Jak rozszerzać dietę niemowlaka
Teorii jest kilka. Zależą one od kraju, pediatry i filozofii życia samych rodziców. Jednak te najpopularniejsze zgodnie zakładają, że wprowadzanie nowych posiłków do diety dziecka rozpoczynamy nie wcześniej niż po skończeniu 6. miesiąca życia, jeśli karmione jest piersią, miesiąc, (czasem dwa) wcześniej, gdy karmione jest mlekiem modyfikowanym. Poza tym kryterium musimy pamiętać o wspomnianej już gotowości dziecka, wynikającej z jego rozwoju. Czy te ramy czasowe oznaczają, że aby podać pierwszą marchewkę, musimy wpierw pilnie śledzić upływ dni w kalendarzu? Raczej nie, o ile nie postanowimy nakarmić trzymiesięcznego malucha babcinym rosołkiem z wiejskiej kury. Również fakt, iż niemowlak skończył 6 miesięcy nie oznacza, że teraz zamiast mleka będzie wcinał obiadki. Świat się nie zawali, gdy pięciomiesięczny szkrab posmakuje jabłka, ani gdy prawie siedmiomiesięczne dziecko niespecjalnie zachwyci się nowymi smakami, (oczywiście zakładając, że wszystko jest jak trzeba, a pociecha to okaz zdrowia). Krótko mówiąc, wszystkie teorie i zalecenia dobrze jest rozsądnie dostosować do rozwoju i upodobań własnego dziecka.
1. Kiedy rozpocząć rozszerzanie diety dziecka?
Jak się do wprowadzania nowych smaków zabrać? Przede wszystkim zalecany jest spokój. Bez niepotrzebnej presji, że musi się udać, że trzeba teraz i już, koniec kropka. Bardziej istotne od tego, co pojawi się na łyżeczce, są okoliczności, w których tę łyżeczkę zaproponujemy. Jeżeli chcemy zwiększyć szanse powodzenia tego eksperymentu, zadbajmy o kilka kwestii.
- Dziecko musi być zdrowe – chory maluch nie potrzebuje dodatkowych „atrakcji”. Walka z infekcją, leki oraz dyskomfort wywołany np. katarem wpływają na niego wystarczająco negatywnie. Poczucie bezpieczeństwa, jakie daje rutyna i dobrze znane mleko są mu bardziej potrzebne niż nowinki.
- Maluch nie może być głodny – nienajedzony jest na ogół rozdrażniony, niespokojny, płaczliwy, chce jak najszybciej zaspokoić głód, a nie barować się z dziwną papką, którą podtykasz mu pod nos. Poza tym, jedzenie o stałej konsystencji początkowo ma być wyłącznie dodatkiem. Najlepiej próbować, gdy maluch jest właściwie najedzony, ale może by jeszcze coś przekąsił.
- Zadbajmy, aby dziecko miało dobry nastrój i żebyśmy same były oazą spokoju (z tym będzie najtrudniej). Tylko miła atmosfera, opanowanie, bark presji, zabawa ipozytywne nastawienie obu stron zapewni powodzenie operacji „jabłko”. Dodam, że powodzenie wcale nie oznacza skonsumowania z apetytem przygotowanej porcji. Chodzi raczej o to, by dziecko w ogóle wzięło do ust to, co mu proponujemy i przy następnej próbie nie reagowało płaczem.
- Również sytuacje typu wakacyjny wyjazd, święta czy inne burzące rutynę wydarzenia nie są odpowiednim tłem do rozpoczynania przygody z „dorosłym” jedzeniem.
2. Rozszerzanie diety dziecka zacząć od jabłka czy marchewki?
Skoro wiemy już, kiedy rozpoczynamy rozszerzanie diety dziecka, pora odpowiedzieć sobie, od czego zacząć urozmaicenie mlecznej diety. Możliwości jest wiele. Dopuszczana jest nawet pewna dowolność, o ile nie wykracza poza ramy zdrowego żywienia. To, jakie konkretnie warzywo czy owoc znajdzie się na łyżeczce debiutanta ma znaczenie drugorzędne. Na ogół przyjmuje się, żeby urozmaicanie diety rozpocząć od produktów potencjalnie najbezpieczniejszych, czyli takich, które najrzadziej wywołują reakcje alergiczne lub np. powodują wzdęcia. Znaczna część mam zasugeruje jabłko, marchewkę albo ziemniaka.
Można też zaproponować dziecku niewielką ilość kaszki np. ryżowej, przygotowywanej na wodzie bądź mleku. Co by to nie było, zaczynamy zaledwie od kilku łyżeczek podanych jednego dnia. W zależności od chęci dziecka i reakcji jego organizmu, przez kolejne dni zwiększamy tę ilość. Każdy nowy produkt powinien być wprowadzany stopniowo po upływie 3-5 dni od poprzedniego. W tym czasie obserwujemy, czy nie pojawiają się objawy mogące sugerować reakcję alergiczną, takie jak wysypka, ból brzuszka, śluzowe stolce, katar/kaszel bez innych objawów przeziębienia. Gdy wszystko jest OK, eksperymentujemy dalej. Gdy reakcja jest „nie bardzo”, odstawiamy dany produkt na jakiś czas. Fakt, że maluch źle zareagował na marchewkę teraz, nie oznacza, że tak samo będzie za miesiąc.
Choć urozmaicanie diety dzieckawygląda na dość żmudny proces, mama dość szybko zorientuje się, jak to jest z jej maleństwem. Sama nie zauważy, kiedy dziecko będzie jadło prawie to samo, co ona.
3. Jak rozszerzać dietę dziecka o nowe produkty?
Przede wszystkim ugotowane. Najlepiej na parze lub w niewielkiej ilości wody. Bez dodatków typu sól, cukier i inne wspomagacze. Ugotowane do miękkości warzywa lub owoce powinny zostać przetarte na jednolitą papkę (choć wcale nie jest to powszechnie obowiązujące stanowisko). Łyżeczką serwujemy maluchowi niewielką porcję w temperaturze pokojowej. Butelka i smoczek są dobre do mleka, rzecz jasna do pewnego wieku, natomiast przy stałych pokarmach nie powinny być stosowane. Konieczny jest śliniak i to taki, co dobrze się czyści i ma sporą powierzchnię. Ponadto mama i dziecko w tym szczególnym momencie spokojnie mogą zrezygnować z wyjściowej garderoby. Szkoda, by bezpowrotnie straciła swój urok dzięki marchewce. I bardzo ważna kwestia techniczna - dziecko w czasie jedzenia siedzi, choćby z podparciem, ale siedzi.
Konsystencja jedzeniapowinna ulegać zmianie wraz z wiekiem i rozwojem dziecka. Stopniowo rezygnujemy z przecierania na rzecz rozgniatania widelcem, by ostatecznie 10-miesięcznemu dziecku zaproponować danie z bogatą fakturą, które pozwoli mu ćwiczyć żucie, gryzienie itp.
4. Jakie produkty do rozszerzania diety dziecka?
Najlepiej z ekologicznych upraw albo z własnego ogródka. Zabrzmiało to dość utopijnie, ale spokojnie. Te kupione w warzywniaku na rogu, jeżeli będą świeże i odpowiednio przygotowane, nie powinny maluchowi zaszkodzić. Ważne jest, by przy przygotowywaniu jedzenia pamiętać o zasadach higieny oraz o tym, jak należy przechowywać żywność. Nie oszczędzamy, przechowując na później niedojedzone resztki. Zamiast jednej dużej porcji lepiej trzy razy dołożyć w miarę apetytu malucha. Gdy chcemy przygotować zupkę na dwa dni, najlepiej ją zamrozić lub zawekować. Choć pewnie jest grupa mam przewrażliwionych, która będzie dzień w dzień pichcić mikro porcję. A to po to, by nie zastanawiać się, czy nic się nie stało z jedzeniem w lodówce.
Wygodnym rozwiązaniem na początek są słoiczki. Niewielkie porcje, urozmaicone smaki. Jeżeli dziecko nie daje rady całemu słoiczkowi, wystarczy część przełożyć do naczynia, a resztę zamknąć i wstawić do lodówki. Na 100% przetrwa nawet 48 godzin, gdy postąpimy zgodnie z instrukcją na etykiecie. Ostatnio przybywa zwolenników metody wprowadzania stałych pokarmów do diety dziecka zwanej Baby - led weaning, (BLW), która zakłada pominięcie etapu papek, karmienia łyżeczką i specjalnej diety. Choć „filozofia” ta w wielu punktach wydaje się być rewolucyjna i burzy stereotypowe podejście do kwestii żywienia dzieci, warto się z nią szczegółowo zapoznać. Nawet jeżeli nie zastosujemy jej w 100%, pozwoli to nam spojrzeć na całe zagadnienie z innej perspektywy. Może dzięki niej z większym luzem podejdziemy do kwestii dziecięcego talerza? A to na pewno przyniesie wiele pozytywnych efektów.