Posiłki w żłobkach i przedszkolach. Nie chcesz wiedzieć, co je twoje dziecko
Przywozimy je przed siódmą, odbieramy po piętnastej. To właśnie w żłobkach i przedszkolach nasze maluchy spędzają większą część dnia. Tutaj jedzą śniadanie, obiad i podwieczorek. Sprawdziliśmy, co znajduje się na ich talerzach.
1. Matki wybierają
- Zależało mi na tym, żebym mogła wpływać na to, co je moja córka. Z racji tego, że jest uczulona na pomidory, nie chciałam, żeby znajdowały się w jej diecie. Na szczęście nie było z tym problemu. Musiałam tylko skontaktować się z dietetykiem pracującym w firmie cateringowej, która dostarcza posiłki do naszego żłobka. Fajne jest też to, że jeżeli któryś z posiłków wyjątkowo nie smakuje dzieciom, nie pojawia się więcej w menu – mówi Aleksandra, której córka chodzi do żłobka.
Czy wybierając przedszkole dla dziecka, zwracałaś uwagę na to, co będzie jadł? - zapytałam też Agnieszkę, mamę czteroletniego Janka.
- Oczywiście! Zaraz po bezpieczeństwie i opiece, to było podstawowe kryterium. Z góry odrzuciłam przedszkola, gdzie jedzenie jest dowożone. U mojego syna jest kuchnia, jedzenie jest ciepłe, obiad dwudaniowy. Produkty dowożone są przez rolników, posiłki są komponowane z warzyw i owoców sezonowych. Pojawia się kasza, soczewica. Do tego mam wgląd w jadłospis. Przestrzega się zaleceń o alergiach. Moje dziecko jest uczulone na wiele owoców, ale dostaje zamienniki – wymienia Agnieszka.
Nie wszyscy jednak mogą pozwolić sobie na posłanie dziecka do prywatnego żłobka czy przedszkola. W publicznych nie mamy najczęściej możliwości wyboru tego, co maluch będzie jadł.
- Moja starsza córka chodziła do prywatnego przedszkola, młodszą z powodów finansowych posłaliśmy do publicznego. Na śniadanie zazwyczaj mają kanapki białego chleba z pastą. Czasami ryba z serem białym czy pasta jajeczna. Nawet nam to odpowiada, ale na deser często podają ciasteczka czy jogurty, które mają w sobie dużo cukru. Ania je deserek akurat przed naszym przyjściem, a potem szaleje z nadmiaru cukru – tłumaczy Natalia, matka dwóch dziewczynek w wieku przedszkolnym i szkolnym.
- W przedszkolu Ani posiłki przygotowywane są na miejscu. Jest sporo warzyw i owoców w menu, jednak nie wszystkie dzieci je jedzą. W zasadzie dostają kanapki bez dodatków. Tylko te, które wyraźnie proszą lub na żądanie rodziców je dostają. Wszystkie napoje, herbaty są słodzone. Okazjonalnie miodem. Największe zastrzeżenia mam do pieczywa. Najczęściej to zwykłe pieczywo lub białe bułki pszenne. Zupy są niepotrzebnie zabielane. Posiłek bez mięsa zawsze oznacza coś słodkiego (budyń, kaszka z sokiem, pierożki, itp). Posiłki wydawane są o absurdalnych godzinach, np. obiad jest o 11:30. To powoduje, że o 16:00 dzieci i tak jedzą w domu normalny obiad, bo są głodne. Obowiązuje kuchnia polska. Wszelkie nagrody, prezenty przedszkolne to lizaki lub wafelki. Na coś innego brakuje pomysłu i chęci - komentuje Aleksandra Tatarata, która jest nie tylko mamą, ale i dietetyczką.
Ekspertka dodaje, że ma wiele zastrzeżeń do jadłospisu córki.
- Ale takich mam jak ja jest niewiele. Ogólnie rodzicom w większości "wisi", co dzieci dostają do jedzenia, byle zjadły cokolwiek. Napotykam na ścianę. Pani dietetyk, która opracowuje menu to wszystko rozumie. Musi jednak działać, dostosowując się do stawki żywieniowej 9 złotych dziennie i do opinii większości, która uważa, że najlepsza zupa jest z ziemniakami i śmietaną, bo jest syta - tłumaczy dietetyczka.
Starsza córka Aleksandry chodzi do szkoły podstawowej, gdzie również korzysta ze stółówki.
- Tutaj jest mi łatwiej, bo w szkole podają tylko obiad, którego córka w większości nie zjada. Nie smakuje jej, bo wszystko jest przesolone. Widziałam np. kotleta, w którym mięso jest cienkie jak papier, za to panierka podwójna, żeby złapał wagę. Sam olej. Posiłki są słabo zbilansowane. Za dużo soli, tłuszczu. Za mało warzyw. Żywienie zbiorowe w tego typu placówkach pozostawia wiele do życzenia. Jeśli sami o to nie zadbamy, to z przedszkola zasad prawidłowego żywienia dzieci nie wyniosą - dodaje ekspertka.
2. Nawet przedszkolanki tego nie jedzą
- Czasami zdarzy mi się zjeść zupę, ale tylko pomidorową lub rosół. Reszta mnie odstrasza. W naszym przedszkolu jest catering. Śniadania i podwieczorki są w porządku. Dzieci są zadowolone i praktycznie wszystko znika. Obiady to już inna sprawa... - mówi Paulina pracująca jako nauczycielka w przedszkolu.
Jak dodaje, w zupach znajduje się zbyt mało warzyw.
- Prosisz dziecko, by wyjadło wszystkie ziemniaki z zupy, a okazuje się, że pływa w niej tylko jeden (śmiech). Jakie są drugie dania? To np. kotlet schabowy, który robiony jest dużo wcześniej. Jest więc dobrze wysmażony, ale przez to, że następnie musi być podgrzany ponownie, jest nie do zjedzenia. To zwykły kamień. No i kto widział w przedszkolu śmierdzącą zupę cebulową? Ja! - dodaje nauczycielka.
"A jak jest u ciebie?" - pytam koleżanki, która również pracuje jako nauczyciel wychowania przedszkolnego.
- U nas w przedszkolu jedzenie przygotowuje catering. Dzisiaj np. była zupa szczawiowa z jajkiem i kluski z truskawkami. Czasami podawane są też pierogi z soczewicą, których dzieci nie chcą jeść. Zdarza się zupa klasyczna z ziemniakami i drugie danie również z ziemniakami. Kiedyś mieliśmy bigos. Pamiętam też dzień, kiedy podano kiełbasę na śniadanie. Większość dzieci zostawiała całe talerze nietknięte - mówi Katarzyna.
3. Żale matek-internautek
"Drogie mamy, co najgorszego dostają do jedzenia wasze maluchy w przedszkolu?" - zapytałam w jednej z grup na Facebooku. Wybrałam tylko niektóre odpowiedzi.
"U nas jedzenie jest dobre. Najgorsze jest to, dzieci są pojone sokami z dużych kartonów z kranikami. Takie soki od rana stoją w temperaturze powyżej 20 stopni i zwyczajnie fermentują. A potem Nifuroxazyd w zawiesinie..."
"Jak moja córka chodziła do przedszkola to najgorsze, co było to zupa z serkiem topionym"
"U nas jest herbata słodzona, słodki kompot, na podwieczorek często chrupki kukurydziane, chleb z masłem i uwaga... cieniutkim plasterkiem papryki, jogurty o smaku toffi, biały chleb. Na Boże Narodzenie jest wielka feta i radość, bo dzieci dostają Kinder niespodzianki. Przedszkole zniszczyło żywienie moich dzieci, które od początku były nauczone jedzenia bez cukru"
"W żłobku mojej córki królowały kanapki z Pasztetem Podlaskim z puszki, sałatka rybna z puszki, parówki z keczupem i wafle ryżowe z Almette. I było to menu nawet dla nieco ponad rocznych dzieci!"
"Kiedyś była kanapka z mortadelą! Ale wtedy już poszłam z aferą do dyrekcji!"
"Najgorsze dla mnie pozycje to najniższej klasy paluszki rybne, które po przekrojeniu wyglądały jak błoto. Nasączone wegetą chyba 'kotleciki sojowe'. Makaron z serkiem topionym i szpinakiem. Na podwieczorek makaron z kukurydzą konserwową, kurczakiem z zupy i majonezem - ani jedno dziecko nigdy tego nie zjadło. Kupne gofry, ciasta z koszmarnym składem. Buraki gotowane z octem i cukrem. Było tego mnóstwo..."
Zdania matek są jednak podzielone. Pod zadanym przeze mnie pytaniem wywiązała się dyskusja. Kobiety same wrzucały zdjęcia jadłospisów swoich dzieci. Wynika z nich, że (na szczęście!) nie wszędzie maluchy dostają parówki i słodzone herbaty. Kuchnie wydają naprawdę smaczne posiłki bez glutaminianu sodu, cukru czy innych konserwantów.
Wszystko za jedną stawkę. Dziennie jest to ok. 10 złotych. Da się. Wystarczy chcieć.