Trwa ładowanie...

"To była taśma jak w fabryce". Porody w PRL-u

Avatar placeholder
Anna Winkler 14.08.2021 17:24
"To była taśma jak w fabryce". Porody w PRL-u
"To była taśma jak w fabryce". Porody w PRL-u (Getty images)

Profesjonalna pomoc lekarska, uśmiechnięte pielęgniarki i życzliwa atmosfera? Nic bardziej mylnego. Dla kobiet, które spodziewały się potomka, pobyt w szpitalu był pasmem upokorzeń. Jak wyglądał socjalistyczny "cud narodzin" w ostatniej dekadzie PRL?

spis treści

Już wizyta na izbie przyjęć nie zapowiadała niczego dobrego. Przyszłe matki, które przyjeżdżały do szpitala często przestraszone, w bólu, niemal od razu trafiały w tryby machiny, której funkcjonowania nie pozwalano im zrozumieć. Zostawały same.

Takie sceny w polskich szpitalach należały do rzadkości. Zdjęcie poglądowe
Takie sceny w polskich szpitalach należały do rzadkości. Zdjęcie poglądowe (domena publiczna)
Zobacz film: "Maleńkie i najsłodsze na świecie"

"W momencie wejścia na oddział położniczy jest się całkowicie odizolowanym od świata" – relacjonowała pacjentka, która urodziła dziecko w 1980 roku. Wspomnienia jej i innych matek zebrano przed paroma laty w książce "Zakład produkcji dzieci".

1. Prawie nago przy obcych

Kobiety przyjmowane na oddziały położnicze od razu musiały też pozbyć się większości przywiezionych ze sobą rzeczy, w tym bielizny osobistej i ubrania. W zamian otrzymywały krótkie koszule nocne z rozcięciem, sięgającym pępka.

Często nie dało się ich nawet sensownie związać. "Przy koszulach [były] poobrywane sznurki do przewiązywania" – opowiadała jedna z mam. Innej zapadło w pamięć, że w tym "stroju" musiała przechodzić obok obcych, kompletnie ubranych osób, kobiet i mężczyzn.

Na oddziałach brakowało często zwykłej ludzkiej życzliwości. Zdjęcie poglądowe
Na oddziałach brakowało często zwykłej ludzkiej życzliwości. Zdjęcie poglądowe (Bundesarchiv / CC-BY-SA 3.0)

Nieprzyjemne i bolesne okazywały się też pierwsze badania. Jak wspomina kobieta, która w 1980 roku trafiła do szpitala w Pile: "pierwszy szok przeżyłam na izbie przyjęć, gdzie jakaś starsza położna, przez 10 minut próbowała mnie zbadać na zwykłej kozetce, co sprawiało mi straszliwy ból".

2. Lekceważenie i brak informacji

Wiele matek, które w 1993 i 1994 roku wzięły udział w listownych badaniach, poświęconych standardom panującym na porodówkach, jeszcze po latach wspominało, że w szpitalu były traktowane jak zwykłe przedmioty.

"To była taśma jak w fabryce" – skarżyła się pacjentka jednej z warszawskich placówek, która rodziła w 1985 roku – "czułam się trochę jak świnka morska".

"Pielęgniarka stawała w drzwiach i wywoływała numer" – wspomina jedna z pacjentek szpitala w Cieplicach. Zdjęcie poglądowe
"Pielęgniarka stawała w drzwiach i wywoływała numer" – wspomina jedna z pacjentek szpitala w Cieplicach. Zdjęcie poglądowe (Dragiša Modrinjak/domena publiczna)

Rzeczywiście, jeszcze w latach 80. – a nawet już po zmianie systemu, na początku lat 90.! – od rodzących oczekiwano tylko jednego: bezwzględnego posłuszeństwa i dyscypliny. "Zalecenia lekarskie powinny być przez ciężarną dokładnie realizowane, gdyż nawet niewielki błąd z jej strony może doprowadzić do uszkodzenia płodu" – przestrzegali autorzy wydanego w 1984 roku poradnika "Zdrowie kobiety".

Normą było podejmowanie decyzji za pacjentkę, bez informowania jej, jakim właściwie zabiegom będzie poddawana. Zarówno lekarze, jak i położne często odnosili się do kobiet z lekceważeniem. "Proszę nie histeryzować, nie ma pani 18 lat, a zachowuje się jak smarkula" – usłyszała jedna z przyszłych mam, leżąca w szpitalu w Jeleniej Górze.

Nagminnie palono też papierosy – i to w bezpośredniej bliskości ciężarnych. Lekarze podchodzili "z dymiącym carmenem w ręku", a położne "paliły papierosy nie dalej niż 3 metry ode mnie i wymieniały niestosowne uwagi".

Na domiar złego przyszłe mamy nie mogły liczyć na żadną prywatność. Łóżka w wieloosobowych salach były oddzielone niskimi ściankami… albo nie. Jak wspominała kobieta, która urodziła dziecko w 1980 roku: "(…) w szeregu ustawionych łóżek porodowych leżało kilka kobiet w trakcie lub tuż po porodzie, z nogami na wędzidełkach, wszędzie czerwono".

3. "To musi boleć"

Także podczas porodu w "zakładach produkcji dzieci", jak określa oddziały położnicze badaczka Agnieszka Wochna-Tymińska, często nie było czasu i miejsca na zwykłą ludzką życzliwość. W 1988 roku w Pińczowie pacjentka skarżąca się na bóle została całkowicie zlekceważona:

"Na moją argumentację, że mam bóle, ordynator tylko machał ręką i mówił »pierwiastka, tak musi być, musi boleć«. […] Ani lekarz prowadzący – notabene – ordynator […] ani personel nie reagował na moje sygnały, prośby, kwitowano machnięciem ręki i słowami, że tak musi boleć".

Inną, już po porodzie, podczas zszywania rozciętego krocza, po prostu… przywiązano do łóżka. Dziecko natomiast szybko zabierano i nadawano mu numer, który później stawał się podstawą komunikacji z matkami. Jak wspominała kobieta, która urodziła dziecko w 1974 roku w szpitalu w Cieplicach:

"Mój syn miał numer 11. Pielęgniarka stawała w drzwiach i wywoływała numer, a każda z matek podnosiła rękę, po czym zawiniątko »lądowało« w jej łóżku".

"Taśmowy" system nie pozwalał przy tym często na poświęcenie świeżo upieczonym mamom wystarczającej ilości uwagi. Zwłaszcza te, które rodziły po raz pierwszy, wspominały to bardzo źle. Zdarzało się, że nie otrzymywały pomocy przy pierwszym karmieniu. Tak było w przypadku pacjentki z 1985 roku:

"Córka płacze, chce jeść, a ja nie posiadam techniki karmienia. Położne były tak zajęte roznoszeniem noworodków, że nie miały czasu na pokazanie. Chciało mi się płakać, że nie potrafię pomóc mojemu dziecku".

"Jeżeli przyjdzie [mi] rodzić po raz trzeci, to poród odbędzie się w domu" – konkludowała jedna z uczestniczek badania, pacjentka szpitala w Zduńskiej Woli w 1986 i 1988 roku. Trudno jej się dziwić. W socjalistycznym procesie "produkcji dzieci" matki zajmowały zdecydowanie poślednie miejsce. Gdy zabrakło dobrej woli ze strony lekarzy czy położnej, poród zamieniał się w prawdziwe piekło.

Wiatr zmian powiał dopiero w latach 90. – ale następowały one, jak przekonuje Agnieszka Wochna-Tymińska, bardzo powoli…

Przeczytaj również na łamach portalu WielkaHistoria.pl o tym, że pierwsze szpitale położnicze były mordowniami. Przy porodzie umierało nawet 30% kobiet

Anna Winkler – doktor nauk społecznych, filozofka i politolożka. Zajmuje się przede wszystkim losami radykalizmu społecznego. Interesuje się historią najnowszą, historią rewolucji i historią miast, a także kobiecymi nurtami historii. Chętnie poznaje dzieje kultur pozaeuropejskich.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze