"Drugi raz tego nie przeżyję”. Rezygnują z marzeń o dużej rodzinie przez traumę po porodzie
Trauma po porodzie to nie mit. Justyna na samą myśl, że miałaby być znowu w ciąży, a potem urodzić, dostaje mdłości. Martyna po ostatnim porodzie przez pół roku budziła się z krzykiem, zlana potem. Jagoda mówi: Mój poród? Ledwie żywe dziecko, 18 szwów na kroczu i łzy w oczach na każde wspomnienie. Ela od dwóch lat korzysta z terapii. Kasia do dziś ma żal do położnych, a Renata miesiąc po porodzie powiedziała mężowi, że to będzie ich jedyne dziecko. Tak niektóre kobiety wspominają dzień narodzin swoich dzieci.
- 1. Czym jest trauma po porodzie?
- 2. Trauma po porodzie pozbawia marzeń o dużej rodzinie
- 3. 36 godzin koszmaru
- 4. "Nigdy tak nie wrzeszczałam”
- 5. "Do dziś słyszę te słowa”
- 6. "Byłam wrakiem”
- 7. Moment przełomowy
- 8. Straszenie cesarką
- 9. "Zdjąć majty i się położyć”
- 10. Trauma "cudu narodzin”
- 11. Lęki, koszmary, stres
1. Czym jest trauma po porodzie?
Pojawienie się dziecka na świecie to wydarzenie wspominane przez wielu rodziców jako jeden z najpiękniejszych momentów w życiu. Czasem jednak, zamiast radości, szczęścia i spełnienia przeżywamy koszmar, po którym pojawia się trauma poporodowa. Dlaczego tak się dzieje?
Trauma to według psychologii trwała zmiana w psychice, która jest reakcją na zagrażające zdrowiu lub życiu wydarzenie. Poród to sytuacja specyficzna, w czasie której coś może pójść nie po naszej myśli.
Czasem nasze wyobrażenia na jego temat zupełnie odbiegają od rzeczywistości, zdarza się też, że powodem traumy po porodzie jest zachowanie personelu medycznego. Jeśli dodamy do tego bezpośrednie zagrożenie życia dziecka lub własnego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że taka trauma się w nas pojawi.
2. Trauma po porodzie pozbawia marzeń o dużej rodzinie
Justyna, mama Julki, z rozrzewnieniem wspomina dawne plany. Zawsze chciała mieć co najmniej trójkę dzieci – dwie dziewczynki i chłopca. Ale gdyby były same dziewczynki, to nawet lepiej. Rok po ślubie odstawiła pigułki i zaczęli starania o dziecko.
– Od razu wiedziałam, że jestem w ciąży, bo wymioty zaczęły się jeszcze przed pierwszym pozytywnym testem. Ale wtedy jeszcze byłam pozytywnie nastawiona, cieszyłam się – mówi Justyna. Mdłości nie opuściły jej aż do siódmego miesiąca. Zrezygnowała z pracy i poszła na zwolnienie. Większość dni spędzała między łóżkiem a kanapą, nie była w stanie normalnie funkcjonować.
Złe początki negatywnie wpłynęły na całą ciążę, a nawet nastawienie Justyny do dziecka. – Na badaniach USG lekarka pokazywała mi rączki i nóżki dziecka, a ja czułam obrzydzenie, że coś we mnie żyje. Niby wiedziałam, że to moje wyczekane dziecko, ale jakoś nie umiałam się cieszyć – mówi.
Przyszła mama liczyła, że po porodzie i połogu w końcu wróci do siebie i odpocznie. Po dziewięciu miesiącach ciąży była wykończona psychicznie i fizycznie.
– Najbardziej wkurzały mnie reklamy, gdzie uśmiechnięte mamusie głaskały się po brzuszkach i uśmiechały. Wszyscy mi gratulowali i się cieszyli, a ja miałam wszystkiego dość i chciałam tylko, żeby to się skończyło – opisuje.
3. 36 godzin koszmaru
Julka przyszła na świat w warszawskim szpitalu na Inflackiej. – Chciałam być w domu jak najdłużej, bo tyle się słyszy o tych szpitalach. Pojechaliśmy tam dopiero, kiedy nie wytrzymywałam z bólu. Myślałam, że dostanę znieczulenie i trochę odpocznę. Tak nam mówili na szkole rodzenia. Ale kiedy pytałam o znieczulenie, wszyscy udawali, że nie słyszą, że muszą zrobić jeszcze jakieś badanie, że trzeba zaczekać – wspomina Justyna.
Nie doczekała się znieczulenia. Zamiast tego kazano jej skakać na piłce, wziąć prysznic, zrobiono masaż szyjki macicy. – Wypróbowali na mnie chyba wszystkiego, ale nic nie pomogło. Po prostu tak się zablokowałam psychicznie. Czułam się jak królik doświadczalny – mówi Justyna.
Poród trwał 36 godzin. Julka ważyła 3300 g i mierzyła 56 centymetrów. Wkrótce skończy pięć lat. Jej mama nadal nie zapomniała bólu, jaki przeżyła tamtego dnia.
– Sam ból nie był najgorszy, bo wiadomo, że poród boli. Ale to wszystko wokół. Nikt mi tak naprawdę nie mówił, co się dzieje. Byłam przerażona, że mała się udusi albo że zaraz położą mnie na cesarkę. Drugi raz czegoś takiego nie przeżyję – mówi.
Zobacz też: Jak odróżnić depresję poporodową od baby-bluesa?
4. "Nigdy tak nie wrzeszczałam”
Martyna z Katowic miała za sobą trzy porody, więc przy czwartym wiedziała, czego się spodziewać. Postanowiła urodzić w domu. – Zostałam przy moim lekarzu, z awaryjną opcją przejazdu do mojego prywatnego szpitala, ale jednak chciałam rodzić w domu. Poród od A do Z był zaplanowany w mojej głowie – bez męża, bez zup mocy, bez świeczek i całego tego pie****nia o otwieraniu się i śpiewaniu. Po prostu chciałam to zrobić na swoim fotelu, bez uziemienia, żeby mi nikt nie mówił, co i kiedy mam robić i żebym nie musiała zostawać w szpitalu – mówi.
Niestety plan nie wypalił. W 36 tygodniu ciąży pojawiły się problemy. Lekarza Martyny nie było w kraju. W szpitalu zaproponowano jej cesarskie cięcie, ale się nie zgodziła. Lekarze przystali na próbę wywołania porodu naturalnego. Martyna znała szpital i ufała lekarzom. Tutaj na świat przyszło już dwoje jej dzieci.
– Zaczęło się już na początku – uziemienie na łóżku porodowym pod KTG, bo trzeba dziecko monitorować. Chciałam stać, siedzieć na piłce, robić cokolwiek, żeby być w pionie i ułatwić dziecku zejście na dół. Bez ruchu, bo rozumiałam potrzebę KTG, ale jednak w pionie – nie zgodzono się. Do dziś nie mogę sobie wybaczyć, że o to nie walczyłam. Ja, krzykacz roku, osoba, która zawsze walczy o swoje, w domu nosi spodnie. Nie wiem, co się stało. Ból tak mnie sparaliżował, że nie byłam w stanie – opisuje tamten dzień.
– Przeżyłam poród trwający 13 godzin, przeżyłam poród trwający 36 godzin, ale takiego bólu, jak w ciągu godziny podczas tego porodu – nigdy. Nigdy tak nie wrzeszczałam, nigdy wcześniej nie zadzwoniłam do męża, żeby natychmiast przyjechał. Kpiące spojrzenie położnej i tekst "ale że tak boli?” Do wieloródki? – nie kryje wzburzenia.
5. "Do dziś słyszę te słowa”
– Wstałam pod pretekstem pójścia do toalety i już się nie położyłam. Dzięki temu w 15 minut osiągnęłam pełne rozwarcie. I wtedy zaczął się mój największy koszmar. Brak skurczy partych. Czytałam, że tak się zdarza, że organizm daje kobiecie przerwę, czas na regenerację i zebranie sił, że trzeba wtedy skorzystać, odpocząć, ale nie! Kazano mi na siłę, bez skurczy, wypychać dziecko! – opisuje Martyna.
– Córka po każdym moim wysiłku cofała się, bo nie było skurczy, które by mi pomogły. Kiedy po 30 minutach nie było efektów, położna zaczęła mnie straszyć śmiercią dziecka, że przeze mnie się udusi. Mimo że po każdej próbie wypchnięcia sprawdzano tętno i było okej. Zrobiono ze mnie potwora, który chce zabić swoje dziecko – mówi.
Martynie w końcu udało się "wypchnąć” dziecko – nadal bez skurczy. Córka ważyła 2660 g i mierzyła 50 cm. Mama miała popękane wszystkie naczynka na twarzy i oczach. Dzień po porodzie obie były już w domu.
– Nie zniosłabym przebywania w szpitalu ani minuty dłużej, mimo że późniejsza opieka była rewelacyjna – mówi Martyna i przyznaje – Do dziś dźwięczy mi w uszach – „zabijesz swoje dziecko”.
6. "Byłam wrakiem”
Justyna wciąż uważa, że jej strach przed porodem jest naturalny i nie zamierza szukać pomocy. Martyna po roku od porodu zapisała się do psychiatry i do psychologa, bo zdała sobie sprawę, że sama sobie nie poradzi. Ela zaczęła terapię trzy tygodnie po porodzie i trwa w niej od niemal dwóch lat.
– Po porodzie czułam się, cóż, okropnie. Jakby mnie ktoś z nieba zepchnął w sam środek piekła. Słowa "Elżbietko, musimy jechać do szpitala, ty się już kwalifikujesz na cięcie” słyszę ciągle. Mimo że z moją położną przyjaźnię się po dziś dzień – opowiada Ela.
O samym porodzie nie chce mówić, jednak najgorsze przyszło później. – Noworodka traktowałam prawie przedmiotowo. Powiem nawet, że chyba go nie kochałam. Pokochałam go dopiero po kilku miesiącach, chyba nawet dopiero po włączeniu farmakoterapii, ale dokładnie nie umiem określić...
– Mąż mi bardzo pomagał, teściowa podrzucała nam pod drzwi koszyki z obiadami. Szanowała, że nie byłam w stanie nikogo gościć, nie tyle ze względu na połóg, głownie ze względu na psychikę. Robiłam wszystko w domu i przy dziecku, chciałam sobie udowodnić, że przecież jestem mocarna. W efekcie nie zadbałam o mięśnie dna miednicy. Ogólnie byłam wrakiem – wyznaje.
7. Moment przełomowy
Trzy tygodnie po porodzie doszło do załamania. Ela miała problemy z wypróżnianiem, bo nie potrafiła się przełamać. Płakała z bólu, w końcu skontaktowała się ze swoją położną i poprosiła o lewatywę. Po badaniu okazało się, że problem tkwi w psychice kobiety.
– Posiedziała ze mną, popłakałam z nią. Powiedziała, że może warto byłoby skonsultować się z psychologiem lub psychiatrą. Spytałam czy zna kogoś godnego polecenia, bo miałam już różne doświadczenia z psychoterapeutami. Znała. Nawet mnie umówiła. I tak trwam w tej terapii prawie 22 miesiące – opowiada Ela.
– Na terapii doszłyśmy do tego, że ta trauma poporodowa była prawdopodobnie efektem wiecznego niedocenienia mnie. Ciągle musiałam udowadniać rodzicom, że jestem coś warta, że umiem, potrafię, dam radę. Dla mnie to cięcie cesarskie było jak gwałt, jak przemoc zadana mi. Jak coś znowu narzucone z góry, znowu przeciwko mnie – wyznaje.
Ela czuła też, że zawiodła jako matka, bo przez całą ciążę nastawiała się na poród naturalny, a ostatecznie wylądowała na stole. Miała poczucie, że nie dała dziecku tyle, ile powinnam mu dać.
– Myślę, że warto, żebyś napisała, jak ważna jest psychoterapia. Gdyby nie psychoterapia, nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem. Rok temu zostałam duolą (przyp. red. doula to doświadczona osoba, która wspiera rodzącą, zapewniając niemedyczne emocjonalne, informacyjne i fizyczne wsparcie w trakcie porodu i w połogu). Teraz jestem w 24 tygodniu ciąży. Wspólnie z moją położną planujemy poród – mówi Ela.
Zobacz też: 7 mitów na temat depresji poporodowej
8. Straszenie cesarką
Renata, żeby opowiedzieć o porodzie, musi cofnąć się do 2013 roku. Dzień po wyznaczonym terminie porodu stawiła się w szpitalu. – Byłam nastawiona pozytywnie, nie bałam się porodu, a wręcz nie mogłam się go doczekać. Tego samego dnia, po kilku godzinach, zaczęła się akcja skurczowa. Skurcze były lekkie i rzadkie, ale nie pozwalały zasnąć. Całą noc spacerowałam po cichutku na korytarzu, bez żadnego zainteresowania personelu, a raczej z wielką pretensją, że przeszkadzam innym i żebym położyła się spać – opowiada.
Po całej nocy skurczów i spacerów Renata dostała oksytocynę i – jak mówi – zaczęło się "straszenie cesarką ze względu na duże dziecko”. Maluch przyszedł na świat dopiero popołudniu. Renata nie mogła wybrać pozycji, w jakiej chce rodzić, nikt nie zapytał jej też o zgodę na nacięcie krocza.
9. "Zdjąć majty i się położyć”
– Podczas pierwszego przystawienia dziecka do piersi usłyszałam: "eee, ty nie będziesz karmić, masz płaskie brodawki”. Podczas dwutygodniowego pobytu w szpitalu (ze względu na wrodzone zapalenie płuc syna) usłyszałam mnóstwo przykrych słów, zero wsparcia, zrozumienia i pomocy. Po wyjściu do domu obiecałam sobie i mężowi, że będzie to pierwsze i ostatnie nasze dziecko – mówi ze smutkiem Renata.
Po porodzie miała do siebie żal, że była za mało pewna siebie, żeby zawalczyć o poród na własnych warunkach, za bardzo zaufała pielęgniarkom i położnym, które nie potraktowały jej z należytym szacunkiem.
– Czułam, że zaburzono moją prywatną intymność. Przez cały okres czasu pobytu w szpitalu ktoś cały czas zaglądał w moje krocze bez okazywania szacunku. Np. przed obchodem lekarzy przychodziła pielęgniarka i mówiła "zdjąć majty i położyć się na łóżkach” – opowiada.
Dla Renaty receptą okazał się poród w domu. Wiele na ten temat czytała, a w końcu zdecydowała się spróbować. Tu była u siebie, wszystko odbyło się na jej warunkach. – To całkowicie odmieniło moje wyobrażenie i zdanie na temat porodu i macierzyństwa – przyznaje.
Zobacz też: Depresja poprodowa u mężczyn - prawdziwe historie
10. Trauma "cudu narodzin”
Historii jak te są setki. Dziesiątki nowych pisane są każdego dnia w szpitalach na całym świecie. To, co dla wielu kobiet jest spełnieniem marzeń i najpiękniejszym momentem życia, dla innych jest największym koszmarem, z którego długo nie potrafią się obudzić. Wiele z nich po traumie porzuca marzenie o kolejnym dziecku, o większej rodzinie.
– Ciągle słyszę, jak ciocie i koleżanki powtarzają, że moja córka jest taka biedna. Bo na razie się cieszy, że ma mamę dla siebie, ale jak podrośnie, to będzie jej smutno samej. Albo że nie ma z kim się bawić w domu. Przez takie teksty czuję się jeszcze gorzej – mówi Justyna.
Tymczasem trauma poporodowa może dotyczyć nawet 6 proc. wszystkich rodzących. O zmniejszenie tych statystyk walczy Fundacja Rodzić po Ludzku.
– Opieka okołoporodowa w ciągu ostatnich 25 lat znacząco się poprawiła. Rozpoczynając akcję „Rodzić po ludzku” w 1993 r. nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak wiele nadużyć i przemocy doświadczają kobiety w szpitalu. Rutynowe, czasem okrutne procedury, takie jak nacinanie krocza, odseparowanie matki od dziecka oraz od bliskich osób w trakcie i po porodzie, powodowało, że dla wielu kobiet było to jedno z najbardziej traumatycznych doświadczeń w życiu, które pozostawiało znaczący ślad w ciele i psychice, nierzadko wpływając na dalsze plany reprodukcyjne – czytamy w ostatnim raporcie Fundacji.
11. Lęki, koszmary, stres
– Doświadczenie porodowe ma znaczący wpływ na dalsze decyzje reprodukcyjne kobiety i dlatego powinno być ważnym obszarem troski zdrowia publicznego. Przegląd systematyczny oceniający związek między negatywnymi doświadczeniami porodowymi, a przyszłymi decyzjami dotyczącymi prokreacji, wykazał jednoznaczny wpływ "traumy porodowej” na chęć posiadania kolejnych dzieci – czytamy w raporcie. Autorzy raportu przywołują aż 12 różnych badań, które potwierdzają tę tezę. Wykazały m.in., że kobiety po traumatycznych porodach nie decydują się na kolejne dzieci, znacząco odsuwają w czasie decyzję o powiększeniu rodziny lub – w przypadku kolejnej ciąży – proszą o cesarskie cięcie.
Trauma poporodowa może też wywołać objawy Zespołu Stresu Pourazowego (PTSD – ang. Post Traumatic Stress Disorder), zwyczajowo kojarzonego z żołnierzami i weteranami. Obecnie wiemy już, że mogą na niego cierpieć ofiary przemocy seksualnej, domowej, ofiary wypadków czy katastrof, a także kobiety po trudnych porodach. Jak wykazują badania, znaczący wpływ na wzrost ryzyka wystąpienia traumy u rodzącej, ma na przykład nieplanowane cięcie cesarskie i poród zabiegowy. Wiąże się to m.in. z poczuciem utraty kontroli nad sytuacją i nad własnym ciałem. Dodatkowo dochodzi silny ból, stres, poczucie zagrożenia życia swojego i dziecka. Sytuacji nie poprawia stosunek personelu do pacjentek, często lekceważący i protekcjonalny.
Sam fakt, że kobieta ma za sobą trudny poród, nie jest jednoznaczny z tym, że doznała traumy. Traumie zazwyczaj towarzyszą lęki, napady paniki, koszmary związane z porodem, intensywne reakcje na wspomnienie porodu, zaburzenia snu i nastroju podobne jak w przypadku depresji poporodowej. Aby mówić o traumie, objawy muszą też utrzymywać się dłużej niż miesiąc.
Z traumą nie sposób poradzić sobie samemu. Z czasem jej objawy mogą się wyciszyć, jednak sam lęk nie zniknie. Dlatego kobiety zmagające się z traumą powinny skorzystać z pomocy specjalisty.
Zobacz też: Czym jest depresja poporodowa? Alanis Morisette o depresji poporodowej