Inni, choć tacy sami. O dyskryminacji religijnej w szkole
Są wytykane placami, czasem wyzywane i poniżane. W czasie, gdy ich koledzy są na lekcji religii, oni szukają dla siebie miejsca w świetlicy lub na korytarzach.
Monika jest mamą dwóch synów. Damian ma 15 lat. Za namową dziadków został ochrzczony. Gdy jednak urodził się jego brat, Mikołaj, rodzice podjęli decyzję samodzielnie. – Nie zdecydowaliśmy się na jego włączenie do kościoła katolickiego. Uznaliśmy z mężem, że to byłoby nie w porządku. Nie chodzimy na mszę, nie modlimy się. Nie mieliśmy zamiaru robić sobie cyrku z tak ważnego dla chrześcijan sakramentu – mówi 35-letnia Monika z Bydgoszczy.
Przeczytaj również:
Gdy Mikołaj poszedł do szkoły, zaczęły się problemy. Chłopiec nie uczęszczał na lekcje religii. Okazało się, że w swojej klasie stanowił wyjątek. Jego koledzy szybko tę odmienność zauważyli. Zaczęły się pytania, złośliwe komentarze.
- Na pierwszym zebraniu poruszyłam ten temat. Poprosiłam, by rodzice porozmawiali ze swoimi dziećmi o tolerancji i odmienności. Słyszałam tylko pomruki. Nikt mnie nie poparł – wspomina kobieta.
Po zebraniu do Moniki podeszła koleżanka, której córka chodzi z Mikołajem do klasy. Zasugerowała, żeby zapisała syna na religię dla świętego spokoju. I przyznała, że ona sama również do kościoła nie chodzi, ale nie chciała by jej córka była wytykana palcami. – Była zszokowana. Powiedziałam, że to nie jest w porządku wobec dziecka. I że miesza mu w głowie – relacjonuje.
1. Życzenia dla wybranych
Ze względu na bezwyznaniowość Monika musiała interweniować w szkole jeszcze kilka razy. Choćby wtedy, gdy okazało się, że religia w klasie syna odbywać się będzie w środku dnia. A to oznaczało godzinę przerwy dla Mikołaja.
– W tym czasie zaprowadzano go do świetlicy, w której siedział i się nudził. Czasem odrobił lekcje, czasem coś przeczytał, ale z całą pewnością nie była to komfortowa sytuacja. Gdy jednak poprosiłam o przeorganizowanie planu w taki sposób, by religia była na początku lub na końcu, usłyszałam, że nie ma takiej możliwości – mówi Monika.
Na stronie Ministerstwa Edukacji Narodowej można przeczytać: "Dyrektor szkoły, umieszczając zajęcia z religii i z etyki w planie zajęć szkolnych powinien uwzględnić różne uwarunkowania istotne dla planowania pracy szkoły (środowiskowe, lokalowe, kadrowe, komunikacyjne). Powinien on wybrać rozwiązanie, które wszystkim uczniom – zarówno biorącym udział w zajęciach z religii i/lub z etyki jak i nieuczestniczącym w zajęciach z tych przedmiotów – zapewni właściwą opiekę i bezpieczeństwo. Dodatkowo należy umożliwić ewentualnym chętnym udział w zajęciach z obu omawianych przedmiotów".
To oficjalne stanowisko, w rzeczywistości bywa jednak różnie. Doskonale wie o tym Elżbieta Kielak, psycholog, członkini Towarzystwa Edukacji Antydyskryminacyjnej, mama dwóch synów. – Jeśli szkoła chce współpracować z rodzicami w tym zakresie, najczęściej tak planuje zajęcia, by dzieci z mniejszości religijnych lub bezwyznaniowe miały zorganizowany czas w momencie, gdy odbywają się lekcje religii. Zauważmy jednak, że polski system oświaty bardzo ściśle powiązany jest z wiarą katolicką. Na szkolnych korytarzach powieszone są gazetki zaprojektowane przez katechetów. Palcówki edukacyjne odwiedza biskup. Rodzice mogą i powinni oczywiście interweniować, ale często ich apele pozostają bez odpowiedzi.
Przykładów powiązania systemu edukacji z religią katolicką jest zdecydowanie więcej. Magdalena Chustecka, Elżbieta Kielak i Marta Rawłuszko, autorki raportu "Edukacja antydyskryminacyjna. Ostatni dzwonek!" wskazują, że Minister Edukacji Narodowej w 2015 roku składając życzenia bożonarodzeniowe, zrobiła to w taki sposób, który w domyśle zakładał, że wszyscy są osobami wierzącymi w obrządku rzymskokatolickim. Autorki zauważyły, że podobne życzenia nie zostały złożone chociażby z okazji greckokatolickich świąt Bożego Narodzenia czy jakichkolwiek innych.
Przeczytaj również:
2. Mamusiu, czy ja też dostanę tablet?
Klasa Mikołaja przygotowuje się właśnie do I Komunii Świętej. Na przerwach nie mówi się o niczym innym. Dzieci licytują się, kto dostanie jakie prezenty i w którym lokalu wyprawiane będzie przyjęcie. Nie zapominają również o Mikołaju, który – według nich – jest przez rodziców poszkodowany.
- Mikołaj zapytał mnie, czy dostanie tablet. Pytam, z jakiej okazji. On odpowiada, że wszystkie dzieci w klasie dostaną prezenty z tytułu komunii. To jest ich cel? O tym rozmawiają z nimi rodzice? Tego uczy się ich w czasie tych wszystkich spotkań, które trwają prawie dwa lata? Rozumiem, że teraz będą czekać na prezenty z bierzmowania, a ślub to tylko kościelny, bo można większą imprezę zrobić. Ale w tym wszystkim są też dzieci takie jak mój syn, wychowywane bez religii, a co za tym idzie – dyskryminowane. Ja się na to nie godzę – mówi Monika.
Kilka dni temu Mikołaj wrócił do domu bardzo smutny. Wieczorem przyznał się mamie, że usłyszał, że jest grzesznikiem i pójdzie do piekła. A tam jest diabeł. Bardzo się bał. – Miał mu tak powiedzieć kolega z klasy. Użył stwierdzenia, że tak uczyła na lekcji katechetka – mówi Monika.
Kobieta nie chciała zostawić tej sprawy bez odpowiedzi. Poszła do szkoły i poprosiła o rozmowę z wychowawczynię i panią od religii. Obie były bardzo zdziwione interwencją, bo według nich nic złego się nie stało. Dzieci sobie dokuczają i to jest normalne. – Zgadzam się, że kilkulatkowie potrafią być bezwzględni i często nie myślą, co mówią. Jestem jednak przekonana, że ten chłopiec nie kłamał. Ktoś musiał mu w ten sposób mówić o ludziach, którzy nie chodzą do kościoła lub są innego wyznania. Katechetka odpowiedziała, że na swojej lekcji ma prawo uczyć po swojemu. I że może faktycznie coś o grzesznikach mówiła, ale nie chciała nikogo urazić – wspomina Monika.
Psycholog Anna Suligowska mówi, że w takich sytuacjach konieczna jest konfrontacja. – Skoro nauczyciel religii podejmuje dyskusję, niech wytłumaczy, co to oznacza, że ktoś jest grzeszny. Niech weźmie odpowiedzialność za swoje słowa. Tematy związane z religią są bardzo abstrakcyjne, trudne do zrozumienia dla osoby dorosłej, a co dopiero dla dziecka – wyjaśnia.
Iga, dziś dorosła kobieta, mama dwumiesięcznej Oli, nigdy nie chodziła na lekcję religii. Do szkoły podstawowej uczęszczała w latach 90. – Byłam typowym "odmieńcem". Na początku wytykano mnie palcami, śmiano się ze mnie. Nikt nie chciał ze mną siedzieć w ławce, czułam się jak trędowata. Z czasem dzieci się przyzwyczaiły – wspomina.
Gdy Iga była w II klasie, jej koledzy przygotowywali się do I Komunii Świętej. Chodzili do nauczycielek z prośbą o przesunięcie sprawdzaniu, bo ksiądz kazał im się nauczyć pacierza. Ulegali im. Dzień po przyjęciu nieoficjalnie ogłoszono dzień wolny. – Takich przykładów było całe mnóstwo. Musiałam chodzić na jasełka. W wigiliach klasowych uczestniczył ksiądz, śpiewano kolędy, czytano Pismo Święte – mówi.
Takie sytuacje zdarzają się również dzisiaj. Eksperci przekonują bowiem, że zmiany na polu dyskryminacji będą zachodzić bardzo powoli. – Polski system edukacji niszczy różnorodność, a państwo na nią nie pozwala. W szkołach nie ma dla niej miejsca. Potrzebne są systemowe rozwiązania. O przeciwdziałaniu dyskryminacji powinno się uczyć przyszłych nauczycieli – podsumowuje Elżbieta Kielak.