Irena Kaczmarek pragnęła mieć dużą rodzinę. Los chciał pokrzyżować jej plany
Irena Kaczmarek z portalem WP parenting związana jest od dawna. Jest jedną z naszych najbardziej aktywnych użytkowniczek. Na forum doradza i wspiera inne mamy. Przede wszystkim jednak pokazuje im, że warto wierzyć w marzenia. Dzieli się swoim doświadczeniem. Z nami otwarcie rozmawia o tym ile musiała w życiu przejść, aby w końcu zostać szczęśliwą mamą.
WP parenting: Co usłyszałaś w szpitalu, gdy poroniłaś po raz pierwszy?
Irena Kaczmarek: "To się zdarza". Takie chłodne sądy wyrażano pod moim adresem również później. Miałam poczucie, że nikt mi nie chce nic powiedzieć. Czułam się tak, jakbym była tylko przypadkiem medycznym. W drugiej ciąży zaczęłam plamić w 8. tygodniu. Już wówczas wiedziałam, że następnych 9 miesięcy nie będzie należało do spokojnych.
Czy ze względu na wcześniejszą utratę ciąży byłaś pod szczególną opieką lekarzy?
Nie, po prostu tym razem sytuacja nie była prosta. Lekarze sami nie wiedzieli, co się dzieje. I ten obraz USG… Nigdy nie był jednoznaczny. Gdy zgłosiłam się na izbę przyjęć, ginekolog wykonująca badania stwierdziła, że to może być ciąża bliźniacza lub trojacza.
Przyznała, że sprzęt przekłamuje, więc trudno o jednoznaczną odpowiedź. Ze względu na plamienia i poronioną wcześniejszą ciążę zostałam jednak przyjęta na oddział, zresztą zupełnie niezwiązany z patologią ciąży, bo tam nie było już miejsc. Było mi jednak wszystko jedno. Chciałam tylko, żeby tym razem nie doszło do poronienia i udało się donosić ciążę do końca.
Gdyby nie czujność jednego z lekarzy, mogłoby się nie udać...
Plamienia nie ustawały, do tego odczuwałam ból w pachwinie. Zaczynałam się bać. Opiekę nade mną przejął kierownik oddziału. Zaczęto wykonywać coraz więcej badań. W pewnym momencie lekarz nakazał w trybie pilnym wykonać badanie USG na najlepszym sprzęcie jaki znajduje się na wyposażeniu szpitala.
Co uwidoczniło badanie?
Pokazało, że mam niezwykle rzadki przypadek ciąży mnogiej, wewnątrz- i zewnątrzmacicznej jednocześnie. W medycynie określa się to mianem ciąży heterotopowej. Występuje niezwykle rzadko, raz na 30 tys. przypadków.
W macicy rozwijały się dwa zarodki, w jajowodzie – jeden. To był dla mnie szok, ale jeszcze większe zaskoczenie przeżyli lekarze, którzy taki przypadek widzieli po raz pierwszy w życiu. I zaczęło się szaleństwo.
Czułam się jak małpa w zoo, bo odwiedzały mnie rzesze ginekologów i położników, którzy na własne oczy chcieli zobaczyć ciążę heterotopową. Z jednej strony ich rozumiałam, bo przecież to dla nich cenne doświadczenie, ale z drugiej było to dla mnie krępujące.
Nie wszyscy zresztą podeszli do mnie życzliwie, niektórzy wręcz żądali, żebym pojechała z nimi na USG. Czasu było mało. W ciągu 6 godzin po usłyszeniu diagnozy miała odbyć się operacja.
Chodziło o usunięcie ciąży pozamacicznej?
Tak, zabieg obarczony był dużym ryzykiem. Nie można było zwlekać, bo zarodek był już duży i mogło dojść do pęknięcia jajowodu. Oczekiwanie na zabieg pamiętam jak przez mgłę. Cały czas płakałam. Nie, ja nie płakałam. Ja ryczałam z bólu, z bezsilności, ze strachu, że znowu się nie udało. Gdy zadzwoniłam do męża nie był nawet w stanie zrozumieć, co mówię przez telefon.
Operacja odbyła się jednak bez komplikacji. Nosiłaś pod sercem bliźnięta.
W czasie zabiegu usunięto mi cały jajowód. Zupełnie się tym jednak nie przejmowałam. Nadal byłam w ciąży, i to w ciąży mnogiej, bo na szczęście mimo zabiegu udało się ją utrzymać. Ale bliźniętami nie mogłam się długo cieszyć.
Po kolejnych kilkunastu dniach spędzonych w szpitalu lekarze zauważyli, że jeden zarodek zaczął znacznie odstawać wielkością od długiego. W praktyce oznacza to jedno - przestał się rozwijać. Straciłam kolejne dziecko.
Mimo to cały czas wierzyłam, że dane mi będzie zostać mamą. Udało się. Z tej pełnej komplikacji ciąży urodziłam zdrowego i silnego chłopca.
Który dzisiaj ma rodzeństwo. Nie bałaś się kolejnej ciąży?
Obawy towarzyszą każdej matce, ale nie bałam się, bo moim marzeniem było mieć troje dzieci. Najbardziej przeszkadzały mi sądy, jakie wyrażali pod moim adresem lekarze i położne. Nawet na sali operacyjnej, pod koniec drugiego cięcia cesarskiego, mówiono mi, że jestem nieodpowiedzialną kobietą, że marzę jeszcze o trzecim dziecku.
Słyszałam, jak wiele ryzykuje, że nie myślę o pierwszym synu. Kiedy urodziłam drugą pociechę, powiedziano mi, że kolejna ciąża może się dla mnie skończyć tragicznie.
Wzięłaś to sobie do serca?
Tak, na początku bardzo się z mężem pilnowaliśmy. Gdzieś tam ciągle pojawiała się w mojej głowie myśl, że nie mogę ryzykować. Mam dwóch zdrowych, cudownych synów, którzy mnie potrzebują.
Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że nadal nie marzyłam o kolejnej ciąży, ale wtedy traktowałam to tylko jako marzenie nie do zrealizowania.
I odważyłaś się o to marzenie zawalczyć. Było łatwo?
Odwiedziłam pięcioro ginekologów. Każdy z nich orzekł, że nie ma przeciwwskazań do kolejnej ciąży! Byłam potem wściekła, że straciłam tyle lat! Żałowałam, że wcześniej nie wybrałam się na takie konsultacje, ale zaufałam lekarzom ze szpitala, w którym urodziłam drugiego syna, bo naprawdę wzięłam sobie do serca, by nie zachodzić w kolejną ciążę.
Paradoksalnie odwiedziłam też tę panią ginekolog, która była obecna przy drugim cięciu cesarskim. Nie poznała mnie, a ja opowiedziałam jej moją historię, zaznaczając, że odradzono mi trzecie dziecko.
Kobieta mnie zbadała i stwierdziła, że według niej przeciwwskazań brak. Zamurowało mnie! To ona najgłośniej mówiła o mojej bezmyślności i zakazała kolejnej ciąży.
Były jednak momenty, w których myślałaś, żeby się poddać.
W czwartą ciążę zaszłam bez problemu, ale początkowo nie mogłam jej donosić. Poroniłam w 10. tygodniu, potem następną ciążę w 16. I wówczas uznałam, że kolejna pociecha nie jest nam pisana. Ale synowie ciągle dopytywali o rodzeństwo...
Po roku zdecydowaliśmy się spróbować jeszcze raz, ostatni. Odpowiednio się jednak do tego przygotowałam. Chciałam wiedzieć, dlaczego dwukrotnie poroniłam, mimo że dwoje dzieci już miałam.
Odwiedzałam ginekologów, robiłam badania. Sugerowano, że mam chorą tarczycę. Przyjmowałam leki. I się udało. Urodziłam trzeciego syna, który dzisiaj jest naszym oczkiem w głowie.
Nie wolno się poddawać, oczywiście w granicach rozsądku. Miałam jeden jajowód mniej, nie mam nerki, a mimo to mam troje dzieci, tak jak marzyliśmy z mężem. Czuje się w pełni spełniona.
Gdy tuliłam w ramionach pierwszego syna cieszyłam się, że mogę powiedzieć: Mam rodzinę! Jak urodził się drugi chłopak, to mówiłam, że jesteśmy w komplecie. A przy trzecim dziecku mogę śmiało stwierdzić, że wreszcie nikogo nie brakuje.
Doceniam czas, który spędzam z moją rodziną, bo wiem, że mogłam nigdy nie zostać mamą.
Dzielisz się swoim doświadczeniem z innymi rodzicami?
Bardzo to lubię. Pokazuję im, że trzeba walczyć o swoje marzenia i wierzyć w szczęśliwe zakończenie. I choć czasem trzeba długo czekać, to warto!