Fidget spinner nie uczy myślenia
- Nie będę robić z mojego dziecka półgłówka – twierdzi Martin Daubney. Tata 7-letniego Sonny'ego zabrał synowi fidget spinnera i wyrzucił. I wiecie co? Uważam, że miał rację. Ta zabawka to przykład genialnie opracowanej strategii marketingowej. Tylko i wyłącznie.
Choć niewielu o tym wie, historia zabawki zaczęła się jeszcze w latach 90. XX wieku. Catherine Hettinger, amerykańska inżynier, chciała pomóc dzieciom z autyzmem oraz z zespołem nadpobudliwości z deficytem uwagi (ADHD). Wynaleziona przez nią minimalistyczna zabawka miała poprawić koncentrację uwagi oraz zredukować lęki i stany niepokoju u kilkulatków z takimi zaburzeniami.
W 1993 roku Catherine Hettlinger, chcąc zarejestrować zabawkę i ochronić swoje prawa autorskie złożyła wniosek patentowy. Urząd nadał je, ale kobieta z nich zrezygnowała. Opłata 400 dolarów za jego przedłużenie okazała się zbyt wysoka. W międzyczasie zabawce nie udowodniono żadnych właściwości terapeutycznych.
Przeczytaj także:
- Okłamał cały świat, że szczepionki powodują autyzm
- Zamiast tabletów, mają proce i lalki z gałganków. Wychowują się prawie jak w średniowieczu
I tutaj interes zwietrzyli producenci. Zmienione wersje fidget spinnera zaczęły sukcesywnie zalewać amerykański rynek. Zabawka stała się do tego stopnia popularna, że nauczyciele w Stanach Zjednoczonych zabronili przynoszenia jej do szkół. Miało to dezorganizować pracę i naukę.
Teraz fidgetowe szaleństwo opanowało także Polskę. Zabawka jest niemalże wszędzie. Na placach zabaw, w przedszkolach, szkołach. Mówią o niej dorośli i dzieci. Bawią się rodzice i ich pociechy. Istne wariactwo. Czy jednak faktycznie jest się z czego cieszyć i czym bawić?
1. "Zabrałem dziecku to ustrojstwo"
Martin Daubney z Wielkiej Brytanii wybrał się z grupą przyjaciół na camping do Canterburry. "To taki czas, kiedy my – ojcowie - możemy spędzić czas tylko z synami, nacieszyć się sobą, świeżym powietrzem i wolnym czasem. Łowimy wtedy ryby, spacerujemy, siedzimy przy ognisku" - opowiada w dzienniku "The Sun" Martin.
W tym roku frajdę z wyjazdu zepsuł jeden szczegół. Mała zabawka zaprzątała myśli wszystkich dzieciaków. "Zamiast spacerować, nasze pociechy w tym roku siedziały przy stole i gapiły się bezmyślnie na kręcący się mechanizm. Wyglądały jak roboty, na dodatek pod wpływem alkoholu, z pustym spojrzeniem" – opowiada Martin.
I wtedy mężczyzna nie wytrzymał. Szybkim ruchem zepchnął ze stołu fidget spinnera. Zabawka poleciała do pobliskiego stawu. On poczuł się dużo lepiej, a w ślad za Martinem poszli też inni ojcowie. Atmosfera na campingu – ku zdziwieniu wszystkich – poprawiła się.
Teraz Martin mówi do rodziców wprost: Nie dajcie się ogłupić! Nie kupujcie dzieciom fidget spinnera. I pyta: Jakie zalety ma ta zabawka?
2. Relaksuje? A może rozprasza?
Mimo że fidget spinner powstał po to, by pomagać w skupieniu uwagi dzieciom z ADHD i autyzmem, w rzeczywistości zabawka uwagę rozprasza. Potwierdzają to nauczyciele, którzy od kilku tygodni upominają rodziców, by dzieci nie przynosiły gadżetu do szkoły. I po raz setny zwracają uwagę dzieciakom, że wyjmowanie zabawki podczas lekcji jest nie na miejscu.
I wiecie co? Ja się z Martinem w 100 proc. zgadzam. Powód? Przyjrzyjmy się spinnerowi dokładniej. To przecież niewielki gadżet, który składa się z 4 łożysk. Owe łożyska połączone są ze sobą kawałkiem plastiku lub metalu. Ten plastik bądź metal, jeśli wprawi się go w ruch, może się bardzo długo kręcić – to zasługa efektu żyroskopowego. Co jeszcze? Nic. To wszystko. Zabawa polega na kręceniu kawałka plastiku.
"Ale przecież tym gadżetem można robić różne sztuczki, uczyć się utrzymywać jego równowagę, a to wszystko rozwija motorykę" – zakrzykną za chwilę entuzjaści zabawki. Owszem, triki robić można, tylko proszę nie wpajać mi, że to rozwija motorykę. W jej rozwoju pomaga rysowanie, zabawa wszelkimi masami (np. plasteliną), malowanie palcami, przykręcanie śrubek palcami, zabawa w piachu i wiele innych tego typu czynności.
A czego uczy fidget spinner? Wprawiamy w ruch zabawkę. Ona zaczyna się kręcić. Możemy machać nadgarskiem. I tyle.
Co więcej? "Zabawy paluszkowe" – jak zwykło się mówić o czynnościach prowadzących do motoryki małej uczą jednocześnie skupienia uwagi, koncentracji, kreatywnego myślenia, planowania, projektowania swoich działań. Fidget spinner nie ma takich zalet. Tymczasem kosztuje dużo więcej. Za niektóre wersje zabawki zapłacić trzeba nawet kilkadziesiąt złotych.
"Ale przynajmniej moje dziecko nie siedzi przy tablecie" – znowu powiedzą entuzjaści. Owszem, nie siedzą – i chwała za to. Choć zwolenniczką takiego spędzania dziecięcego czasu nie jestem, wolałabym żeby mój syn czytał lub oglądał film o ulubionych kotach w internecie, niż kręcił bezmyślnie kółkiem.