To nie jest zwykłe hobby. Dla nich historia to sposób na życie
Spanie w płóciennych namiotach to dla nich norma. Udział w turniejach rycerskich – ogromna frajda. I choć niektóre z nich mają dopiero po kilka lat – już teraz żywo interesują się historią. Nie datami, tylko odtwarzaniem życia społecznego. Mówi się o nich "rycerskie dzieci", bo choć na co dzień chodzą do szkoły, to w wolnych chwilach spędzają czas na rekonstruowaniu historii.
1. Pierwsi w województwie
Andrzej Majzner jest pierwszą osobą w województwie lubelskim, która na poważnie zaczęła zajmować się rekontruowaniem historii. Wszystko zaczęło się jeszcze w latach 70. XX wieku, w szkole. Dzięki nauczycielce historii czytał kolejne ponadprogramowe książki. A później zainteresował się modelowaniem. Tworzył modele zamków i kościołów, z biegiem czasu przyszła kolej na tworzenie modeli broni, a następnie – odtwarzanie strojów z różnych epok.
- Z roku na rok spędzałem na swoim hobby coraz więcej czasu, aż w końcu postanowiłem to zainteresowanie sformalizować - mówi w rozmowie WP parenting Andrzej Majzner. Tak w 1995 roku powstało Stowarzyszenie Bractwo Rycerskie Ziemi Lubelskiej.
Swoim hobby Andrzej Majzner "zaraził" żonę. Razem zaczęli brać udział w turniejach rycerskich. A później na świat przyszedł ich syn Kacper. - Na pierwszy turniej pojechał, gdy miał kilka miesięcy, a kiedy zaczął chodzić, uszyłem mu średniowieczne buty. Ileż było przy tym radości – wspomina Andrzej Majzner. - A później – idąc za ciosem – wciągnęliśmy w historię córkę. Z dziećmi jeździliśmy na Grunwald.
Miłość do historii Kacper przekuł w tytuł magistra tej nauki, otworzył przewód doktorski z bronioznawstwa.
Kacper i Dominika nie są jednak jedynymi "rycerskimi dziećmi" w Stowarzyszeniu Bractwo Rycerskie Ziemi Lubelskiej. - W zasadzie to już dorosłe dzieci. Nasza grupa jest jednak stworzona własnie z ludzi młodych. Mamy 2 kilulatków, a reszta to już gimnazjaliści i licealiści. Wyjazdy na turnieje to dla nich prawdziwa szkoła odpowiedzialności, przyjaźni i wytrzymałości – mówi Majzner.
2. Lucetowe sznurki kontra łuk
Są momenty, kiedy Tomasz Jóźwiak na bok odkłada współczesne wydarzenia. Zamyka dom na klucz i razem z Bractwem Rycerskim Ziemi Łęczyckiej, swoją żoną oraz córką wyjeżdżają na turniej.
- Kiedy córka tylko usyłyszy słowo "turniej", od razu pakuje walizki. A jeśli zdarzy się tak, że z przyczyn technicznych nie może z nami pojechać, musimy się przed nią tłumaczyć. Ona żyje tym, co robimy. Mimo że na co dzień uczęszcza do szkoły podstawowej oraz szkoły muzycznej – opowiada Tomasz Jóźwiak.
Kasia ma 8 lat. Pierwszy raz pod płócienny namiot pojechała z rodzicami, gdy miała kilka miesięcy. - To był turniej pod Grunwaldem w 2010 roku. Pamiętam jak dziś, że już wtedy ubrana była w dawny strój, miała też zabawki rodem ze średniowiecza. Jakie? Typowe gałganki. Niestety, nie zachowały się żadne przekazy historyczne, które pokazywałyby jak wyglądały zabawki dla dziewczynek – mówi Tomasz Jóźwiak.
Kasia bawiła się więc uszytą przez mamę lalką, wyglądem przypominającą "białogłowę". Później uczyła się toczyć kółko patykiem, czasami zagrała w piłkę zrobioną ze skóry. Jednak jej ulubionym zajęciem jest zaplatanie sznurków na lucecie. To przedmiot przypominający procę, z którego pomocą tworzy się ozdobne sznureczki. Często plecie też wianki.
Inaczej wyglądają zabawy chłopięce. - W średniowieczu chłopcy grali w kręgle drewniane, strzelali z łuku, grali w młynek i hefan tafle. Ta ostatnia to gra, którą przywieźli wikingowie, popularna także u nas. Z kolei młynek polega na ustawianiu pionków w odpowiedniej kolejności i w odpowiednim miejscu – opowiada Marcin Ramczyk z Lęborskiego Bractwa Historycznego, tata 7-letniego Pawła i 9-letniego Szymona. Na turniejach nie ma dostępu do prądu, dzieci nie mogą też zabierać elektroniki.
Marcin swojego starszego syna po raz pierwszy zabrał na turniej, gdy dziecko miało 3 miesiące. - Dostaliśmy wtedy od znajomych przepiękną replikę tradycyjnej kołyski. Jej oryginalne egzemplarze znajdują się – jak mi się wydaje – jedynie w 3 muzeach w Europie. Wybujaliśmy w niej obu synów. A później przekazaliśmy dalej, tworząc w ten sposób niepisaną tradycję – opowiada Marcin.
Co jedzą uczestnicy turniejów rycerskich i rekonstruktorzy życia społecznego w czasach średniowiecza? Życie według dawnych czasów wymaga poświęceń, także tych kulinarnych. Choć oni traktują to raczej jak dobrą zabawę. - Bo kto wie, że to białe warzywo, które kupujemy w marketach nie jest zazwyczaj pietruszką a pasternakiem? My taki pasternak jadamy tradycyjnie – podsmażany ze słoniną – mówi Marcin. A przybyli na turniej Belgowie podpowiedzieli im, że warzywo można spożywać także gotowane z bułką tartą, na słodko, jak kalafior.
Na stołach obozowych goszczą także wszelakie kasze, na słodko z owocami i śmietaną, z miodem i cynamonem. I nie ma tutaj niejadków. Wszystko znika w mgnieniu oka. - Nic dziwnego, jesteśmy na świeżym powietrzu cały czas. Granie w piłkę, strzelanie z przystosowanego dla dzieci łuku, treningi szermierki - to wszystko męczy - śmieje się Marcin.
A Tomasz Jóźwiak dodaje: dzieci stają się bardziej samodzielne. Mają też ogląd na to, co jest niebezpieczne i wiedzą, jak tego niebezpieczeństwa unikać.