Trwa ładowanie...

Nie posyła dzieci do szkoły. "W ciągu dnia na naukę formalną przeznaczamy półtorej godziny"

 Marta Słupska
25.09.2023 13:35
Nie posyła dzieci do szkoły. "W ciągu dnia na naukę formalną przeznaczamy półtorej godziny"
Nie posyła dzieci do szkoły. "W ciągu dnia na naukę formalną przeznaczamy półtorej godziny" (Pani Kasia po godzinach)

Katarzyna Sierakowska, mama czwórki dzieci, od kilku lat praktykuje edukację domową. WP Parenting wyjaśnia, że takie rodziny jak jej wciąż spotykają się z niezrozumieniem. - W Polsce edukacja domowa jest na tyle niszowa, że ludzie traktują nas jako ciekawostkę. Zwykle nie mają na ten temat wiedzy - wyjaśnia.

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: - Zrezygnowała Pani z pracy zawodowej, by zająć się edukacją domową swoich dzieci. Czy któreś z nich chodziło kiedykolwiek do placówki systemowej: przedszkola, szkoły?

Katarzyna Sierakowska: - Tylko najstarsza córka. Początkowo posłaliśmy ją do zerówki, a gdy była w drugiej klasie szkoły podstawowej, wybuchła pandemia. Nauka zdalna wymagała długiego siedzenia przed komputerem, a w naszej rodzinie unika się ekranów. Wtedy podjęliśmy decyzję o przejściu na edukację domową. Jednak ta myśl kiełkowała w nas od dawna. Nie podobało nam się, że system edukacji w czasie, gdy córka chodziła do szkoły, wymuszał na nas różne kompromisy.

Jakie na przykład?

Zobacz film: "Historia zaginięcia Etana Kalila Patza"

- Bardzo trudny w szkole był dla nas system zmianowy. Jednego dnia córka musiała zaczynać lekcje o 7:20, a kolejnego o 12:30. Trudno w takim rytmie organizować sobie życie rodzinne, zajęcia dodatkowe, pracę zawodową.

Córka jest uzdolniona muzycznie, zapisaliśmy ją więc na lekcje nauki gry na skrzypcach. Spędzała jednak mnóstwo czasu w szkole, obiad jadła często w samochodzie, gdy stałyśmy w korku. To było dla niej i całej rodziny bardzo trudne. Ja jako matka myślałam wtedy "jejku, niech ona zrezygnuje z tych skrzypiec" - tak byliśmy wszyscy zmęczeni takim trybem życia.

W pewnym momencie plan zajęć w szkole był taki, że ośmioletnia wówczas córka kończyła lekcje po godzinie 16. To było kuriozum. A zajęcia ze skrzypiec zaczynały się o 15:30. Nie byłoby możliwości kontynuować tej pasji.

A sam system nauczania?

- Zawsze martwiło mnie to, że szkoła wiąże się z hałasem. Dla dorosłych hałas jest torturą, a co dopiero dla dzieci? Głośny dzwonek co 45 minut, gwar w klasie czy na korytarzu, nauczycielki, które niejednokrotnie muszą przekrzykiwać się z uczniami. Do tego uczniowie w szkole muszą siedzieć bardzo długo bez ruchu, co jest dla najmłodszych szczególnie trudne. Nie chciałam się na to godzić.

Przeszkadzało mi też to, że system szkolny oczekuje od nas, że ze wszystkiego będziemy dobrzy. To nie jest naturalne. Nikt z nas nie jest świetny ze wszystkiego. Jeśli twoje dziecko chodzi do szkoły systemowej i ma piątkę z polskiego i matematyki, a tróję z biologii, to wykupisz mu korepetycje z biologii, żeby "nadgoniło". Za to kiedy masz dziecko w edukacji domowej i widzisz, że ma tróję z biologii, ale piątkę z polskiego i matematyki, to będziesz w nim rozwijać talenty z tych przedmiotów, w których jest świetne. Nie musi być ze wszystkiego "szóstkowe".

Jeśli któreś z moich dzieci skarży się na ból głowy, możemy przełożyć wypracowanie na jutro. Jakby chodziły do szkoły, to niepójście w tej sytuacji na lekcje oznaczałoby, że potem trzeba będzie nadrobić materiał. A przecież my, dorośli, też nie lubimy pracować, gdy mamy migrenę.

Jednak dorośli muszą chodzić do pracy mimo to.

- Zgodzę się, ale ujmę to tak: mimo tego, że moje dzieci będą miały prawo jazdy w wieku na przykład 18 lat, to nie oznacza, że muszę im dać kluczyki do auta w wieku lat czterech. Na tym polega dzieciństwo, ma nas przygotować do dorosłości, a nie zmuszać do bycia dorosłym kiedy masz 10 lat.

Przeciwnicy edukacji domowej mówią, że całe pokolenia spędzały czas w szkole, więc po co to zmieniać?

- To nie jest prawda. Szkoła, jaką znamy w obecnej formie, jest stosunkowo nowym wynalazkiem. Wcześniej dzieci uczyły się w domu z guwernantkami albo w grupach sąsiedzkich. W obecnym systemie dzieci dobierane są w klasy według kryterium takiego samego wieku, a nie poziomu umiejętności.

A jeśli argumentem przeciwników edukacji domowej jest to, że szkoła przygotowuje do normalnego życia, to ja odważę się powiedzieć, że przecież w normalnym życiu rzeczywistość jest zupełnie inna. Osoba dorosła pracuje przecież z ludźmi w różnym wieku i uczy się od nich, nie przebywa tylko z rówieśnikami. Nie siedzi też osiem godzin w ławce.

Poza tym pamiętajmy, że szkoła ma na dzieci nie tylko dobry, ale też zły wpływ. To nie tylko przyjemne doświadczenia. Przemoc rówieśnicza w dzisiejszych czasach weszła na wyższy poziom. Kiedyś śmiano się z ciebie bo byleś rudy, pulchny czy miałeś odstające uszy. To już nie jest tylko wyśmiewanie odstających uszu czy krzywych zębów. To grupy na Facebooku, na których zamieszcza się zdjęcia robione ukradkiem - w toalecie, gdy przebierasz się na WF-ie. Cyber przemoc to realna sprawa.

Ktoś może powiedzieć: "ok, ale tak bywa w życiu". Nie ma Pani poczucia, że w szkole dziecko nabywa różnych umiejętności, których nie zdobędzie w domu, będąc tylko pośród swoich?

- Absolutnie nie. W edukacji domowej dzieci jak najbardziej uczą się prawdziwego życia! Bo prawdziwe życie to nie jest sala lekcyjna, to umiejętność radzenia sobie w różnych sytuacjach. Nikt w dorosłym normalnym życiu nie musi podnosić ręki, by zapytać, czy może iść do toalety. A tak jest w szkołach.

Dla mnie w edukacji domowej ważna jest nie tylko nauka podstawy programowej. W naszym domu kładziemy duży nacisk na naukę samodzielności. Rodzicom dzieci uczęszczających do szkoły trudniej jest włączać dzieci w obowiązki domowe, wielu rodziców twierdzi też, że nauka jest wystarczającym obowiązkiem. Trudno się z tym nie zgodzić. Doba dla każdego z nas ma 24h. Jeśli po szkole musisz odrabiać lekcje, iść na korepetycje i uczyć się na sprawdzian, to kiedy masz wyprać sobie spodnie czy zrobić kolację? W efekcie mama ścieli 15-latkowi łóżko, robi mu kanapki i pierze mu majtki, póki nie wyprowadzi się z domu. Wychowuje tym samym dziecko wykształcone, ale życiowo nieporadne. W edukacji domowej rodzice stawiają raczej na zaradność.

Jak zatem wygląda w Pani domu typowy dzień nauki?

- Wstajemy, jemy śniadanie, wykonujemy codzienne obowiązki. W ciągu dnia na naukę formalną, czyli przy stole, przeznaczamy około półtorej godziny. Staramy się jak najwięcej czasu spędzać na świeżym powietrzu. W piątek zamiast tego zajmujemy się sztuką, malujemy, oglądamy albumy itp.

Tylko półtorej godziny dziennie na naukę?

- Tak. Dla wszystkich naszych znajomych to był szok. Dziwili się, że np. program z informatyki dla klasy czwartej, który dzieci realizują od września do czerwca, zrealizowaliśmy w trzy tygodnie.

To wystarcza?

- Pewnie.

A jak wiedza u dzieci uczących się w domu jest sprawdzana?

- Muszą przystępować do egzaminów klasyfikacyjnych - pisemnych i ustnych. Jeśli jakiegoś nie zdadzą, muszą powtarzać rok w placówce. Ale to się zdarza bardzo rzadko.

A jak taka nauka wygląda w praktyce? Ma Pani dwie córki w wieku szkolnym, pięcioletniego synka i jeszcze rocznego bobasa - to spora gromadka do opanowania. Siada Pani ze starszą trójką do wspólnej nauki?

- Tak, w tym czasie najmłodsza pociecha noszona jest w nosidle, siedzi na kolanach czy ma drzemkę.

Pięciolatka nie nudzi takie siedzenie przy stole i nauka?

- On nie partycypuje w niej na takim poziomie, jak starsze dzieci. Ale chłonie atmosferę, jest obok, układa puzzle czy rysuje. Oczywiście nie siedzi z nami non stop, czasem szaleje, biega gdzieś w pobliżu, jak to dziecko w wieku przedszkolnym. Nie oczekuję od niego, że będzie siedział przyklejony do krzesła, to nierealne.

Wyobrażam sobie, że po całym dniu musi być Pani bardzo zmęczona?

- Zwykle tak. Nie powiedziałabym, że się poświęcam, ale na pewno edukacja domowa wymaga ode mnie sporego wysiłku.

Przebywanie non stop z własnymi dziećmi to dla wielu rodziców argument przeciwko. Twierdzą, że nie daliby rady. Dlatego dbanie o czas dla siebie i wytchnienie to w edukacji domowej bardzo ważna sprawa.

Udaje się to Pani osiągnąć?

- Staram się.

To kiedy zostaje czas dla siebie?

- Zwykle jak dzieci zasną [śmiech]. Ale myślę, że wiele mam tak ma.

Skoro uczycie się tylko w swoim gronie, to pewnie dzieciom brakuje kontaktu z rówieśnikami - to jeden z argumentów przeciwników edukacji domowej. Córce, która chodziła do szkoły systemowej, nie brakuje koleżanek?

- To mówią ludzie, którzy nie wiedzą, czym jest edukacja domowa. Ale trudno się złościć na ich argumenty, bo mówią o czymś, o czym nie mają pojęcia.

Dzieci w edukacji domowej nie są odizolowane od świata. Nie żyją w jaskini. Obie córki uczęszczają do szkoły muzycznej i tam mają znajomych. Starsza chodzi na angielski, gdzie też ma koleżanki.

Nie przeceniałabym tak relacji koleżeńskich w szkole. One w klasie są budowane na bazie wspólnego wieku. I tyle. To jest gromadka przypadkowo dobranych dzieci. Córka chodząc do szkoły, mimo że miała stały kontakt z rówieśnikami, nie nawiązała żadnych mocnych relacji. Szkoła współcześnie nie wygląda już tak jak za naszych czasów - o dzieciakach grających w klasy na boisku szkolnych możemy zapomnieć. Teraz przerwy spędza się z nosem w telefonie.

Mam jednak wrażenie, że nie każdego stać na to, by zrezygnować z pracy i poświęcić czas na uczenie dzieci w domu. Mówiła Pani, że nie odbiera tego jako poświęcenia, a jednak musiała Pani zrezygnować z pracy zawodowej.

- Tak, ponieważ moje dzieci są jeszcze małe - nie zostawię ich samych z listą rzeczy do wykonania. Ale przy starszych dzieciach nie trzeba rezygnować z pracy. Niektóre rodziny w edukacji domowej funkcjonują tak, że mama kończy pracę np. o 15, odbiera dziecko od dziadków i po południu siada z nim do nauki. Są też rodzice, którzy pracują na pół etatu albo mają własną działalność, a więc elastyczny czas pracy. Nie trzeba być z dzieckiem od rana.

Zupełnie się też nie zgadzam z tym, że edukacja domowa jest tylko dla bogatych. Można korzystać z darmowych zajęć organizowanych przez świetlice czy biblioteki. Moje córki chodzą do Państwowej Szkoły Muzycznej, która jest zupełnie za darmo. Nic nie płacę za to, że uczą się gry na skrzypcach i wiolonczeli.

Powiem więcej, jeśli uczysz w domu, nie płacisz składek na radę rodziców, na zbiórki klasowe, nie czujesz presji, by kupować dziecku wciąż coś nowego. A przecież rodzice uczniów ścigają się ze sobą, kupując dzieciom nowe markowe ubrania, buty i telefony. Żaden rodzic nie chce, by jego dziecko odstawało od kolegów z klasy. Jak moja córka chodziła do szkoły, też dołączyłam do tego głupiego wyścigu, chociaż zarzekałam się, że tego nigdy nie zrobię.

A co jeśli Pani dzieci przyjdą kiedyś i powiedzą: "mamo, chcę chodzić do 'normalnej' szkoły"?

- W porządku. Nie będziemy im tego zabraniać. Jeśli będą chciały spróbować, niech próbują.

Realizacja obowiązku szkolnego poza w szkołą w trybie edukacji domowej z roku na rok staje się coraz bardziej popularna. Według raportu “Nowa jakość czy patologia? Edukacja domowa w Polsce” przygotowanego przez Fundację Edukacji Domowej w ciągu ostatnich trzech lat liczba uczniów uczących się w domu wzrosła aż o 112 proc. Rodzice nie chcą posyłać dzieci do szkół m.in. z powodu braku lokalnej alternatywy w postaci odpowiedniej szkoły, chęci posiadania większego wpływu na jakość kształcenia dziecka, problemów adaptacyjnych czy zbyt dużego obciążenia psychicznego w dotychczasowej szkole.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze