Trwa ładowanie...

Boże Narodzenie w karetce. Ratownicy mówią o "świątecznym typie pacjenta"

 Anna Klimczyk
Anna Klimczyk 25.12.2023 10:49
Boże Narodzenie w karetce. Ratownicy mówią o "świątecznym typie pacjenta"
Boże Narodzenie w karetce. Ratownicy mówią o "świątecznym typie pacjenta" (East News)

Gdy większość Polaków odpoczywa i nakłada na talerz kolejną porcję serniczka, ratownicy medyczni na brak pracy nie narzekają. - Stłuczenia, złamania kończyn i zachłyśnięcia to świąteczny chleb powszedni. Pamiętam, jak jechaliśmy do - jak to określili rodzice - poturbowanego dziecka. Okazało się, że spadła na nie choinka - wspomina ratownik medyczny Dariusz Gruda.

spis treści

1. Święta w karetce

Ratownicy medyczni przyznają, że wigilijny dyżur należy do tych spokojniejszych. Największy armagedon zaczyna się w pierwszy dzień świąt.

- Wigilia to jeden z nielicznych dni w roku, kiedy zajmujemy się tym, do czego ratownicy medyczni zostali stworzeni, czyli nagłymi przypadkami. Polacy w święta nie wzywają karetki, gdy skarżą się na dolegliwości, z którymi mogą poradzić sobie sami. Mowa o skokach ciśnienia, złym samopoczuciu czy kołataniu serca. Zgłaszają się do nas z nagłymi problemami, takimi jak udary, zawały czy zatrzymanie krążenia - wylicza w rozmowie z WP Parenting Daniel Łuszczak, ratownik medyczny z Lublina, który pracuje w pogotowiu oraz na szpitalnych oddziałach ratunkowych.

Zobacz film: ""Mały głos - wielka sprawa". Świąteczny spot z udziałem dzieci"

Dariusz Gruda, także z Lublina, który w zawodzie pracuje od ponad 20 lat, przyznaje, że w karetce mówi się nawet o "świątecznym typie pacjenta".

- Rzeczywiście w Wigilię tych wezwań jest niewiele. Z reguły jeździmy do nagłych przypadków. Armagedon zaczyna się dopiero w pierwszy dzień świąt. Wszyscy świętują, nie myślą o chorobach, ale niestety one wolnego nie mają. Najczęściej Polacy skarżą się wtedy na bóle brzucha, niestrawność i wymioty. Chcemy spróbować wszystkich potraw, a potem cierpimy. Zdarzają się również zachłyśnięcia, szczególnie ośćmi. Chociaż w tej kwestii świadomość Polaków z roku na rok jest coraz większa. Wiedzą, jak udzielić pierwszej pomocy, gdy ość utknie w przełyku - mówi nam Gruda.

Karetka pogotowia
Karetka pogotowia (East News)

2. Dziecko przygniecione choinką

Ratownik przyznaje, że drugi dzień świąt charakteryzuje się tzw. procentowymi wezwaniami.

- Najczęściej otrzymujemy zgłoszenia o zatruciu alkoholem, urazach po spożyciu wysokoprocentowych napojów czy rodzinnych awanturach. Często w takich sporach poszkodowane są dzieci - mówi.

Gruda wylicza, że w przypadku najmłodszych najczęstsze wezwania dotyczą urazów i oparzeń.

- Wystarczy kilka sekund, żeby dziecko ściągnęło ze stołu gorącą potrawę. Bardzo często jesteśmy wzywani do oparzeń. Pamiętam szczególnie jeden przypadek. Roczne dziecko chwyciło za obrus i wylało na siebie gorący barszcz. Miało oparzenia twarzy i klatki piersiowej. Na szczęście udało mu się pomóc. Jednak święta spędziło w szpitalu - relacjonuje.

Ratownik przyznaje, że czasami wystarczy chwila nieuwagi - o którą nietrudno w świątecznych chaosie - i dziecku może stać się krzywda.

- Stłuczenia, złamania kończyn i zachłyśnięcia to świąteczny chleb powszedni. Jednak zdarzają się także poważniejsze urazy. Pamiętam, jak jechaliśmy do - jak to określili rodzice - poturbowanego dziecka. Okazało się, że spadła na nie choinka. Bombka rozcięła maluchowi policzek. Na szczęście skończyło się na kilku szwach i płaczu - opowiada Gruda.

3. Świąteczny cud narodzin

Jednak w święta zdarzają się również "wzruszające" wezwania. Ratownicy przyznają, że czasami w Boże Narodzenie są naocznymi świadkami cudu narodzin.

- Tego wezwania długo nie zapomnę. Jechaliśmy do kobiety, która skarżyła się na ból brzucha. Na miejscu zastaliśmy rodzącą ciężarną. Musieliśmy przyjąć poród u niej w domu, a potem przetransportować świeżo upieczoną mamę z noworodkiem do szpitala - opowiada Łuszczak.

Gruda zaznacza, że powroty ze świąt również mogą być potencjalnie niebezpiecznie.

- Drugi dzień świąt. Rodzina wracała ze świątecznej kolacji. 600 metrów przed domem dachowali. Mąż, żona i dwoje małych dzieci zostali poszkodowani w tym wypadku. Pamiętam, że byli przerażeni. Tłumaczyli, że stracili na chwilę czujność, bo przecież byli już prawie w domu. Samochód poszedł do kasacji, na szczęście członkowie tej rodziny trafili do szpitala tylko na obserwację. Mieli bardzo dużo szczęścia - wspomina.

Po świętach ratowników czeka chwila wytchnienia? Nic bardziej mylnego. Powód? Za rogiem czai się już Sylwester i Nowy Rok.

- Wtedy zgłaszają się do nas najczęściej osoby poszkodowane przez fajerwerki. Dzieci nie powinny mieć do nich dostępu, jednak zdarzały się wezwania do poparzonych maluchów. Potem dowiadywaliśmy się, że w ich rączkach wybuchła petarda. Pamiętam również przypadek, gdy nastolatek wrzucił koledze petardę za kurtkę "dla zabawy". Chłopiec miał poparzone całe plecy. Rodzice powinni zwrócić uwagę, by dzieci nie miały dostępu do produktów pirotechnicznych - podsumowuje Gruda.

Anna Klimczyk, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze