Żłobki i przedszkola nie mają szans na wprowadzenie dystansu społecznego. "To może być krzywdzące dla psychiki dzieci"
"Możemy się zarazić wszystkim. Szczerze mówiąc, chyba nawet bardziej boimy sie rotawirusów". Jak się okazuje, nauczyciele przedszkolni bardziej niż o swoje zdrowie, boją się o... zatrudnienie. Jak wygląda ich sytuacja? Czy w przedszkolach zachowywany jest reżim sanitarny i czy ciocie faktycznie nie przytulają dzieci? Opowiada nam Karolina Jagnicka, nauczycielka wychowania przedszkolnego.
1. Powrót dzieci do przedszkoli
Nauczyciele zapytani o to, jak sobie radzą z obostrzeniami, reżimem sanitarnym i dystansem społecznym w placówkach, odpowiadają jednogłośnie: "radzimy sobie, bo nie ma innego wyjścia". Takie obowiązki zostały nałożone na pedagogów i muszą być spełnione. Jednak jest to bardzo niekorzystne zarówno dla dorosłych, jak i dzieci.
- Jeżeli chodzi o czynności, które nie krzywdzą dzieci, to jest to m.in. mierzenie temperatury, wpuszczanie do placówki rodziców pojedynczo. Jednak ja tutaj widzę duże zagrożenie uszczerbku na psychice dziecka – mówi Karolina Jagnicka, nauczycielka ze żłobka "Zakątek radości".
Dzieci nie mogą wejść do placówki ze swoim ukochanym kocykiem, czy przytulanką. Takie rzeczy muszą pozostać w domu. Do tej pory te prywatne przedmioty dzieci ratowały sytuację w kryzysowych momentach. Łatwiej było w ten sposób uspokoić maluszka.
- Jak dziecko dostaje histerii i przez dłuższy czas nie jest w stanie się uspokoić, to jedyną szansą na ukojenie nerwów była jakaś jego pieluszka, kocyk, ukochana zabawka. Teraz nie ma takiej możliwości, bo wszystko to może przenieść koronawirusa. W związku z tym sytuacja stała się całkowicie absurdalna - mówi pani Karolina.
2. Zagubione przedszkolanki
Pani Karolina nie jest w swojej ocenie rzeczywistości odosobniona. Na forum dla nauczycieli wychowania przedszkolnego, opiekunowie wymieniają się spostrzeżeniami. Wielu z nich przyznaje, że nie widzi problemu w obcowaniu z grupą dzieci. Nie mają też obaw, jeżeli chodzi o przytulanie podopiecznych, gdy tego potrzebują.
- Nie mamy takich obaw, czujemy się bezpiecznie. Możemy się zarazić wszystkim. Szczerze mówiąc, chyba nawet bardziej się boimy rotawirusa, bo się to zdarzało i chyba ten wirus należy do mniej przyjemnych i bardziej objawowych niż koronawirus. W związku z tym nie panikujemy, po prostu staramy się normalnie pracować, tak jakby tej pandemii w ogóle nie było. Oczywiście cały czas zgodnie z regulaminem i przepisami. Jednak nie boimy się o nasze zdrowie ani bezpieczeństwo naszych rodzin. Po prostu jesteśmy pogodzone z faktem, że różne choroby mogą nam zagrażać. Koronawirus nie jest pierwszy – mówi pani Karolina.
Inne nauczycielki wychowania przedszkolnego również uważają, że praca z małymi dziećmi wymaga specjalnego traktowania i nie wyobrażają sobie, jak mogłyby nie obcować ze swoimi podopiecznymi. Po pierwszym dniu pracy wymieniały się swoimi odczuciami na forum:
"Przytulasy były, nie wyobrażam sobie inaczej! Bliskość, relacja, bezpieczeństwo – tego w przedszkolu nie może zabraknąć"- napisała jedna z nich.
Inna nauczycielka zauważyła: "Ciężko jest z nowymi maluszkami. Tym bardziej że nie dotarła jeszcze moja zmienniczka i przez COVID-19 muszę na razie pracować 10 godzin, ale daje radę. Bez przytulania się nie da i nie ma sensu".
3. Reżim sanitarny wśród dzieci
Pedagodzy uważają, że nie istnieje coś takiego jak dystans społeczny w żłobkach i przedszkolach. Nauczyciele starają się oczywiście przestrzegać tych zasad, których mogą: dzieci nie wchodzą ze swoimi ulubionymi rzeczami, sale są wietrzone co godzinę, co dwie godziny mierzona jest temperatura. Jednak w takich sytuacjach, jak wspólny posiłek, dzieci zawsze próbowały sobie wyjadać nawzajem z talerzy i nadal to się zdarza. Czasem po prostu fizycznie nie da się ich upilnować.
- Nie jesteśmy też w stanie dezynfekować wszystkich zabawek na bieżąco. Dzieci bawią się razem, wspólnie układają klocki i nie ma szans, żeby te klocki myć po każdym dotknięciu – mówi pani Karolina.
Opiekunowie nie używają na co dzień maseczek ani przyłbic.
- One w placówce są, ale zarezerwowane na czas, kiedy któreś z dzieci miałoby nagłą gorączkę (tu mówimy o temperaturze powyżej 37,4 stopni). Wtedy też mamy swoje przepisy, że musimy wyprowadzić dziecko do osobnej sali, założyć kombinezon ochronny, łącznie z maseczką, przyłbicą i rękawiczkami. Na co dzień nie używamy takich rzeczy, gdyż byłoby to po prostu niewykonalne, żeby pracować w czymś takim przy małych dzieciach, bo miałyby traumę do końca życia – mówi pani Karolina.
4. Strach przed koronawirusem
Na początku pandemii ludzie odczuwali strach przed nieznanym wirusem. Gdy tylko pojawiła się możliwość przejścia na zasiłek opiekuńczy, rodzice rezygnowali z pracy. Było to korzystne, ponieważ mogli być z dziećmi, poświęcać im czas i jednocześnie dostawać przynajmniej część wynagrodzenia.
- Wtedy faktycznie ponad połowa osób w naszej placówce zrezygnowała. Aczkolwiek w momencie, kiedy nie ma tego zasiłku, to z powrotem wszystkie dzieci do nas wróciły – mówi pani Karolina.
Nauczyciele zajmujący się najmłodszymi dziećmi, nie rezygnują z pracy. W większości przypadków bardziej się obawiają nowych przepisów i braku środków do życia niż samego zarażenia.
- Nie spotkałam się z taką sytuacją, żeby ktoś zrezygnował z pracy, bo się boi pandemii. To są czasy, w których każdy z nas potrzebuje pieniędzy i po prostu musimy pracować, a nie zasilać bezrobocie - mówi Jagnicka.
Zobacz także: Dzieci udają objawy koronawirusa, żeby nie iść do szkoły. Maria Rotkiel komentuje
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl