępach.
W „budzącej się” szkole nie ma również typowania ucznia do odpowiedzi. Nauczyciel zamiast tego losuje z kubeczka patyczki z imionami uczniów. Każdy uczeń ma równe szanse i nikt jest pominięty.
5. Punkt za ładne pismo, kolego!
Uczniowie klas II-IV sami wzajemnie oceniają swoje zadania według wcześniej określonych przez nauczyciela kryteriów. Zapisana przez ucznia ocena po weryfikacji zostaje zapisana w dzienniku. Ocena koleżeńska uczy krytycznego patrzenia na świat.
- Uczniowie wymieniają się zeszytami na lekcji lub losują nazwisko kolegi, którego prace będą oceniać. Przygotowują krótki komentarz do pracy, zgodnie z ustalonymi kryteriami pracy – mówi mgr Magdalena Berlińska, nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej.
6. Zamiast wytykać błędy, podkreślają to, co dobre
Ile to razy zadania z matematyki podkreślone na czerwono przez nauczycielkę śniły wam się po nocach? To też się zmieniło. Tutaj chwali się to, co jest dobre. W warszawskiej szkole istnieje „metoda zielonego ołówka”. Nie używa się tu czerwonych długopisów, które większości kojarzą się z porażką.
- Nauczyciel zielonym kolorem zaznacza to, co uczeń wykonał prawidłowo. Nie chodzi tu o to, aby zamienić kolor wkładu w długopisie. Chodzi o to, aby nie utrwalać w świadomości dziecka zaznaczonych porażek. Nie zwalnia to również uczniów od doskonalenia się, bo uczeń musi poprawić to, co mu się nie udało – dodaje Magdalena Berlińska.
7. Masz coś zadane?
Najbardziej kontrowersyjnym punktem tego nowatorskiego programu jest brak prac domowych. - Czas pracy ucznia na lekcjach jest wykorzystany maksymalnie, aby nie było potrzeby zadawania pracy do domu. W przypadku, kiedy uczeń i jego rodzice zdecydują o potrzebie wykonania dodatkowej pracy, nauczyciel ma przygotowany wcześniej zestaw zadań. Uczeń wybiera zadanie opcjonalne i przedstawia je do oceny nauczycielowi w określonym terminie – dodaje Wioletta Krzyżanowska.
8. Ławki ustawione przez dzieci
Według nowego programu ławki w klasach nie są ustawione zwyczajnie, w wypracowanym przez lata schemacie kilku rzędów. Przestrzeń została zaaranżowana w taki sposób, by każdy z uczniów widział swoich kolegów i nauczyciela. W tej szkole prowadzący zajęcia nie jest głównym aktorem. To doradca i koordynator zmian.
9. Dobra zmiana?
- W Szkole Podstawowej nr 323 zdecydowano się na prawdziwe działania, czyli takie, które będą mogły być zauważalne nie tylko przez dorosłych, ale i dzieci. Na przykład metoda zielonego ołówka daje dziecku prostą i konkretną informację, co zrobiło najlepiej. Pokazuje bezpośrednio, bez żadnych zawiłych chwytów, w czym dziecko jest dobre, które zadanie wykonało prawidłowo. Błędne zadania należy wykonać jeszcze raz. Nie zostawiać ich bez poprawy lub analizy. Bo przecież porażka to codzienność naszego życia, ale to nie znaczy, że na niej mamy budować nasz świat – podsumowuje dyrektorka szkoły.