Nauczycielka z ADHD. "Idąc do szkoły, codziennie wymiotowałam"
Aneta Korycińska, znana w sieci jako "Baba od polskiego", to nauczycielka z diagnozą ADHD. - Notorycznie dostawałam też reprymendy, żebym się nie bujała na krześle, więc machałam nogą pod ławką. Długo nie mogłam zasnąć, miałam problemy ze snem. Idąc do szkoły, codziennie wymiotowałam - mówi w rozmowie z WP Parenting.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Jaką uczennicą była "Baba od polskiego"?
Aneta Korycińska, polonistka, nauczycielka, oligofrenopedagożka, znana w sieci jako "Baba od polskiego": - Bardzo pilną. Lubiłam uczyć się wszystkich przedmiotów. Dopiero w liceum zaczęłam się bać matematyki, głównie ze względu na nauczycielkę. Bardzo mi zależało na piątkach. Mama mówiła: "Bądź jak inne dzieci, przestań się tyle uczyć!".
Czyli była pani prymuską?
- Tak. Oczywiście teraz dostrzegam, że to nie było zdrowe, wręcz wykańczające, bo bardzo się wszystkim stresowałam, każdą kartkówką. Poza tym byłam zawsze przewodniczącą klasy lub skarbnikiem, miałam znajomych, więc nie siedziałam tylko w książkach, ale nauka była dla mnie bardzo ważna.
Czy coś wskazywało wtedy na pani ADHD?
- Zdecydowanie. Uczyłam się za długo, bo podczas nauki zgłębiałam wszystkie możliwe ciekawostki, np. do sprawdzianu z biologii przygotowywałam się z Wikipedii, przechodząc z jednego hiperłącza do drugiego. To nie miało końca. Pisałam notatki, rysowałam je. Chciałam zapamiętać wszystko, co łączy się z danym tematem. Nie miałam umiaru - także w zajęciach pozalekcyjnych. Byłam zajęta od rana do nocy.
Notorycznie dostawałam też reprymendy, żebym się nie bujała na krześle, więc machałam nogą pod ławką. Długo nie mogłam zasnąć, miałam problemy ze snem. Idąc do szkoły, codziennie wymiotowałam. Zaczęło się to w czwartej klasie szkoły podstawowej. Mama chodziła ze mną po lekarzach, próbowała znaleźć przyczynę. Mówiono, że z czasem z tego wyrosnę. A to było na tle stresowym.
Bała się pani konkretnego nauczyciela, przedmiotu?
- Nie, po prostu chciałam dobrze wypaść. Lubiłam szkołę, a jednocześnie bardzo mnie stresowała. Chodzenie do niej bardzo dużo mnie kosztowało.
Potem wiedziałam, że jak wciąż wymiotuję, to duży stres, którego sobie nawet nie uświadamiam. Jako osoba dorosła też tak miałam, także jako nauczycielka.
A w pracy po drugiej stronie tablicy ADHD przeszkadzało czy pomagało?
- Zdecydowanie pomagało. Nigdy nie chciałam być nauczycielką, ale jak się nią stałam, poczułam, że to moje miejsce.
Do pierwszej szkoły, w której miałam mieć wychowawstwo, przyszłam z zielonym kucykiem. Dyrekcja podczas rozmowy kwalifikacyjnej sprawdzała moją wiedzę trzy godziny, bo nie wierzyła, że człowiek z zielonymi włosami może cokolwiek wiedzieć.
W szkole okazało się, że w klasie mogę występować jak na scenie i tak prowadzić lekcje, by nikt się nie nudził. Miałam arenę, na której czułam się jak ryba w wodzie. Mogłam chodzić, machać rękami, rysować, tańczyć - wreszcie nie byłam uziemiona przy biurku.
Ta aktywność pomagała?
- Tak. Wiem już, że muszę np. machać nogą, aby móc się skupić, by odepchnąć od siebie rozpraszacze.
Diagnozę ADHD dostała pani już jako nauczycielka?
- Tak, około trzy lata temu. To był szok, mimo że wtedy notorycznie chodziłam do psychologów czy psychiatrów, bo potrzebowałam filtra, który pozwoliłby mi, wychodząc z pracy, nie myśleć o problemach uczniów. Nie umiałam się od tego uwolnić, szukałam rozwiązań, płakałam. Kosztowało mnie to wiele emocji. Miałam stwierdzoną depresję.
Pracowałam w szkole z osobami w kryzysie psychicznym, które np. potrafiły sobie wycinać fragmenty ciała. Musiałam z kimś to przegadywać.
Czy diagnoza miała wpływ na rezygnację z pracy w szkole?
- Nie. Nadal uczę, ale ułożyłam sobie życie zawodowe tak, by było przyjazne ADHD, np. nie pracuję od rana. Gdy pracowałam w szkole, wstawanie rano było dla mnie udręką. Przed lekcjami potrzebowałam kawy i słodyczy, żeby się ocknąć. Teraz mam lekcje od 13, funkcjonuję do godz. 3-4 nad ranem. Taki jest mój rytm życia.
A pamięta pani swoich uczniów z ADHD?
- Nie było ich wielu, ale tak. Mylili np. środę z czwartkiem i byli zdziwieni, że dziś są takie, a nie inne lekcje. Spóźniali się do szkoły, zapominali o sprawdzianach i widziałam ten ich niepokój: bardzo chcieli być przygotowani, ale im się to nie udawało i nie wiedzieli dlaczego.
W klasie maturalnej miałam ucznia, który dużo trenował i na czas przygotowań do matury zawiesił działalność sportową, żeby skupić się na nauce. Wtedy wszystko mu się posypało: zaczął dostawać złe oceny, spóźniał się, myliły mu się dni tygodnia, nie był w stanie nic zapamiętać, miał problemy ze snem. Nie rozumiał, co się z nim dzieje. Okazało się, że aktywność sportowa porządkowała mu rytm dnia i pozwalała wyładować nadmiar myśli i emocji. Rodzice zabrali go na diagnostykę i okazało się, że ma ADHD.
Jak pani podchodziła do takich uczniów?
- Widziałam, że oni się męczą, więc szukałam przyczyny, pytałam: "Czy się wysypiasz, a może w nocy grasz na komputerze? Bo ja też siedzę nocami i żal mi się położyć".
Stosowałam mnemotechniki na lekcjach, które mi samej ułatwiają zapamiętywanie: tabelki, rysunki. Uczniowie przepisywali się na moje zajęcia, bo uważali, że łatwo wyjaśniam i mogą wiele zrozumieć. Nie wiedziałam wtedy, że to sposób myślenia osoby neuroatypowej, a w liceum społecznym, w którym pracowałam, było wielu takich uczniów.
Czyli była pani lubiana w szkole?
- Tak, dlatego ten zawód mi się spodobał. Jak byłam uczennicą i dostawałam dobre oceny, to byłam za to chwalona i czułam, że robię coś dobrze. W zawodzie nauczycielki mam podobnie, przeważają pozytywne komunikaty. To dodaje skrzydeł.
A jednak odeszła pani ze szkoły po dziewięciu latach.
- Tak. W szkole, w której uczyłam, atmosfera była zła. Zanim odeszłam, chodzenie do pracy było dla mnie męką: ociągałam się rano, wchodziłam do szkoły na granicy spóźniania się. Już tak bardzo nie chciałam tam być. Dlatego zrezygnowałam.
Teraz jest lepiej?
- Zdecydowanie. Nadal uczę, ale nie mam już nad sobą szefa wydającego absurdalne polecenia. Cieszę się też, że nie mam już rad pedagogicznych. To była moja udręka: kilka godzin siedzenia i słuchania często o niczym. Skręcało mnie z nudy. Wychodziło tu moje ADHD. Potrafiłam zadawać wtedy niewygodne pytania, dopytywać, żeby to spotkanie przyspieszyć. Byłam buntującym się nauczycielem. Moje zachowanie mogło być odbierane jako niegrzeczne.
Niedawno polonistka i edukatorka Aleksandra Korczak pisała po maturach z polskiego, że "dzisiejsza młodzież nie potrafi mówić po polsku". Pani też tak myśli?
- Byłabym daleka od mówienia, że dziś młodzież nie potrafi, ale faktycznie, młodzi ludzie posługują się skrótami i zwrotami ze slangu młodzieżowego. Myślą nimi i tak samo piszą, np. że "Wokulski robił rzeczy". Przecież on żadnych rzeczy nie wytwarzał.
Brakuje im słów, wielu nie znają. Jak się mówi "idź do czarta", to myślą, że chodzi o pomieszczenie. Dla nas to zabawne, ale to dlatego, że nie rozumiemy, że po pierwsze w ich wieku też pewnie nie znaliśmy tego słowa, a po drugie - w ich świecie ono nie funkcjonuje.
Mają duży problem z wypowiedziami ustnymi, bo szkoła ich nie tego uczy. Na maturze ustnej świetnie wypadają uczniowie, którzy biorą udział w debatach oksfordzkich. Oni inaczej się wysławiają, mają odwagę powiedzieć całe zdanie, nie skracają wypowiedzi do pojedynczych słów, z obawy, że powiedzą coś głupiego.
A co w dzisiejszym szkolnictwie jest do zmiany?
- Myślenie nauczycieli. Powinni być uczeni na studiach indywidualizacji procesu nauczania i neurodydaktyki, żeby wiedzieli, że mamy różne mózgi i potrzeby. Zrezygnowałabym też z ocen, które nie są informacją zwrotną, a stopniem lub wynikiem procentowym.
Nie ma dnia, abym nie dostawała wiadomości od rodziców z prośbą o pomoc, bo odważyli się i poszli z orzeczeniem dziecka do szkoły, pokazując, że powinno mieć zajęcia rewalidacyjne, inaczej przygotowany sprawdzian lub więcej uwagi nauczyciela, ale spotykają się ze ścianą. Niby na takie dzieci szkoły otrzymują dofinansowanie, ale co z tego, skoro nauczyciele się buntują, uznając, że to nakłada na nich dodatkowy obowiązek. Nie chcą zajęć dodatkowych, może też się boją swojej niewiedzy.
A gdyby na studiach pokazywano, jak metody pracy z uczniem o specjalnych potrzebach przekładać na całą klasę, że one pomagają wszystkim, byłoby o wiele lepiej.
Pani to potrafi.
- Tak, także ze względu na swoje doświadczenia i to, jak ja postrzegam świat. Czasami dostrzegam nadmiar objawów podobnych do ADHD także u dziewczyn, a u nich się ono inaczej objawia. Niektóre uczą się ze mną do olimpiad, biorą udział w mnóstwie projektów i ciągle się zadręczają, że nie dostały bardzo dobrych ocen.
Dzieci przychodzą często na zajęcia ze mną nie dlatego, że mają jakiś problem z nauką, tylko dlatego, że chcą mieć wsparcie i się wypłakać, np. ze szkolnego stresu. Potrzebny im ktoś, kto będzie pomostem między rodzicami a znajomymi.
To jest pani dla nich trochę psychologiem.
- Tak dziś działają korepetycje. W moim przypadku zawód nauczyciela okazał się wspaniały nawet dla osoby z ADHD - wymagający nieustannej nauki i kreatywności. Trzeba tylko znaleźć w nim swoją drogę.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl