Nie zdążyła do szpitala. Maluch przyszedł na świat na podłodze w pralni
Takie historie zdarzają się częściej, niż można byłoby przypuszczać. Wiele mam zgodnie przyznaje, że maluch czasami spieszy się na świat tak, że przyszli rodzice nie mają szans, by dotrzeć do szpitala. Tak było w przypadku jednej pary, która musiała sobie radzić z szybką akcją porodową w domu teściów.
1. Myślała, że to skurcze przepowiadające
Ratowniczki medyczne prowadzące w mediach społecznościowych konto @tinyheartseduacation podzieliły się historią pewnej rodziny. Opowiedziała ją mama małego Elijah, któremu bardzo spieszyło się na świat.
Jak relacjonowała, tego wieczoru skończyła usypiać starszego syna Masona, gdy jej mąż zapytał, czy może wyjść. Trenował do półmaratonu i chciał poćwiczyć przed snem.
"Jasne, weź tylko samochód, boję się, że mogę zacząć rodzić" - powiedziała przyszła mama pół-żartem, pół-serio.
Jason wyszedł, obiecując, że cały czas będzie miał w pobliżu telefon. Kobieta położyła się spać, ale nie na długo - chwilę po północy obudził ją silny skurcz. Przez chwilę łudziła się, że to tzw. skurcze Braxtona-Hicksa, nazywane przepowiadającymi. Nie są groźne i nie oznaczają rychłego porodu, to swego rodzaju ćwiczenia macicy przed narodzinami.
Jednak kolejny skurcz sprawił, że kobieta poczuła niepokój. Usłyszała, że do domu wrócił mąż, więc postanowiła powiedzieć mu, że nie czuje się najlepiej. Mimo to wciąż nie przypuszczała, że jej poród się zaczyna. Innego zdania był mąż, który uznał, że trzeba jak najszybciej zawieźć starszego syna do dziadków, a następnie udać się do szpitala.
2. "Widzę jego główkę"
Dom teściów znajdował się spory kawałek od miejsca zamieszkania młodych rodziców - w ciągu trwającej około 25 minut drogi kobieta poczuła kolejne skurcze i już wiedziała, że tej nocy może urodzić. Popełniła jednak pewien błąd: sądziła, że ma jeszcze co najmniej kilka godzin, zanim pozna swojego drugiego syna.
Gdy dojechali do teściów, postanowiła wejść do ich domu na chwilę. Wtedy poczuła się gorzej, jednak to nie zmotywowało jej do rychłego udania się do szpitala. Wręcz przeciwnie - uznała, że położy się na chwilę.
"Ból zaczął się nasilać, więc poszłam do wolnego pokoju, aby się położyć, ponieważ czułam, że zaraz zwymiotuję. Po jakimś czasie zeszłam z łóżka i powiedziałam: Dłużej nie dam rady. Wtedy właśnie odeszły mi wody" - relacjonuje.
W toalecie odkryła coś jeszcze - że czuje głowę dziecka. Zawołała swojego męża, który potwierdził jej przypuszczenia. Matka rodzącej przygotowała ręczniki, poduszki i koce, by rozłożyć je na podłodze w pralni. Ojciec kobiety zadzwonił na pogotowie, ale wszyscy wiedzieli, że muszą poradzić sobie bez pomocy medycznej.
"Mąż i mama delikatnie wyprowadzili dziecko, a moje ciało wypchnęło je bez żadnej pomocy. Urodził się z pępowiną owiniętą wokół szyi, którą moja mama rozplątała, gdy wychodził. Potrzebował porządnego masowania pleców i brzucha, ale potem wydał najbardziej uspokajający okrzyk".
5 minut później pojawiła się karetka. Młoda mama i jej zdrowy i wcale niemały – ważący ponad 3,7 kg – syn zostali przetransportowani do szpitala.
Karolina Rozmus, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl