Domowe porody miała zamieniać w horror. Położna z Gdańska z zarzutami
"Dziecko zaczęło się dusić. Wpadliśmy w panikę". "Gdybym nie pojechała do szpitala, następnego dnia mogłabym się nie obudzić". To tylko mały wycinek wspomnień, jakie z domowymi porodami w asyście położnej Beaty K. mają uczestniczące w nich kobiety.
1. Beata K. naraziła zdrowie i życie noworodka
Porody domowe, mimo że całkowicie legalne, to w Polsce wciąż niewielki odsetek w porównaniu do tych, do których dochodzi w szpitalach. Szacuje się, że stanowią mniej niż 1 proc. wszystkich przypadków.
Poród w domu jest możliwy tylko w przypadku zdrowej kobiety w ciąży niskiego ryzyka. Aby do niego doszło, konieczne jest także zapewnienie rodzącej i jej dziecku szybkiego transportu do szpitala położniczego w razie wystąpienia komplikacji oraz asysta przygotowanej położnej.
Opieka tej ostatniej jest płatna i nierefundowana przez NFZ. Cena za asystę prywatnej położnej w czasie akcji porodowej i w pierwszych dniach po narodzinach dziecka wynosi od dwóch do czterech tysięcy złotych.
Wybór doświadczonej położnej jest niezwykle ważny, ponieważ to na niej spoczywa odpowiedzialność za prawidłowy przebieg porodu, a także zdrowie dziecka i rodzącej. Jednak jak pokazuje sprawa Beaty K., położnej z Gdańska, nie zawsze mamy do czynienia z profesjonalistką.
Przeciwko Beacie K. wszczęto już postępowanie w sprawie narażenia życia i zdrowia noworodka, który przyszedł na świat w czasie porodu domowego, nad którym miała sprawować pieczę. Dziecko, które urodziło się z wrodzonym zapaleniem płuc, zaczęło się dusić. Położnej zarzuca się, że odradziła wówczas odwiezienie malucha do szpitala, a zamiast tego podłączyła go do butli z tlenem.
"Córka nie mogła złapać oddechu, spadała jej saturacja. Położna chodziła po kuchni i mówiła, że szkoda by było po tak pięknym porodzie jechać do szpitala. Zapewniała nas, że wszystko będzie dobrze, a problemy z oddychaniem to zmiany adaptacyjne. Mówiła, że miała gorszy przypadek, a nie trzeba było jechać do szpitala. Przekonywała, że podawanie tlenu córce wystarczy. Miała wystarczyć jedna butla tlenowa. Po czterech godzinach tlen się skończył, a dziecko zaczęło się dusić. Wpadliśmy w panikę. Zadzwoniliśmy po pogotowie. Czekaliśmy na karetkę 15 minut. Na sygnale pojechaliśmy do szpitala" - opowiadała mama dziecka w rozmowie z dziennikarzami tvn24.pl.
W szpitalu okazało się, że noworodek zakrztusił się wodami płodowymi, ma torbiele w mózgu i krwawienie z jelit. Rokowania były bardzo złe, dziecko zostało wprowadzone w stan śpiączki farmakologicznej.
"Położna pisała w SMS-ach, że te wszystkie działania są niepotrzebne i córka sama sobie poradzi. Że córce pomoże mleko matki, jak poczuje je 'na usteczkach'" - mówił tata dziecka.
Beacie K. za narażenie życia i zdrowia noworodka grozi kara do pięciu lat pozbawienia wolności. Niestety, to nie koniec zarzutów wobec położnej.
2. "Następnego dnia mogłabym się nie obudzić"
Inna sprawa dotyczy kobiety o imieniu Alina, która oskarża Beatę K. o poważne błędy w sztuce lekarskiej. Chodzi o zwlekanie z przyjazdem położnej do porodu. Sprawę opisała reporterka tvn24.pl Iga Dzieciuchowicz.
"Odpowiedziała, że po co ma przyjeżdżać i sprawdzać rozwarcie, jak z pełnym rozwarciem mogę i trzy dni chodzić" - wspomina kobieta.
Położna przybyła na miejsce dopiero po 2,5 godz.
"W pewnym momencie akcja skurczowa ustała. Beata sugerowała, że jestem zablokowana i kilka razy mnie upominała. To było denerwujące. Po urodzeniu dziecka była bardzo niezadowolona, że nie ma dla niego przygotowanej czapeczki, a ta po prostu spadła, kiedy wyciągała rzeczy z torby. Po porodzie pod prysznicem zemdlałam, piszczało mi w uszach. Położna zaczęła mnie cucić. Usłyszałam potem od lekarza, że mogłam stracić nawet półtora litra krwi. Beata twierdziła cały czas, że wszystko jest w porządku" - opowiadała reporterce tvn24.pl Alina.
Gdyby nie decyzja o przyjeździe do szpitala, kobieta mogłaby nie przeżyć. Konieczne okazało się przetaczanie krwi.
"W trakcie porodu zemdlałam pod prysznicem, było dużo krwi. Potem przez kilka dni nie spałam, rzucałam się na słodycze. Wiedziałam, że coś jest nie tak, mąż zawiózł mnie do szpitala. Zrobiono mi morfologię; wskaźnik hemoglobiny był tak niski, że lekarze od razu zdecydowali o przetaczaniu krwi. Gdybym nie pojechała do szpitala, następnego dnia mogłabym się nie obudzić" - powiedziała w rozmowie z reporterką tvn24.pl Alina.
Położna według Aliny miała na koniec napisać do niej sms-a, twierdząc, że wyjazd do szpitala to "nakręcanie afery".
W tej sprawie złożono skargę do Rzecznika Praw Pacjenta, dołączając do wiadomości Okręgową Izbę Pielęgniarek i Położnych, która skierowała sprawę do prokuratury. Anna Grochowska, Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej Pielęgniarek i Położnych w Gdańsku, przyznała, że na Beatę K. złożono jeszcze jedną skargę.
Obecnie przeciwko położnej prowadzona jest w prokuraturze sprawa karna. Kobieta nie złożyła jeszcze wyjaśnień. Alina i jej mąż dodają na koniec rozmowy, że będą walczyć, ponieważ boją się, że przez niekompetencję Beaty K. ktoś może umrzeć.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski