Trwa ładowanie...

Zarabia 2900 zł. "Dyrekcja myśli, że tylko temperujemy kredki"

 Marta Słupska
07.11.2023 18:11
Rzeczywistość wychowawców świetlic. "Uczniowie dziwią się, że nalewam zupę"
Rzeczywistość wychowawców świetlic. "Uczniowie dziwią się, że nalewam zupę" (East News / Getty Images)

Pracują w "wylęgarni wrzasku" za 2900 zł. Każda z nich ma wyższe wykształcenie, wiele skończyło kilka kierunków studiów. Mimo to są często sprowadzane do roli opiekunek. - Rodzice traktują wychowawców świetlic jako pomoc. Inni nauczyciele przedmiotowi mają nas za piąte koło u wozu - opowiada Renata Wojciech, wychowawca świetlicy ze Wschowy.

spis treści

1. Hałas i agresja

Według Głównego Urzędu Statystycznego w roku szkolnym 2022/23 w Polsce działało 14,1 tys. szkół podstawowych, zorganizowanie świetlicy to ich obowiązek. W każdej z nich pracuje przynajmniej jeden nauczyciel, pod którego opieką może znajdować się co najwyżej 25 dzieci.

Tyle teorii. Praktyka pokazuje jednak coś innego. Z powodu braków kadrowych część wychowawców świetlic jest zmuszona zajmować się naraz grupą uczniów nawet dwukrotnie przekraczającą dopuszczalną normę.

- Zdarzało się, że wicedyrektor przysyłała mi starszych chłopaków z gimnazjum pod opiekę, bo akurat nie mieli jakiejś lekcji. Musiałam się wtedy zajmować grupą 60 uczniów. Proszę sobie wyobrazić, co tam się działo… Czułam się bardzo wykorzystana - opowiada WP Parenting Iga (imię zmienione) z województwa wielkopolskiego, która od 19 lat pracuje jako wychowawca świetlicy w wiejskiej szkole.

Zobacz film: "Niebezpieczna sytuacja w Rosji. Centymetry od tragedii"

Nadmiar dzieci generuje ogromny hałas, który bywa trudny nawet wtedy, gdy grupa liczy przepisową liczbę osób. Jedna z nauczycielek, z którymi rozmawiałam, określiła świetlicę jako "wylęgarnię wrzasku".

- Szkoła jest miejscem wysokiego natężenia hałasu, tyle tylko że pozostali nauczyciele są na niego narażeni głównie na przerwach. Nauczyciele ze świetlic przebywają w gwarze i tłoku niemal cały czas. To są naprawdę ciężkie fizycznie i psychicznie warunki pracy - komentuje dla WP Parenting Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka Związku Nauczycielstwa Polskiego.

- Zgłaszałam, że starsze dzieci się wyzywają i biją, a młodsze na to patrzą, to usłyszałam od pani dyrektor, że to znaczy, że sobie nie radzę i jestem złym nauczycielem - dodaje Iga.

Podczas gdy nauczyciel przedmiotowy może wystawić krnąbrnemu uczniowi odpowiednią ocenę, wychowawcy świetlic nie mają takiej "władzy". W efekcie zdarza się, że są zarówno przez uczniów, jak i rodziców oraz innych nauczycieli traktowani pobłażliwie. Z historii opowiadanych przez wychowawców świetlic wynika, że otoczenie nie zawsze zdaje sobie sprawę z tego, że ma do czynienia z nauczycielkami nierzadko będącymi absolwentkami kilku kierunków studiów.

- Dużo pracy kosztuje je to, by pokazać, że też są nauczycielkami i mają wykształcenie wyższe. Często są sprowadzane do roli opiekunek. A przecież każda z nas ma skończone studia pedagogiczne ukierunkowane na nasz zawód, każda się dokształca - wylicza Agata Durakiewicz, kierowniczka świetlicy w Szkole Podstawowej nr 220 w Warszawie, nauczycielka ZNP.

- Wciąż pokutuje stereotyp, że świetlica to przechowalnia dzieci. Od wielu lat już tak nie jest. Zajęcia w świetlicach prowadzą wykwalifikowani nauczyciele i robią to bardzo kreatywnie - komentuje Kaszulanis.

O tym, że o wychowawcach ze świetlic wciąż myśli się jako o "obsłudze świetlicy", świadczą wypowiedzi samych nauczycielek.

- Część dzieci mnie lekceważy. Traktuje gorzej niż nauczyciela przedmiotowego, bo ja nie mogę stawiać ocen. Rodzice też patrzą na mnie inaczej. Ostatnio jedna mama zapytała mnie, czy świetlica jest czynna w wakacje… - opowiada Iga.

- Mam poczucie, że wychowawcy świetlic są spychani na margines. Prym wiedzie nauczyciel prowadzący lekcje, a o nas myślą "A, to tylko świetlicowy". Rodzice traktują nas jako pomoc. Inni nauczyciele przedmiotowi mają nas za piąte koło u wozu. Uważają, że nie jesteśmy równie wartościowi jak oni. A tymczasem my ich często zastępujemy w pracy - dodaje Renata Wojciech, wychowawca świetlicy ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Janusza Korczaka we Wschowie.

Renata Wojciech, wychowawca świetlicy ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Janusza Korczaka we Wschowie
Renata Wojciech, wychowawca świetlicy ze Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Janusza Korczaka we Wschowie (archiwum prywatne)

"Świetliczanka to spec od czarnej roboty", "Dyrekcja myśli, że w świetlicy tylko siedzimy i temperujemy kredki" - żalą się w rozmowie z WP Parenting nauczycielki podkreślając, że poza hałasem właśnie brak respektu jest tym, co w ich zawodzie jest szczególnie trudne.

- Nasz zawód jest niedoceniany. Nie mamy dodatku za wychowawstwo, nasze godziny pracy liczą się w godzinach zegarowych, a nie lekcyjnych, nie mamy też przerw - wylicza Renata Wojciech.

W czasie pracy, jak podkreślają nauczycielki, starają się podchodzić do uczniów indywidualnie, ale jest to wyjątkowo trudne zważywszy nie tylko na przepełnienie grup, ale też to, że składają się one z dzieci w różnym wieku, o różnym temperamencie i na innych etapach rozwoju.

- Mam pod opieką także uczniów ze spektrum, ale w świetlicy nie ma nauczyciela wspomagającego. Gdyby nie to, że skończyłam odpowiednie studia podyplomowe, nie wiedziałabym, jak z nimi postępować - opowiada Olga (imię zmienione), nauczycielka świetlicy z województwa śląskiego. - Jeden z uczniów notorycznie przychodził w zbyt małych ubraniach. Gdy siadał, miał pół pupy na wierzchu. Inne dzieci się śmiały i wytykały go palcami. Jak chciałam mu pomóc zdjąć bluzę, nie mógł przecisnąć przez nią głowy. Mama się tłumaczyła, że nic innego nie chce założyć. W końcu doszło do tego, że podczas zabawy w piaskownicy spodnie pękły mu w kroku aż do kolan. Znów wzięłam tę mamę na rozmowę i wtedy przyznała się, że nie kupuje synowi nowych ubrań, bo nie ma pieniędzy. Zorganizowałam więc zbiórkę wśród rodziców - opowiada.

Szeroki zakres obowiązków nauczycieli ze świetlic obejmuje nie tylko pomoc w nauce, odrabianiu lekcji czy rozwijaniu kreatywności uczniów, ale też sprawy całkiem przyziemne, jak wyjmowanie jedzenia z plecaków dzieci, które zapomniały, że tydzień wcześniej włożyły do nich kanapkę czy owoce.

- Zdarzyło mi się znaleźć w plecakach pomiędzy książkami spleśniałe śliwki, kanapki czy woreczek z zepsutymi pomidorkami koktajlowymi. Były tak zmiażdżone, że w torebce został tylko sos - opowiada Olga.

2. W szkołach nie ma miejsca na świetlice

Problemem w wielu przypadkach są jednak nie tylko ludzie, ale też miejsca, w których świetlice są organizowane. W wielu szkołach brakuje pomieszczeń.

- Pamiętajmy, że z powodu likwidacji gimnazjów mamy teraz przepełnione szkoły podstawowe. Przekłada się to także na nadmiar dzieci i hałas na świetlicach. Szkoły mają także problemy lokalowe. Zdarza się, że w niektórych placówkach zmniejsza się pokoje nauczycielskie lub przerabia się je na sale lekcyjne. Podobnie jest ze świetlicami - po reformie zajmują one często mniejsze pomieszczenia niż kilka lat wcześniej - komentuje Kaszulanis.

Iga, która jest zatrudniona w dużej wiejskiej szkole, pracuje w świetlicy wyodrębnionej w szkolnym korytarzu. Przez nią przechodzi się do sekretariatu, pokoju dyrektora i kilku klas.

- W efekcie po świetlicy wciąż kręcą się uczniowie, na przerwach jest "armagedon", momentami mam w sali około 60 osób. Pojawiają się sprzeczki, agresja - opowiada.

Dodaje jednak, że obecnie sytuacja i tak jest lepsza niż wcześniej, gdy świetlica mieściła się… w piwnicy.

- Śmierdziało kanalizacją, było duszno i ciemno - wspomina.

49-letnia Olga w przeszłości pracowała w świetlicy mieszczącej się w tym samym pomieszczeniu co stołówka.

- To był koszmar i straszna dezorganizacja, w czasie obiadu musiałam wypraszać część dzieci, by te, które chcą zjeść, mogły wejść do środka. Mimo że jestem nauczycielką, musiałam rozlewać uczniom zupę. Teraz jest podobnie, chociaż świetlica, w której pracuję, nie jest już w stołówce. Jednym z moich zadań jest np. wycieranie stolików po obiedzie. Szkoda, że jako magister muszę latać po szkole ze ścierką. To uwłaczające. Nawet uczniowie starszych klas się dziwią, że mam takie wykształcenie, a nalewam zupę… - opowiada.

3. 2900 zł netto

Podobnie jak inni nauczyciele, ci ze świetlic także podkreślają, że za swoją pracę są wynagradzani głodową pensją.

- Jestem nauczycielem mianowanym. Na rękę zarabiam 2900 zł. Po opłaceniu rachunków niewiele zostaje. A mam dwoje dzieci. Gdyby mąż nas nie utrzymywał, nie miałabym z czego żyć - podkreśla Iga.

- Nie dostaję na rękę nawet trzech tysięcy złotych, co jest absurdalne, bo w dzisiejszych czasach taka kwota nie umożliwia godziwego życia. W mojej pensji są już uwzględnione wysługa lat (11 proc.) i dodatek motywacyjny przyznany przez dyrekcję - wtóruje Olga.

Ten problem doskonale zna Magdalena Kaszulanis z ZNP, która podkreśla, że niskie zarobki dotyczą wszystkich nauczycieli.

- Początkujący nauczyciel w świetlicy otrzymuje wynagrodzenie 3690 zł brutto. Po czterech latach pensja wzrasta o 200 zł. Mówimy więc o bardzo niskich stawkach. Te pieniądze nie pozwalają na samodzielne utrzymanie się nie tylko w dużych miastach, ale też przy obecnych cenach w mniejszych miejscowościach. To praca słabo opłacana i mało kto obecnie chce się jej podejmować - mówi.

Mimo licznych niedogodności i problemów, większość wychowawców świetlic, z którymi rozmawiałam, podkreśla, że czerpie przyjemność i satysfakcję z pracy z dziećmi. Wiele z nich jest uzdolnionych manualnie, więc w godzinach pracy "wyczarowuje" ze swoimi podopiecznymi szkolne dekoracje. Aby je jednak zrobić, trzeba mieć z czego.

Okazuje się, że mimo niskich pensji wielu wychowawców świetlic jest mniej lub bardziej zobligowana do ich "finansowania". Nie wszystkie szkoły zapewniają bowiem chociażby wystarczającą liczbę materiałów plastycznych.

- Nagminnie kupuję gry, puzzle, kredki. Miesięcznie wydaję na to około 100 zł - podlicza Renata Wojciech.

Iga nie ukrywa, że wydaje dużo więcej.

- Robię z dziećmi różne dekoracje, ale nie ma na to pieniędzy, więc kupuję materiały z własnej kieszeni. Kupuję też książki na nagrody w konkursach bibliotecznych. Rocznie wydaję na to ok. 1500 zł - ubolewa.

- W każdym innym zawodzie byłoby to nie do pomyślenia, aby pracownik, by mógł pracować, dofinansowywał swoje miejsce pracy - komentuje krótko Kaszulanis.

Pytam więc, czy jest szansa na to, by wychowawcy świetlic byli lepiej wynagradzani.

- Nauczyciele oczekują zrealizowania obietnic wyborczych. Dużo się ostatnio mówiło w przestrzeni publicznej o edukacji, więc mamy nadzieję na to, że idą zmiany na lepsze. Propozycja 30 proc. podwyżek to początek odbudowania statusu finansowego i społecznego nauczycieli w Polsce - mówi.

Czy faktycznie coś się zmieni na lepsze? Okaże się w najbliższych miesiącach. Póki co jednak wychowawcy, z którymi rozmawiałam, podkreślają, że w kolejnych latach liczą na zmiany. Wiele z nich dokształca się, rozpoczynając kolejne kierunki studiów, byleby uciec ze szkół. Część pragnie pozostać w placówkach, ale na innych stanowiskach.

Nie każdy ma jednak tyle szczęścia.

- Przez tę pracę zaczęłam chorować na depresję, byłam u psychiatry. Przeszłam terapię, brałam leki uspokajające. Chciałabym zmienić pracę, ale nie ma na to szans. To niewielka miejscowość, wszystkie stanowiska są obsadzone. Z braku wyboru tkwię więc w pracy, która mnie wykańcza - kończy smutno Iga.

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze