Mama za kółkiem miejskiego autobusu. "Usłyszałam, że powinnam wrócić do garów"
Katarzyna Dutkiewicz jest mamą dwóch kilkuletnich dziewczynek. Pracuje w Warszawie, prowadząc miejski autobus. - Obecnie poziom agresji i chamstwa, z jakim stykam się na drogach, sięga zenitu. To jest poziom, z którym się nie spotkałam nigdy wcześniej, a prowadzę autobus już ósmy rok - mówi.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Najpierw została pani mamą czy kierowcą autobusu?
Katarzyna Dutkiewicz: - Kierowcą. Marzyłam o tym od dzieciństwa. Tata był kierowcą autobusu i za dzieciaka większość czasu spędziłam z nim w kabinie, jeżdżąc po ulicach Warszawy. Jako dorosła osoba początkowo to marzenie odpuściłam, ale ostatecznie wygrało i tuż przed świętami Bożego Narodzenia 2015 roku zdobyłam potrzebne uprawnienia.
To raczej nie jest standardowe marzenie dla dziewczynek. Budzi pani zdziwienie za kółkiem?
- W Warszawie kobieta kierująca autobusem nie jest już rzadkim widokiem, ale zdarza mi się, że ludzie się dziwią. W mniejszych miastach wciąż jednak pokutuje jeszcze stereotyp o "babie za kółkiem". Gdy na forum w internecie piszę, że prowadzę na co dzień autobus, to niektórzy się dziwią i pytają, jak to możliwe. Zwykle jednak reakcje są pozytywne.
Mówi pani: zwykle. Czyli niemiłe reakcje też się zdarzają?
- Tak, ale mogę je policzyć na palcach jednej ręki. Pamiętam np. jak stałam w korku na środkowym pasie, bo była akurat parada wojskowa i policja zamknęła część ulic. Jakiś pasażer bardzo się zdenerwował, że utknął i nie może wyjść, zaczął więc z bezsilności krzyczeć różne teksty pod moim adresem. Padły wtedy m.in. właśnie słowa o "babie za kółkiem", i że powinnam zmienić pracę i "wrócić do garów".
Zazwyczaj jednak spotykam się z miłymi komentarzami. Dzięki temu, że najczęściej jeżdżę na stałe jedną linią, znam część pasażerów. Oni też mnie kojarzą. Jeśli nie ma mnie jakiś czas, zdarza im się dopytywać, czy wszystko w porządku, czy byłam chora. Chwalą mnie za jazdę. Na przykład podchodzą do kabiny i mówią, że już któryś raz ze mną jadą i bardzo fajnie prowadzę.
Po kilku latach od zdobycia uprawnień na prowadzenie autobusu została pani mamą. Jak to wpłynęło na pracę?
- Znacząco. Nie mogłam już tak jak dawniej położyć się spać o godz. 18 i wstać o świcie do pracy wyspanym. Na szczęcie udało mi się ustawić grafik tylko na jedną zmianę, pracuję więc rano. Wstaję około godz. 3 w nocy, gdy wszyscy w domu jeszcze smacznie śpią, i jadę do pracy, a mąż przygotowuje i odprowadza dzieci do przedszkola. Zwykle pracuję w godz. 5-14.
Ma to taki plus, że wracam potem do domu, zdążę coś zjeść, pędzę do przedszkola po córki i już do końca dnia jestem z nimi w domu. Jednocześnie jest to też minus, bo nie mam kiedy odpocząć i zregenerować się po pracy. Jednak jeżdżąc na popołudniowe zmiany wcale bym dzieci nie widziała.
Odkąd jestem mamą, inaczej też postrzegam rodziców z dziećmi w komunikacji miejskiej. Mam dla niech więcej empatii i wyrozumiałości. Zrozumiałam, że dziecko potrafi płakać bez konkretnego powodu.
Dlatego teraz zdarza mi się, że pomagam innym mamom, gdy podróżują moim autobusem z dziećmi. Na przykład gdy maluchy płaczą, staram się im dać coś, co zajmie ich uwagę. Raz jedna pani z płaczącym dzieckiem usiadła blisko kabiny. Dałam temu malcowi cukierek w szeleszczącym papierku i na tyle się nim zainteresował, że przestał płakać. Wożę też ze sobą zestaw odblasków, które rozdaję dzieciom w takich kryzysowych sytuacjach.
A zdarza się pani interweniować, gdy pasażerowie z dziećmi zachowują się niewłaściwie?
- Tak, bywają przypadki, że muszę zwrócić uwagę. Kiedyś wsiadł do autobusu pan z dwoma synami. Usiadł i od razu zaczął się wpatrywać w telefon, podczas gdy dzieci biegały dookoła, domagając się uwagi. Dla niego ważniejszy był jednak smartfon i nic sobie z tego nie robił, że młodszy wciąż wołał "Tato!".
W końcu się zdenerwowałam i powiedziałam mu, by wreszcie zajął się dziećmi, bo najwidoczniej czegoś od niego chcą, a ich krzyk przeszkadza zarówno mi w prowadzeniu autobusu, jak i innym podróżnym.
Jak zareagował?
- Odpyskował jedynie, żebym się zajęła prowadzeniem autobusu, a nie jego dziećmi, i wysiadł dwa przystanki dalej.
Podobne sytuacje są częste?
- Nie, ale interweniuję też w innych przypadkach. Na przykład rodzice często źle ustawiają w autobusie dziecięce wózki. Muszę wtedy reagować, bo to kwestia bezpieczeństwa.
Dziecko powinno być w autobusie ustawione tyłem do kierunku jazdy - zarówno w wózku, jak i gdy siedzi na siedzeniu. Sadzanie ich przodem to podstawowy błąd rodziców. Gdy prowadząc autobus gwałtownie zahamuję, to takie dziecko może wypaść z wózka, wpaść na poręcz czy spaść na podłogę.
Zdarza się też, że rodzice pozwalają dzieciom biegać swobodnie po autobusie podczas jazdy. Nie mam tolerancji na takie zachowania: nie jadę, dopóki dziecko nie usiądzie.
Ważne jest też wpajanie dzieciom zasad bezpieczeństwa na przystanku. Ja swoje zawsze uczę, że nie mogą przekraczać linii, która znajduje się przy krawężniku, dopóki autobus się nie zatrzyma i nie otworzy drzwi. Niestety, nie każdy tego pilnuje. Ostatnio koleżanka, która też kieruje autobusem, opowiadała mi, że na przystanku dziecko prawie wbiegło jej pod koła.
Sadzanie przodem, niepilnowanie - jakie są jeszcze podstawowe błędy rodziców w autobusach?
- Na pewno niewłaściwe wychodzenie z wózkiem. Zasada jest taka, że prowadząc wózek, zawsze wychodzimy z autobusu tyłem. Nie każdy o tym pamięta. Mi się to nigdy nie zdarzyło, ale inni kierowcy opowiadali mi, że widzieli kobiety wychodzące z autobusu z dziećmi w wózkach przodem. W efekcie maluchy z tych wózków często wypadały na chodnik.
Pamiętajmy też, że w autobusach w miejscach wydzielonych dla wózków dziecięcych są przyciski z piktogramem wózka. Większość osób o tym nie wie. Ich naciśnięcie sprawia, że w kokpicie kierowcy podświetla się odpowiedni guzik i dzięki temu wie on, że ma opuścić autobus, by rodzic z dzieckiem wygodnie wysiedli.
Mówimy o pasażerach. A co z innymi użytkownikami dróg? Jak się pani jeździ po Warszawie?
- To jest właśnie, obok nieludzkiej pory wstawania nad ranem, duży minus tej pracy. Inni kierowcy i piesi są po prostu nieobliczalni. Obecnie poziom agresji i chamstwa, z jakim stykam się na warszawskich drogach, sięga zenitu. To jest poziom, z którym się nie spotkałam nigdy wcześniej, a prowadzę autobus już ósmy rok. Nie wiem, czy wynika to z nadmiernego pędu życia czy powód jest jakiś inny, ale daje się odczuć dużą różnicę. To sprawia, że na drogach po prostu jest niebezpiecznie.
Ostatnio miałam nawet kolizję. Kierowca skręcał i wjechał mi przed maskę. Nie miałam nawet możliwości zrobić żadnego manewru, by uniknąć zderzenia.
Nic się pani nie stało?
- Na szczęście nie, bo siedzę w wielkim pojeździe, więc nie odczułam zbytnio tej kolizji. Mimo zagrożenia czuję się w pracy bezpiecznie, ale to głównie dlatego, że jeżdżę rano. Szczególnie potencjalnie niebezpieczne są natomiast zmiany popołudniowe i nocne - głównie ze względu na wsiadających o tej porze pasażerów. To właśnie ich bezpośrednie ataki na nas, kierowców, są groźniejsze niż wypadki, jakim autobus może ulec na drodze.
A co o pracy mówią pani dzieci?
- Są nią zafascynowane! Temat związany z autobusami często się u nas w domu przewija. Niedawno weszłam do pokoju i zobaczyłam, że starsza córka leży na plecach w połowie pod łóżkiem. Zapytałam ją, co robi, a ona na to: "naprawiam autobus".
Kiedyś jej grupa przedszkolna pojechała nawet na wycieczkę ze mną moim autobusem. Największą frajdą był dla nich przejazd przez myjnię.
Do tej pory jeździłam autobusem 521, który jeździ pod moim blokiem, więc dzieci, szykując się rano do przedszkola, mogły mi machać z okna. To jest linia, do której mam podejście sentymentalne, bo wcześniej jeździł nią mój tata, a ja często towarzyszyłam mu w kabinie.
Historia zatacza więc koło.
- Tak. Ja po prostu uwielbiam jeździć. Od dziecka mnie to interesuje i jako dorosła osoba w tym czuję się najlepiej. Kocham kierować taki duży pojazd, sprawia mi to po ludzku mówiąc frajdę. Gdybym tego tak nie kochała, to na pewno nie dałabym sobie rady.
Spójrzmy prawdzie w oczy: kobieta nie idzie do tego zawodu z przypadku, tylko z pasji. Nie wyobrażam sobie, abym mogła robić cokolwiek innego. Mogę wręcz powiedzieć, że autobus jest dla mnie jak trzecie dziecko.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl