Trwa ładowanie...

Matki są załamane. "Dzieci mówią, że nie chce im się żyć"

 Marta Słupska
12.09.2023 13:15
Wstają o 4 w nocy, by dojechać do szkoły. Do domu wracają tylko na sen
Wstają o 4 w nocy, by dojechać do szkoły. Do domu wracają tylko na sen (East News / Getty Images)

- Przyjeżdżają umęczeni, ledwo coś zjedzą, siadają do lekcji i koniec, do łóżka. Nie ma czasu na nic - opowiada WP Parenting Magdalena Stupkiewicz ze Stegny, której bratankowie dzień zaczynają o godz. 4 rano. Dzieciom Sylwii spod Tczewa droga ze szkoły zajmuje półtorej godziny. Rodzice uczniów z małych miejscowości mówią o wiecznym zmęczeniu.

spis treści

1. Pobudka w nocy i powrót wieczorem

Ich dzień zaczyna się bardzo wcześnie. Podczas gdy większość rówieśników i ich rodzin jeszcze śpi, oni muszą zwlec się z łóżek, by zdążyć na poranny autobus do szkoły. Wstają więc o godz. 4 lub 5 rano, gdy na dworze jest jeszcze często ciemno, ubierają się, chwytają plecak i ruszają w drogę. Z powrotem w domu będą nieprędko - bywa, że po ośmiu czy dziewięciu lekcjach docierają do niego dopiero koło godz. 18 lub 19. To jeszcze nie czas na odpoczynek. Teraz trzeba odrobić lekcje, doczytać lekturę, nauczyć się na sprawdzian.

Tak wygląda rzeczywistość wielu uczniów polskich szkół podstawowych, techników i liceów. Łączy ich zwykle jedno: wszyscy mieszkają w małych miasteczkach lub wioskach, z których na lekcje dojeżdżają nawet dwie godziny w jedną stronę.

Zobacz film: "Nadwaga i otyłość to coraz powszechniejszy problem"

Dramatycznie pod tym względem jest chociażby na Mierzei Wiślanej, która ciągnie się na terenie około 96 km od Gdańska w kierunku wschodnim, aż do terytorium Federacji Rosyjskiej, oddzielając wody Zatoki Gdańskiej od Zalewu Wiślanego. Nastolatki, które mieszkają po wschodniej stronie Wisły, po skończeniu podstawówki, chcąc kontynuować edukację, są zmuszone dojeżdżać kilkanaście lub kilkadziesiąt kilometrów do Nowego Dworu Gdańskiego lub dalej do Gdańska bądź Elbląga.

Pochodząca ze Stegny, wsi znajdującej się na terenie Mierzei, Magdalena Stupkiewicz jest mamą dwojga dzieci. W rozmowie z WP Parenting przyznała, że długi dojazd jej córki z rodzinnej miejscowości do szkoły wymusił na niej reorganizację życia.

- Córka dojeżdżała ze Stegny do Gdańska do liceum. Było to dla niej na tyle męczące, że zaczęła chorować. Widząc to, przeprowadziłam się do Gdańska, żeby jej ułatwić życie. Tutaj też ze szkoły w Elblągu przepisałam młodszego syna - opowiada.

W Stegnie wciąż mieszkają jej bratankowie. Jeden z nich od pięciu lat dojeżdża na lekcje do Gdańska. Jego dzień zaczyna się o godz. 4 rano.

- Mój bratanek był bardzo zainteresowany grafiką komputerową. Najbliższe technikum z klasą o takim profilu jest w Gdańsku. Żeby dojechać ze Stegny do szkoły na lekcje, które często zaczynają się o godz. 7, wstaje o 4, pędzi na autobus o 4:45, a następnie godzinę nim jedzie do miasta. Tam musi się przesiąść w komunikację w miejską. Droga do szkoły zajmuje mu około dwóch godzin - relacjonuje Magdalena.

Z powrotem też nie jest łatwo.

- Czasami kończy zajęcia o godz. 16. Zanim dojedzie na dworzec i wsiądzie około godz. 17 do właściwego autobusu, często zatłoczonego, zanim dojedzie do Stegny i dojdzie od przystanku, co zajmuje mu kolejne 1,5 godziny, to w domu jest dopiero koło godz. 18-19. A czekają na niego jeszcze lekcje do odrobienia - mówi Magdalena.

Taki plan dnia mają nie tylko uczniowie z Mierzei. Sylwia mieszka pod Tczewem i ma dwóch dorastających synów uczących się w technikum. Starszy, 16-latek, trzy razy w tygodniu zaczyna lekcje o 7:10. Młodszy, 14-latek, cztery razy w tygodniu.

- Jak jadą na 7:10, to wstają najpóźniej o godz. 6. Z naszej wioski o tej porze nie ma możliwości dostania się do miasta. Busy są dostosowane do dojazdu na godz. 8. Jeśli możemy, wozimy ich samochodem. Jeśli nie, podrzucamy ich na najbliższy przystanek w mieście, z którego jadą autobusem 20 minut do szkoły. Nie mogą się spóźnić, bo za spóźnienia są punkty ujemne z zachowania - wyjaśnia Sylwia w rozmowie z WP Parenting.

W wiosce, w której mieszkają, nie wszyscy rodzice mają możliwość podwożenia dzieci do szkoły. Większość uczniów musi sobie radzić sama. Pytam jak. Sylwia wzdycha i tłumaczy, że często dojeżdżają na hulajnogach elektrycznych albo wstają o świcie, by wsiąść o szóstej rano do busa i czekać na lekcje pod budynkiem szkoły.

- Lekcje na 7:10 to jest katastrofa - komentuje.

Synowie Sylwii mają po sześć, siedem, osiem, a nawet dziewięć godzin lekcyjnych dziennie. Do domu po szkole wracają sami. Droga zajmuje im około półtorej godziny.

- Często bywa, że starszy wraca do domu, je obiad i ze zmęczenia zasypia. Budzi się po dwóch-trzech godzinach i jeszcze czekają na niego lektury, nauka, praca domowa… - opowiada Sylwia.

A następnego dnia wszystko zaczyna się od nowa. Poranną pobudkę sygnalizuje budzik. Dzwoni i dzwoni, ale zmęczeni chłopcy nawet go nie słyszą. Sylwia musi wchodzić na piętro, by go wyłączyć i sama obudzić synów.

- Mówiąc kolokwialnie, wkładaliśmy rano "zwłoki" do samochodu i "zwłoki" wychodziły przed szkołą. Konsekwencją było np. to, że młodszy syn miał na świadectwie ocenę dopuszczającą z polskiego. Wtedy dwa razy w tygodniu miał polski na 7:30. Był niewyspany, nie mógł się skupić i stąd gorsze oceny - mówi.

Nastolatek przysypiał w samochodzie i na lekcjach. Raz został przez to publicznie zrugany przez jedną z nauczycielek.

- Wywołała go i kazała się tłumaczyć: co robił wczoraj, o której poszedł spać, bo znowu jest niewsypany. Zarzuciła mu, że na pewno grał w gry do rana i dlatego teraz jest nieprzytomny. Ta pani napisała do mnie maila, że tak dalej być nie może. Wymusiła na synu przyznanie się, że grał do 4 nad ranem, bo inaczej zagroziła, że wyśle go do dyrekcji. Syn się złamał i przytaknął, chociaż nic takiego nie miało miejsca. Zawsze po 23 wyłączam w domu wi-fi i pilnuję, by synowie byli w łóżkach - dodaje.

Teoria, jakoby nastolatki przysypiały na lekcjach z powodu zbyt długiego siedzenia wieczorem przy komputerach, powtarzana masowo przez wielu rodziców i nauczycieli, elektryzuje zarówno Sylwię, jak i Magdalenę.

- Żeby to skomentować, musiałabym użyć niecenzuralnych słów. Widać, że tacy ludzie zupełnie nie wiedzą, jaka jest sytuacja. Zwykle mieszkają w dużych miastach, ich dzieci do szkoły dojeżdżają w 15 minut. Dzieci z wiosek muszą czasem dojść po 4-5 km do autobusu, którym potem jadą godzinę albo i dłużej - denerwuje się Stupkiewicz.

2. Pora dnia ma znaczenie

Zmęczenie i poranne dojazdy odbiły się także na nauce starszego syna Sylwii. W pierwszym półroczu technikum był zagrożony z bezpieczeństwa pracy - lekcji, która odbywała się rano jako pierwsza. Gdy w drugim półroczu zajęcia z tego przedmiotu przeniesiono na środek dnia, chłopak zdał na czwórkę.

- To mi pokazało, że pora dnia, o której są lekcje, ma duże znaczenie. U synów w szkole na pierwszych lekcjach o 7 rano zdarzają się klasówki. Wtedy cieszymy się z oceny dopuszczającej. Zdarzyło się, że 96 proc. klasy dostało ze sprawdzianu z matematyki, który odbył tak wcześnie rano, ocenę niedostateczną. Nikt odgórnie nie widzi w tym niczego złego, tylko uczniowie potem muszą te oceny poprawiać - gorzko przyznaje Sylwia.

Słowa matek pokrywają się ze słowami prof. Marka Kaczmarzyka, biologa i neurodydaktyka, który w niedawnym wywiadzie dla PAP-u podkreślił, że nastolatki mają biologicznie uwarunkowany inny rytm dobowy niż dorośli, przez co lekcje zaczynające się o 8 rano to dla wielu uczniów katorga. Co więc mają powiedzieć o zajęciach rozpoczynających się o godz. 7?

- To jest totalne wariactwo. Nam, dorosłym, trudno się wstaje do pracy, a przecież nam za to płacą. Im nikt nie płaci i muszą to robić. To nie są warunki do nauki, do przyswajania wiedzy, twórczego myślenia - wylicza prof. Stupkiewicz.

3. Życie rodzinne i towarzyskie zamiera

Problemem jest nie tylko wczesne wstawanie, długie dojazdy i powroty, ale też nauka, która spada na nastolatków, gdy już dotrą do domu.

- Przyjeżdżają umęczeni, ledwo coś zjedzą, siadają do lekcji i koniec, do łóżka. Nie ma czasu na nic, na spotkania, hobby - mówi.

- Młodszemu synowi musiałam pomagać w matematyce. Siadaliśmy do niej np. o godz. 20, bo dopiero wtedy był na to czas. To pora, o której trudno już się skupić i przyswajać wiedzę. Późna nauka powodowała konflikty, oboje byliśmy nerwowi. To nie powinno tak wyglądać - opowiada Sylwia i dodaje: - Te dojazdy wpływają na całą naszą rodzinę. Najgorzej było, gdy chłopcy kończyli podstawówkę. Wszyscy byliśmy sfrustrowani. Oni tym, że muszą się uczyć wieczorem, następnego dnia rano wstać i znowu być w tym codziennym kieracie. Mnie też zdarzało się na nich krzyczeć, bo byłam tym wszystkim wkurzona.

Obie matki w rozmowach podkreśliły, że życie rodzinne w tygodniu w takiej sytuacji praktycznie nie istnieje. W soboty dzieci odsypiają pięć dni szkoły, wstają często dopiero około godz. 13 lub 14. Nikt nie ma serca ich budzić. Na jakiekolwiek wspólne wyjazdy czy spotkania rodzina ma czas dopiero w sobotę wieczorem lub w niedzielę.

4. Frustracja, spadek odporności i załamania

Zmęczenie i chroniczne niewysypanie się, mają swoje konsekwencje zdrowotne. Magdalena wspomina, że syn i córka, gdy musieli dojeżdżać do szkół, mieli gorszą odporność, chorowali. Nie pomagało to, że w tygodniu brakowało im ekspozycji na światło dzienne - całe dnie spędzali przecież w szkolnych murach i autobusach.

Dr n. med. Michał Sutkowski, prezes Warszawskich Lekarzy Rodzinnych, potwierdza w rozmowie z WP Parenting, że taki tryb życia u nastolatków grozi nie tylko gorszym przyswajaniem wiedzy, ale też zaburzeniami somatycznymi.

- Nastolatek, który jest niewyspany i przemęczony, gorzej śpi - i koło się zamyka. Gorzej się też rozwija, przyrasta wagowo - może cierpieć na nadwagę lub otyłość, mieć cukrzycę typu 2, zaburzenia związane z układem krążenia - mówi lekarz.

Ekspert dodaje, że dorastający człowiek potrzebuje czasu dla samego siebie, by przemyśleć swoje emocje, przetworzyć bodźce. Nadmiar obowiązków tego nie ułatwia.

- Nastolatek powinien mieć tak zorganizowane życie, by pozostał mu jakiś czas na własne przemyślenia, przyjaźnie, refleksję nad samym sobą. Nie chodzi o to, by roztaczać nad młodymi ludźmi przesadny parasol bezpieczeństwa, ale wstawanie o godz. 4 czy 5 rano może zaburzać ich naturalny rytm. Powinni mieć obowiązki, ale też czas na hobby i sport. Jak również na to, by się ponudzić. Po co? By przemyśleć swoje emocje. Trzeba pamiętać, że okres nastoletni ma niezwykłe znaczenie dla rozwoju psychicznego człowieka - wyjaśnia dr Sutkowski.

Sylwia podkreśla, że w przypadku jej synów zmęczenie przekłada się najbardziej właśnie na problemy ze zdrowiem psychicznym. Przyznaje, że jej synowie miewają momenty, gdy mówią, że nie chce im się żyć.

- Uznaję, że jest to naturalne dla ich wieku, natomiast mocno to monitoruję. Tym bardziej, że u starszego syna w klasie u jednej z dziewczynek na szczęście w porę wykryto depresję. U moich dzieci to są raczej stany podłamania i czekania od weekendu do weekendu - mówi.

Co by się musiało stać, by poprawić sytuację dzieci? Magdalena i Sylwia zgodnie przyznają, że pomogłoby późniejsze rozpoczynanie lekcji - o 9 lub 10. W polskim szkolnictwie nie zanosi się jednak na takie zmiany. Póki co część uczniów jest skazana na funkcjonowanie w pogłębiającej się niemocy i zmęczeniu, kursując pomiędzy domem a szkołą.

- Z przemęczenia zdarzało się, że synowie byli agresywni, złościli się. Z frustracji krzyczeliśmy na siebie nawzajem - opowiada Sylwia.

Pytam, czy chłopcy się skarżą. Sylwia zawiesza głos.

- Nie skarżą się, bo nie znają innego życia. Dla nich - co jest bardzo smutne - to jest już norma.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze