Edukacja seksualna w Polsce. Jest, czy jej nie ma?
- Nie chodzę na zajęcia z edukacji seksualnej, bo taka edukacja w Polsce nie istnieje – mówi Aleksandra Wesołowska, współorganizatorka Protestu Młodych. - Zamiast tego dostajemy pełną nieaktualnych informacji wiedzę o tym, jak funkcjonuje rodzina. Z tym że nawet ta wiedza oparta jest na mitach i nieprzystających do realiów twierdzeniach.
Aleksandra Wesołowska, uczennica I klasy XII Liceum Ogólnokształcącego we Wrocławiu, o funkcjonowaniu edukacji seksualnej w szkole zdecydowała się mówić głośno, pomimo tego, że wśród młodzieży jest to nadal temat tabu.
- Seksualność jest nieodłączną sferą życia. Nie da się jej pominąć ani całkowicie wyeliminować. Młodzi ludzie nie powiedzą głośno, że potrzebują wiedzy o tym, ale my naprawdę jej chcemy – zaznacza 16-latka. - I co dostajemy? Rozmowy o roli kobiety i mężczyzny w rodzinie.
1. Wychowanie do życia w rodzinie
W polskich szkołach funkcjonuje przedmiot o nazwie "wychowanie do życia w rodzinie (WDŻ). Dyrektorzy podstawówek, gimnazjów i szkół ponadgimnazjalnych wprowadzić go mogą już dla dzieci 11-letnich. To jedna godzina lekcyjna tygodniowo. Zajęcia nie są obowiązkowe, a na uczęszczanie dziecka zgodę muszą wyrazić rodzice.
Zgodnie z Podstawą Programową przedmiotu, opracowaną przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, na lekcjach z zakresu wychowania do życia w rodzinie powinny być poruszane tamety z dość szerokiego spektrum. Mowa tutaj zarówno o biologii człowieka, nauce asertywności, inicjacji seksualnej, jak i relacjach z rodzicami, oraz równieśnikami.
Na gimnazjalnym lub licealnym etapie kształcenia powinny pojawić się także zagadnienia dotyczące antykoncepcji, chorób wenerycznych czy płodności u kobiet i mężczyzn. To wszystko jest jednak teorią i nijak ma się do tego, jak lekcje wychowania do życia w rodzinie wyglądają naprawdę.
W praktyce uczymy się o tym, jaką rolę pełni w rodzinie kobieta, a jaką mężczyzna, jest trochę o cyklu menstruacyjnym, trochę o rozwoju człowieka. Ale to wiedza stricte biologiczna, a nie ta, jakiej oczekujemy – podkreśla Ola Wesołowska.
I dlatego właśnie ja i moje koleżanki i koledzy na lekcje WDŻ nie chodzimy. Zresztą, z tego, co wiem, to w mojej szkole nie są one prowadzone dla żadnej z pierwszych klas – dodaje.
2. Jest, a jakby jej nie było
Nie można powiedzieć, że edukacji seksualnej w szkole nie ma. Podstawa programowa jasno wskazuje, że jest i gwarantuje 14 godzin takiej edukacji rocznie. Dlatego też eksperci zwracają uwagę, że należy pytać o jakość, a nie o ilość.
- Mam silne poczucie, że edukacja seksualna w polskich szkołach jest niewystarczająca - mówi Justyna Holka-Pokorska, psycholog i psychoterapeutka.
- Na lekcjach często nie porusza się kwestii, które najbardziej młodzież interesują. Kwestie antykoncepcji traktowane są bardzo ogólnikowo, nie omawia się tematów związanych z psychologicznymi uwarunkowaniami masturbacji.
Wielokrotnie uznaje się, że kwestie związane z popędem seksualnym i masturbacją dotyczą jedynie dorastających chłopców, zaś dziewczyny w wieku dorastania przeżywają jedynie romantyczne zauroczenia. Niewiele mówi się na temat pornografii oraz zagrożeń związanych z seksem w sieci. Młodzież może więc czuć się pozostawiona sama sobie – podkreśla specjalistka.
Zgadzają się z tym młodzi ludzie. - Wiedzy szukam w internecie. Gdzie indziej mam to robić, skoro nauczyciele nie chcą z nami o seksie rozmawiać? - pyta 17-letni Mateusz, licealista z Lublina. - O tym, że mężczyzna zapładnia, a kobieta nosi ciążę, to ja wiem bez nauczyciela – rzuca krótko chłopak.
3. Kluczem jest nauczyciel
Paulina Trojanowska to psycholożka i edukatorka, która od 5 lat prowadzi zajęcia dla uczniów. Z warsztatami na temat seksualności jeździ po całym kraju, współpracuje także z Grupą Edukatorów Seksualnych Ponton, która od lat zajmuje się badaniem tego, jak ten typ kształcenia w Polsce wygląda.
- To bardzo złożony problem – zaznacza specjalistka. - W moim odczuciu wychowanie do życia w rodzinie, a więc kluczowy element edukacji seksualnej, jest traktowane po macoszemu. Ponieważ są to zajęcia nieobowiązkowe, często dyrekcja pyta rodziców: wolą państwo dodatkową lekcję matematyki czy WDŻ? Jasne, że rodzice wybiorą tę pierwszą – wyjaśnia Trojanowska.
Z drugiej strony, bywa też tak, że nawet jeśli dyrekcja bardzo chce wprowadzić przedmiot, to - z racji innych zajęć obowiązkowych i wyrównawczych - jego ważność jest najmniejsza. W związku z tym są one lokowane w planie zajęć albo jeszcze przed 8.00, albo na ostatniej godzinie lekcyjnej. Oliwy do ognia dolewają w efekcie także sami uczniowie i uczennice, którzy stwierdzają, że zajęcia są nudne lub nieprzydatne i na nie nie chodzą.
Jak to zmienić? - Ideałem byłaby obecna w każdej szkole osoba pedagoga-edukatora seksualnego, która wysłucha uczniów i przekaże im merytoryczną wiedzę. Prowadzący jest bowiem kluczem. Powinien być dostępny dla dziecii i młodzieży, wzbudzać ich zaufanie – wskazuje specjalistka.
A Justyna Holka-Pokorska dodaje, że nauczyciele powinni położyć większy nacisk na biologiczne uwarunkowania seksualności, rozmawiać o antykoncepcji, a nie utwierdzać stereotypy, zgodnie z którymi dziewczyna jest tą osobą, która ma seksu odmawiać, a chłopak dążącym jedynie do seksu, potencjalnym krzywdzicielem. Biorąc pod uwagę fakt, że wiek inicjacji seksualnej się obniża i oscyluje w okoliach 13 r.ż., te zagadnienia nie przystają do rzeczywistości.
Zdarzają się jednak światełka w tunelu. Jedna z polskich szkół zakupiła za 2 tys. zł zestaw do nauki samobadania piersi. - Dlaczego na edukację seksualną nie patrzymy w ten sposób? - pyta Paulina Trojanowska.