#ByłoWarto. Ewa Błaszczyk: "Spełniona i aktywna matka może dać dzieciom więcej"
W swoim życiu wiele razy wykazała się dużą odwagą i siłą. Gdy jedna z jej córek zakrztusiła się tabletką i zapadła w śpiączkę, doprowadziła do wybudowana kliniki neurorehabilitacyjnej "Budzik". Do tej pory w placówce wybudzono ze śpiączki ponad 70 dzieci. Wśród nich niestety nie ma jej córki.
W ramach akcji WP Parenting #ByłoWarto z okazji Dnia Matki Ewa Błaszczyk opowiada nam o tym, jak zmieniło ją macierzyństwo.
Tatiana Kolesnychenko, WP Parenting: Jak po urodzeniu córek zmieniło się pani podejście do własnej mamy?
Ewa Błaszczyk: Powiedziałabym, że moje relacje z mamą nie zmieniły się wcale. Już kiedy byłam w ciąży, otoczyła mnie wielką troską. Potem było ostre wejście w życie, gwałtowny poród, szpital, wcześniaki, które po urodzeniu ważyły 1,2 oraz 1,4 kg.
Był to bardzo trudny okres w życiu, ale nigdy nie czułam się sama. Mama przeszła ze mną przez wszystkie perturbacje i zawsze dawała mi ogromne wsparcie. Można powiedzieć, że to był proces, w trakcie którego nasza relacja stała się bardzo głęboka. Wtedy też zrozumiałam, jak bardzo mama jest związana ze mną i moim bratem.
Czy po porodzie zmieniło się pani podejście do ciała?
Ciąża i poród nie zmieniły mojego ciała, a więc i podejście zostało takie samo. Oczywiście dbałam o siebie, wcierałam różne kremy i olejki, żeby nie mieć rozstępów. Ale brzuszek miałam malutki jak piłeczka. Prawie w ogóle nie utyłam.
W moim przypadku konsekwencje nie były fizyczne, tylko psychiczne. Wszystko działo się tak gwałtownie. Po cesarskim cięciu trzeba było walczyć o życie dzieci. Przyszły na świat w najgorszym możliwym momencie – nie miały jeszcze w pełni wykształconych płuc. Przez trzy miesiące były w szpitalu, a potem przez kolejne dwa lata szpital był u nas w domu.
Czy wtedy zmieniła pani swoje nastawienie do pracy?
Zawsze byłam aktywna, musiałam kreować, robić nowe rzeczy. Nie chciałam mieć żadnego etatu, wolałam być wolna. Zależało mi jedynie na tym, żeby mieszkać w centrum Warszawy i zdążyć na lotnisko.
Przypadek chciał, że podczas wizy we Włoszech niefortunnie połamałam nogę, groziła mi nawet amputacja. I nagłe to moje tętniące, rozpędzone życie zatrzymało się w miejscu. To było jak stopklatka. Cały rok spędziłam w gipsie, w dodatku byłam kompletnie zależna od innych osób.
To był moment na przewartościowanie wszystkiego. To wtedy postanowiłam kupić dom na Żoliborzu, w którym mieszkam do dzisiaj. Wkrótce na świat przyszły dziewczynki. Trzeba było się nimi zająć.
Nie oznacza to jednak, że przestałam być aktywna zawodowo. Praca zawsze była dla mnie wentylem bezpieczeństwa i czymś, co daje wolność. To wtedy Jurek Grzegorzewski zaproponował mi stałą współpracę z Teatrem Studio.
W pewnym momencie życie samo się ułożyło. Dziewczynki również były bardzo aktywne, miały swoje zainteresowania i zajęcia. Ja dużo pracowałam, ale zawsze dbałam o ich psychiczne i emocjonalne zdrowie. Bezustannie będę powtarzać, że jakość czasu nie przekłada się na jego ilość. Spełniona i aktywna matka może dać dzieciom znacznie więcej w krótszym czasie. Te chwile, które spędzałyśmy z dziewczynkami razem, zawsze były pełne szczęścia i bardzo intensywne.
Potem wydarzył się ten straszny wypadek z Olą. Było bardzo ciężko i trzeba było nauczyć się żyć od nowa. Ale wiedziałam, że fakty są takie, jakie są i nie można ich zmienić. Można było natomiast uczynić życie znośnym. Wtedy zaczął się nowy rozdział w moim życiu.
Ostatnie 5 lat były okresem bardzo intensywnej pracy, dopiero koronawirus mnie spowolnił.
Czy macierzyństwo zmieniło pani podejście do dzieci?
Z wiekiem staję się bardziej wyrozumiała i tolerancyjna. Nie znoszę jednak braku podstawowych manier. Nie mogę znieść, kiedy dziecko w pociągu wyciera brudne rączki w tapicerkę, a mamusia rozkoszuje się tym widokiem. Dzieci należy wychować. Jest to przede wszystkim dobre dla nich samych.
Moje dzieci zawsze trzymałam w ramionach, blisko serca. Pilnowałam, żeby miały pełne poczucie miłości i bezpieczeństwa, ale jednocześnie bardzo dbałam o ich rozwój intelektualny. Dobierałam lektury, pokazywałam sztukę. Natomiast kiedy dostawały małpiego rozumu, wyraźnie mówiłam: nie! Dziecko musi wiedzieć, co jest czym. Bezstresowe wychowanie kończy się tym, że nie znamy żadnych granic. W szwedzkich domach starości jest pełno ludzi, którymi dzieci się w ogóle nie interesują.
Czy jest coś, co panią zaskoczyło w macierzyństwie? Proszę dokończyć zdanie: Nie tak to sobie wyobrażam…
Ja sobie w ogóle nie wyobrażałam macierzyństwa. Wyszłam za mąż, kiedy miałam 29 lat, ponieważ wcześniej byłam kompletnie niedojrzała. Moi koledzy i koleżanki się żenili, rodzili dzieci, a ja chciałam smakować życie. Interesowało mnie wszystko, chciałam sprawdzać i doświadczać.
Więc kiedy się w końcu zdecydowałam się na ślub, była to świadoma decyzja. Z macierzyństwem było podobnie. Miałam 37 lat i postanowiłam, że to odpowiedni czas, żeby założyć rodzinę.
Tekst jest częścią akcji WP parenting #ByłoWarto, w której pokazujemy blaski i cienie macierzyństwa.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl