"Skutki będą straszne". Ważna zmiana na lekcjach wf-u
W szkołach w całej Polsce ruszyły testy sprawnościowe uczniów w ramach programu "Sportowe talenty", który zapoczątkował Przemysław Czarnek, były szef resortu edukacji. - Kombinują, jak to robić, żeby do testu nie podejść. Widzę, że coraz więcej uczniów tym zwolnionym zazdrości - mówi w rozmowie z WP Parenting Lucyna Kędzierska, nauczycielka wf-u z ponad 30-letnim stażem.
Wszyscy uczniowie od klas IV szkoły podstawowej mają przechodzić coroczne, ogólnokrajowe testy sprawnościowe, których wyniki będą wpisywane do krajowej bazy. To m.in. 20-metrowy bieg wytrzymałościowy, skok w dal, tzw. deska. Nauczyciele na ich realizację mają czas do końca kwietnia.
Blanka Rogowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Zaczęła już pani testować?
Lucyna Kędzierska, poznańska nauczycielka wychowania fizycznego z ponad 30-letnim stażem:
- Testy teoretycznie się zaczęły. W praktyce: wiele szkół nie ma warunków. Mała sala gimnastyczna do niektórych zadań nie wystarczy. Dużej nie mamy. Zostaje boisko, które w tej chwili jest mokre, pokryte mchem. Trochę mnie to martwi, bo wszystkich klas nie przetestujemy w jeden dzień. I choćby przez pogodę warunki dla wszystkich nie będą równe. Nie wiem, czy do kwietnia zdążymy. Ja sama mam dziewięć klas do przetestowania.
Jestem tym testom bardzo przeciwna.
Dlaczego?
- Bo to szkodliwa bzdura. Raz, że do systemu mamy wpisywać dane wrażliwe uczniów, takie jak np. waga. Dwa, że to tylko zniechęci dzieciaki do ruchu. Uczeń sprawny podejdzie z przyjemnością. Uczeń mniej sprawny, który naprawdę potrzebuje wzmocnienia w dbałości o kondycję, będzie zawstydzony i sfrustrowany.
Komu to ma służyć? Kluby sportowe mają swoje sposoby na łowienie uzdolnionych. Nie potrzebują baz, gdzie będą same suche dane. Dlaczego my, nauczyciele, mamy za nich odwalać robotę? I to kosztem mniej sprawnych dzieci.
Uczniowie stresują się nadchodzącymi testami?
- Część potwornie. Pytają: "a czy to jest obowiązkowe?", "czy mogę mieć z tego zwolnienie?", "a jak mama mi napisze?", "a jak lekarz?", "czy nie zdam do następnej klasy, jeśli nie podejdę?". Kombinują, jak to robić, żeby do testu nie podejść.
Mówię, że one nie obejmują jedynie zwolnionych na cały semestr z wf-u i widzę, że coraz więcej uczniów tym zwolnionym zazdrości. Boję się, że skutki będą straszne. Jeszcze więcej uczniów będzie kombinować, jak dostać zwolnienie od lekarza na cały rok. Efekt Czarnka na wf-ie.
Będzie pani stawiała za te testy oceny?
- Oczywiście, że nie. Ja w ogóle nie stawiam ocen za czas, szybkość.
Chcę, żeby moi uczniowie się ruszali, według swoich możliwości, żeby byli zdrowi. Ja, jeśli już coś testuję, wyniki pokazuje zainteresowanemu na karteczce, żeby sam siebie mógł sprawdzić. Taki wynik nigdy nie ma wpływu na ocenę końcową. Ocenę stawiam za zaangażowanie.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że ja mam ich przetestować przy całej klasie, a może nawet kilku klasach, na boisku szkolnym.
Myślałam, że z nastaniem nowych rządów, ktoś się nad tym pochyli. Wydawało się, że Barbara Nowacka, nowa ministra edukacji, ma więcej empatii niż Przemysław Czarnek, który zasłynął zawstydzającymi wypowiedziami o tuszy dziewcząt. Apeluję dziś do sumienia pani Nowackiej.
Co chciałaby pani powiedzieć ministrze Nowackiej?
Po pierwsze, żeby odwróciła to, co z wf-em zrobił Czarnek. Mam tu na myśli te nieszczęsne testy.
Po drugie, żeby nie traktowała wf-u po macoszemu. W lutym na rządowej stronie opublikowano dane Polskiego Towarzystwa Leczenia Otyłości, według których w Polsce nadwaga lub otyłość występują u: 12,2 proc. chłopców i 10 proc dziewcząt u dzieci w wieku przedszkolnym, 18,5 proc. chłopców i 14,3 proc. dziewcząt u dzieci w wieku szkolnym. Powiedzieć, że jest źle, to nic nie powiedzieć. To koszmar. Apeluję do pani Nowackiej. Ratujmy nasze dzieci.
Musimy zachęcić je do ruchu.
Jak to zrobić?
- Według mnie wiele osób na wf nie chodzi z powodu stresu. Te testy tylko tego stresu dołożą.
Jeśli w szkołach będzie porządna infrastruktura, zwiększy się zainteresowanie aktywnością fizyczną. Nie mam co do tego wątpliwości. W wielu szkołach nadal wf prowadzony jest na korytarzu. Często na małej salce dojrzewające dziewczęta ćwiczą razem z chłopcami. Jeden ma fałdkę, drugi cellulit, trzeci jest mały, czwarta ma miesiączkę.
Szatnie to dramat. Małe, bez przepierzenia, zasłony, choćby pozorów intymności. Jeden prysznic na 28 osób, gdzie czasem nawet nie ma zasłonki. Jak dorastająca dziewczyna ma się czuć komfortowo? Ja też - zwłaszcza w czasach aparatów fotograficznych w telefonach - bym nie chciała stać nago przed całą klasą. Ani śmierdzieć cały dzień przepocona w ławce.
Zdajemy sobie sprawę, że jest tu także duża rola samorządów. Ale one często nie mają pieniędzy, bo państwo przerzuca na nie coraz więcej obowiązków. Nasza szkoła stworzyła projekt na halę sportową, ale pieniędzy nie ma.
Jest też coś, co można zrobić nieco mniejszym kosztem: dać większy wybór dyscyplin. Niech ci, co lubią rywalizację, grają w piłkę. Ci, który lubią muzykę, tańczą. Inni, którzy potrzebują się wyciszyć, niech ćwiczą jogę. Jeśli będziemy zmuszać do nielubianych dyscyplin, możemy zniechęcić do sportu całkowicie. Zamiast pomóc dziecku znaleźć rodzaj aktywności, który polubi, sprowadzamy wf-u do przygotowania do tego jednego dnia wielkiego krajowego testu.
Kolejna sprawa to uwrażliwienie nauczycieli wf-u. Nadal słyszę, że są szkoły, gdzie wyniki uczniów odczytuje się głośno przy całej grupie, przy płci przeciwnej, gdzie nie ma empatii do uczniów z nadwagą, niesprawnych.
I ostatnia rzecz, o którą proszę ministrę Nowacką. Niech problemem zajmie się we współpracy z praktykami: nauczycielami, którzy pracują z dziećmi, które mają problemy, nie tylko z ministrem sportu, klubami sportowymi, które interesują się raczej tymi wybitnymi. My lepiej wiemy, czego dzieciom potrzeba: akceptacji i zachęty, a nie mierzenia, porównywania i stresu.
Blanka Rogowska, dziennikarka Wirtualnej Polski