Pomysł MZ może uderzyć w kobiety w ciąży. Ratownik: To jest abstrakcja
Ministerstwo Zdrowia planuje zmniejszenie liczby porodówek. Wiele rodzących może więc mieć problem z dostaniem się do szpitala. Zdaniem ministry Izabeli Leszczyny każda z nich będzie mogła po zmianach dostać się do placówki karetką pogotowia. - Jeśli ten pomysł wejdzie w życie, to utrzyma się do pierwszego zgonu - komentuje Jakub Poświata, ratownik medyczny z Warszawy.
1. Zamykanie porodówek
Ministerstwo Zdrowia planuje wprowadzić zmiany w kwalifikacji szpitali do systemu podstawowego szpitalnego zabezpieczenia świadczeń opieki zdrowotnej. 5 listopada rząd ma zaprezentować projekt, który pozwoli na konsolidacje szpitali tak, by każdy specjalizował się w danej dziedzinie.
W nowym pomyśle najwięcej emocji budzi kwestia zmniejszenia liczby porodówek. Pozostać miałyby tylko te, w których rocznie odbierana jest pewna minimalna liczba porodów. Resort tłumaczy, że zapewni to matce i dziecku opiekę odpowiednio wykwalifikowanego, doświadczonego personelu.
Jaka miałaby to być liczba? Nieoficjalnie mówi się na razie o ok. 400 porodach rocznie. Pozostałe szpitale, które przyjmują ich mniej, miałyby zostać zamknięte.
Na pomysł MZ ostro zareagowała posłanka Lewicy Joanna Wicha, wiceprzewodnicząca podkomisji do spraw zdrowia publicznego, która zauważyła, że projekt spowoduje zamknięcie jednej trzeciej porodówek w Polsce.
- Będą w Polsce takie regiony, gdzie kobiety w ogóle nie będą miały dostępu do opieki położniczej czy ginekologicznej. Będą takie miejscowości, z których do porodu kobieta będzie musiała jechać 80 km - mówiła na początku października w rozmowie z PAP.
Ostatecznie projekt ma trafić pod obrady rządu z istotną zmianą: poza liczbą odbieranych porodów pod uwagę będzie brana także lokalizacja porodówek. Jerzy Szafranowicz, podsekretarz stanu w MZ, podkreślił, że ogłoszenie nowego wykazu zakwalifikowanych szpitali "z całą pewnością nie będzie skutkować zwiększeniem odległości do najbliższego szpitala położniczego do 100 kilometrów, na żadnym obszarze kraju".
Maksymalna odległość najbliższego świadczeniodawcy z zakresu położnictwa i ginekologii ma zostać określona w rozporządzeniu ministra zdrowia.
2. Do porodu karetką
Nie wiadomo więc, jakie odległości na porodówkę będą miały do pokonania rodzące kobiety. Ministra zdrowia Izabela Leszczyna zapewniła jednak na antenie Polsat News, że każda z nich będzie mogła po zmianach dostać się do szpitala karetką pogotowia. - Na sto procent - podkreśliła.
Leszczyna dodała, że przetransportowanie karetką pogotowia rodzącej kobiety do szpitala oddalonego o 30 km ma sens, jeśli na miejscu zapewni się jej świetną opiekę, znieczulenie okołoporodowe i pokój do rodzenia.
- Chcę wszystkie panie, które mają zamiar rodzić dzieci, uspokoić. Po pierwsze, decyzję o przeniesieniu porodów do innego szpitala będzie zawsze podejmował organ tworzący, czyli starosta. Ja będę do tego zachęcała, ze względu na bezpieczeństwo tych rodzących, ale zapewnimy transport medyczny - jeżeli będzie trzeba to karetką pogotowia - i zapewniam, że nie będzie sztywnej zasady, czy to jest 30 czy 40 km, bo jeżeli będzie zła droga i dojazd zajmie więcej niż 30 minut, to indywidualnie będziemy podejmować takie decyzje - zaznaczyła ministra.
Pomysł resortu surowo oceniają jednak ci, którzy byliby odpowiedzialni za przewiezienie rodzącej do szpitala i zapewnienie jej w tym czasie odpowiedniej opieki, czyli ratownicy w karetkach. Zdaniem ratownika medycznego i pielęgniarza z Warszawy, Jakuba Poświaty, projekt jest wielce ryzykowny, ponieważ przebieg porodu nigdy nie jest w pełni przewidywalny i w jego trakcie zawsze może dojść do komplikacji.
- To jest pomysł, który zagraża rodzącym. Jeśli dojdzie do powikłań w trakcie porodu, mamy ogromne ryzyko, że umrze mama lub dziecko. Wtedy zacznie się szukanie winnego, a winnym będzie ratownik w karetce - podkreśla ekspert w rozmowie z WP Parenting.
Poświata dodaje, że polscy ratownicy są dobrze wyszkoleni, jednak w kwestii przyjmowania porodów zwykle nie mają dużego doświadczenia. Szczególnie jeśli mieliby do czynienia z nieprzewidzianymi sytuacjami, które w tej sytuacji nie są rzadkością. Drugą ważną kwestią jest nieodpowiednie wyposażenie karetek.
- Ratownicy odbierają ekstremalnie mało porodów. Nie mają w tym doświadczenia. Ciężarna powinna mieć więc dostęp do odpowiedniego specjalisty, np. położnej - mówi ratownik, dodając, że sam ma 11 lat doświadczenia w zawodzie i nigdy nie odbierał porodu.
- Poza tym w karetkach mamy dostępny zestaw porodowy przystosowany do klasycznego porodu z ułożeniem główkowym i z prawidłowym przebiegiem ciąży. Nie mamy jednak wyposażenia, które mogłoby nam pomóc w przypadku powikłań. Nie jesteśmy też szkoleni do ratunkowych cięć cesarskich - podkreśla.
Ogromnym zagrożeniem dla rodzącej w karetce byłby więc chociażby krwotok poporodowy.
- Dysponujemy w karetce lekiem, który służy ogólnie do tamowania krwotoków. Jeśli chodzi jednak o krwawienia poporodowe, to dedykowanym lekiem jest oksytocyna, która obkurcza naczynia krwionośne macicy. Nie mamy jej w karetce. Ciężarna z krwotokiem w karetce byłaby więc w dużym niebezpieczeństwie - mówi Poświata.
3. "To jest abstrakcja"
Ekspert zastanawia się, jak MZ chciałoby zorganizować pracę karetek, by zapewnić odpowiednią pomoc każdej rodzącej.
- Sprowadzamy zespoły ratownictwa medycznego, które są stworzone do ratowania życia ludzkiego, do roli taksówek. Nie każda akcja porodowa wymaga transportu ciężarnej tu i teraz do szpitala. Wątpię też, by znalazły się pieniądze na to, by w karetkach jeździły specjalistyczne zespoły z położnikami czy położnymi. Taka karetka musiałaby stacjonować przy każdym szpitalu, który nie miałby oddziału położniczego. Nie wyobrażam sobie tego. Tym bardziej że taka karetka musiałaby do tej pacjentki dojechać, a następnie dowieźć ją ileś kilometrów do szpitala. To byłyby znaczne odległości, a przecież w wielu przypadkach liczy się czas - podkreśla.
W części przypadków znaczne odległości, które miałyby do szpitali pokonać rodzące kobiety, pociąga za sobą pytanie o możliwość przyjęcia przez nie znieczulenia. W karetkach ratownicy nie dysponują bowiem ani znieczuleniem zewnątrzoponowym, ani gazem do znieczulenia wziewnego.
- Nawet jeśli mielibyśmy w karetce znieczulenie zewnątrzoponowe i anestezjologa, który mógłby je podać, to przecież musielibyśmy do tego zatrzymać karetkę. To jest abstrakcja - podkreśla.
- Musimy się zastanowić, co jest bardziej "opłacalne": podejmowanie ryzyka czy utrzymanie chociaż jednego odpowiednio przygotowanego oddziału położniczego w powiecie, przynajmniej w minimalnym składzie osobowym? Bo ja myślę, że jeśli ten pomysł wejdzie w życie, to utrzyma się do pierwszego zgonu - kwituje Poświata.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl