Trwa ładowanie...

Paulina straciła ciążę trzy razy. Skandaliczny komentarz lekarza

 Karolina Rozmus
Karolina Rozmus 16.08.2023 16:48
Zdjęcie ilustracyjne
Zdjęcie ilustracyjne (Getty Images)

"Lepiej teraz niż później", "Płód to nie dziecko", "Będzie następne" - słyszą od lekarzy. - Przyszedł ordynator i powiedział, że na pewno "latałam jak poparzona po mieście" i dlatego zaczęłam krwawić - o doświadczeniach Polek, które poroniły, opowiada Paulina Szydłowska, prezeska i założycielka Fundacji Ronić po Ludzku, która ciążę straciła trzy razy.

Karolina Rozmus, Wirtualna Polska: Jak wygląda rzeczywistość Polek, które poroniły?

Paulina Szydłowska, prezeska Fundacji Ronić po Ludzku: - Fundacja powstała niejako na kanwie moich przeżyć. Dwie z trzech strat rozgrywały się w szpitalu, gdzie zabrakło właściwej postawy ze strony personelu medycznego. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że historii takich jak moja są tysiące. Złość, którą czuję za każdym razem, gdy czytam maile pochodzące od tych kobiet, jest najlepszym motywatorem.

W pierwszej ciąży, o którą długo staraliśmy się z mężem, gdy doszło do najgorszego, spotkałam się z sugestią, że to moja wina. Pojechałam do szpitala z krwawieniem, czekaliśmy na kolejne USG, kiedy przyszedł ordynator i powiedział, że na pewno "latałam jak poparzona po mieście" i dlatego zaczęłam krwawić. To rzucone naprędce hasło zasiało w mojej głowie ziarno, które kiełkowało przez długie miesiące. Nie było zresztą jedyne, bo pamiętam również z tamtego okresu, jak zapytałam innego lekarza o badania genetyczne płodu. On powiedział: "Za pierwszym razem się ich nie wykonuje, poroni pani trzeci raz, to wtedy pani zrobi". Nie to chciałam wtedy usłyszeć, zresztą te słowa były niczym przepowiednia. Spełniła się.

Od 1 sierpnia działa infolinia informacyjna na temat praw po poronieniu lub martwym urodzeniu
Od 1 sierpnia działa infolinia informacyjna na temat praw po poronieniu lub martwym urodzeniu (Fundacja Ronić po Ludzku)

Straciła pani trzy ciąże na przestrzeni trzech lat. Straty dwukrotnie wiązały się z pobytem w szpitalu.

- W 19. tygodniu drugiej ciąży dowiedzieliśmy się na wizycie u lekarza, że nasze dziecko nie żyje. Pojechaliśmy do szpitala, cali we łzach. Nie sądziliśmy, że na tym etapie może się coś stać, bo przez ostatnie 19 tygodni nie działo się nic, co mogłoby wzbudzić nasze obawy.

"Chcę, że kobiety wiedziały, że u nas mogą się dowiedzieć, jaka pomoc im przysługuje i gdzie ją otrzymać"
"Chcę, że kobiety wiedziały, że u nas mogą się dowiedzieć, jaka pomoc im przysługuje i gdzie ją otrzymać" (Paulina Szydłowska)

Zatrzymał nas portier. Nie pozwolił mężowi wejść do środka z uwagi na obostrzenia pandemiczne. Zauważyliśmy, że na korytarzu czeka inny mężczyzna. Portier przyznał, że owszem, ale to "pan do porodu". "My też do porodu, z tą różnicą, że nasze dziecko nie żyje" - odpowiedzieliśmy. Zaczęła się przepychanka i próby przeforsowania szpitalnego regulaminu. Sytuacja była absurdalna.

Te absurdy obrazuje wasza akcja "poranieni". Prezentujecie kobiety z plakatami zawierającymi frazesy o treści np. "Lepiej teraz niż później", "Płód to nie dziecko", "Będzie następne".

- To autentyczne hasła, zdania, jakie usłyszały nasze bohaterki po poronieniu. Te historie mają pewien element powtarzalny. Przewija się w nich brak zrozumienia, brak empatii, zarówno ze strony lekarzy, jak i nierzadko bliskich kobiety. A niewiele nam potrzeba. Pamiętam pierwsze poronienie, kiedy lekarz powiedział: "Bardzo mi przykro". To mnie poruszyło. Z opowieści innych kobiet wynika, że nie potrzebujemy o wiele więcej. Nie chcemy, żeby ktoś siedział z nami 24 godziny na dobę i trzymał za rękę.

Ból po poronieniu bywa marginalizowany przez otoczenie, które sądzi, że strata na etapie ciąży nie jest tak materialna, jak późniejsze utracenie dziecka. Tego dziecka przecież nie widać. Dla większości to abstrakcja, która staje się rzeczywistością dopiero po narodzinach.

Wzięła pani na barki nie tylko swoje historie, ale dziesiątek kobiet. "Trzymałam na podpasce swoje dziecko" - to zapamiętałam z jednej z nich.

- Każda z tych historii wymagała ode mnie czasu, żeby dojść do siebie i przełknąć ten ból. Pamiętam, jak pewna kobieta napisała mi, że dowiedziała się o nieuleczalnej chorobie dziecka w 19. tygodniu ciąży. Jeszcze przez dziewięć tygodni musiała nosić tę ciążę, czekając, aż jej dziecko umrze. Mówiła, że czuje się, jakby wróciła z wojny. Wymagała pomocy psychologa i psychiatry, żeby się z tym uporać. Kolejna opowiadała, jak po poronieniu musiała przejść na inne piętro półnaga i krwawiąca, z podpaską zamiast bielizny.

Najczęściej przywoływany jest problem umieszczania roniących kobiet na sali z tymi, które niedługo będą trzymać w ramionach żywe dziecko.

- W jednej z opowiedzianych mi historii kobieta wspomina, że leżała z innymi ciężarnymi na ginekologii. Mąż jej przywiózł słuchawki, żeby nie musiała słyszeć serc maluchów podczas badania KTG innych kobiet. W standardach opieki okołoporodowej znajduje się takie sformułowanie-wytrych. Napisane jest, że "w miarę możliwości" kobieta roniąca nie powinna przebywać z kobietami w ciąży albo w połogu. Tych możliwości zazwyczaj nie ma, czasami jest to fizycznie niemożliwe, czasami winna jest rutyna lub brak empatii.

Jako fundacja uruchomiliście jedyną w Polsce infolinię na temat praw przysługujących po poronieniu.

Idea infolinii opierała się na dostarczeniu kobietom i mężczyznom tego, czego brakowało mnie, kiedy roniłam. Pamiętam mojego męża, który został za szklanymi drzwiami, oddzielony ode mnie i który szukał informacji, czy ma prawo ze mną być w szpitalu. Chcę, żeby kobiety oraz ich partnerzy wiedzieli, że u nas mogą się dowiedzieć, jaka pomoc im przysługuje i gdzie ją otrzymać.

Zobacz film: "Poronienie"

Mamy już pierwsze telefony i to nie są łatwe rozmowy. To kobiety, które są w szoku, roztrzęsione, zagubione. Jedna z nich właśnie się dowiedziała, że jest w trakcie kolejnego poronienia. Jeszcze nie krwawi, ale od lekarza prowadzącego dostała skierowanie do szpitala. Jak to ujęła, "nie chce takiego samego cyrku jak poprzednio", kiedy ją odsyłano ze szpitala do szpitala. Nigdzie nie chcieli jej przyjąć, mówili, że nie ma miejsc, odmówili jej łyżeczkowania, mówiąc, że zniszczy jej macicę. Teraz lekarz nie chciał jej przepisać tabletek wywołujących poronienie. Powiedział, że boi się prokuratury. Dodał, że jeżeli powtórzy się sytuacja i nie będą chcieli jej przyjąć nigdzie, to czekają ją Czechy. To absurd, bo na równi stawiamy kobiety, które świadomie zadecydowały o aborcji z tymi, które poroniły ciążę.

"Nie jesteś sam/-a. Jesteśmy tu dla ciebie", informuje hasło promujące infolinię fundacji.

Mężczyznę poronienie również dotyka, a niestety bardzo często w całym procesie zapomina się o tym. Rozmawiałam kiedyś z mężczyzną, który opowiedział o stracie ze swojej perspektywy. Pierwsze dziecko stracił w 18., drugie w 25. tygodniu ciąży, a to była ciąża bliźniacza. Jedno dziecko zmarło po porodzie, drugie następnego dnia. Słyszałam w jego głosie, że do dzisiaj nie może się z tym uporać. A "musi", bo tego się wymaga od mężczyzn. Oni także do straty podchodzą często inaczej. Podejście zadaniowe często sprawia złudne wrażenie, że mężczyzn strata nie dotyka tak samo mocno jak kobiety, a to nieprawda.

Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Rekomendowane przez naszych ekspertów

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze