Franek urodził się z połową serca. Teraz jego los jest w naszych rękach
Dwudziesty dziewiąty tydzień, odliczanie do porodu. Mama zajmuje się już kompletowaniem garderoby, tato podejmuje ostatnie decyzje związane z wyborem łóżeczka i wózka. Tak było. Przyszedł czas na kolejne, rutynowe USG ciąży. Nowy etap w życiu zaczął się nerwową ciszą podczas badania. "Coś chyba nie tak jest z sercem" - usłyszeli.
1. Cud z połową serduszka
Wyczekany, pierwszy. Taki jest Franek Czyszak, który niedawno świętował swoje pierwsze urodziny. Już w 29. tygodniu ciąży ginekolog zauważył pewną nieprawidłowość. Kardiolog potwierdził - u dziecka zdiagnozowano HLHS, czyli ciężką wadę serca, a raczej... jego połowy. Właśnie tyle miało wystarczyć chłopcu do życia.
- Już podczas USG czułam, że coś jest nie tak. Lekarz, który zazwyczaj był bardzo miły, tym razem nic nie mówił. Na moje pytanie, czy wszystko dobrze, zachował się nerwowo. Stwierdził, że chyba coś nie tak jest z sercem. Lekką asymetrię komór miał potwierdzić kardiolog. Chciałam wierzyć, że to pomyłka – mówi Eliza Quella, matka Frania.
Potem była droga do domu i ogromny ból w sercu. Kolejne wizyty u lekarzy. Strach o dziecko, które może nie przeżyć.
- A nawet jeśli uda mu się przeżyć, to tak naprawdę do końca życia będzie niepełnosprawny. Operacjami nie da się całkowicie usunąć wady. Nie wiem też, jak długo Franio będzie żył i czy dożyje starości... - dodaje kobieta.
Już kilka tygodni po porodzie Franek przeżył pierwszą operację, na otwartym sercu i w krążeniu pozaustrojowym.
- Myślałam, że jestem przygotowana, ale myliłam się. Po wejściu na salę pooperacyjną, ledwo udało mi się ustać na nogach. Widziałam maleńkie dzieci z otwartymi klatkami piersiowymi. Wyglądało to jak scena z filmu. Moje maleństwo po operacji było nie do poznania. Całe opuchnięte, podpięte pod kilka pomp z lekami. Był na morfinie – wspomina kobieta.
Dopiero w marcu rodzice otrzymali zgodę, by zabrać dziecko po raz pierwszy do własnego łóżeczka. A potem była kontrola, podczas której stwierdzono, że Franio musi zostać na oddziale. Rodzice po raz kolejny musieli zamienić wygodne łóżko na szpitalne krzesło. Maluch był w złej kondycji, założono mu sondę dożołądkową. Dopiero po podleczeniu, pozwolono mu wrócić do domu. Miało być lepiej.
Minął miesiąc. Franka zabrano na OIOM. Zaatakował go wirus RSV, bardzo niebezpieczny dla małych dzieci. Maluch był siny, wiotki. Prawie się nie ruszał. Niewiele małych pacjentów z chorym sercem i zakażeniem RSV przeżywa. Chociaż lekarze nie dawali mu wielu szans, Franek pokazał, jak bardzo zależy mu na życiu.
W sierpniu 2017 roku chłopiec przeszedł drugą skomplikowaną operację.
- Teraz jest w domu. Ma więcej siły, pozbyliśmy się sondy. Nie ma sinicy. Jednak ten stan nie będzie utrzymywał się długo. Z czasem Franio zacznie sinieć i słabnąć. Potrzebuje trzeciej operacji... - mówi mama chłopca.
2. Nie doczeka operacji w Polsce
Istnieje możliwość przeprowadzenia operacji w Polsce. Termin jest jednak tak odległy, że Franek może jej nie dożyć. Umowna planowana data to 2021 r.
- Po tych wszystkich wygranych walkach boimy się. Zaczęliśmy szukać innych opcji. Czekanie sprawi, że stan Franka pogorszy się, a wtedy nie przeżyje operacji – dodaje matka chłopca.
Nadzieja znalazła się w Klinice Uniwersyteckiej w Munster. To ośrodek kardiochirurgiczny, w którym leczy prof. Edward Malec. Lekarz obiecał, że zrobi wszystko, by Franek mógł żyć. Operację zaplanowano na styczeń 2019 r.
To nie koniec problemów. Rodzicom brakuje ponad 136 tys. zł, by Franek mógł zostać zoperowany. Właśnie dlatego zorganizowano zbiórkę pieniędzy.
- Dziękujemy za każdą złotówkę podarowaną Franiowi – mówią rodzice chłopca.
Franek kilka razy pokazał już, jak bardzo chce żyć. Teraz czas na nas. Wpłat możemy dokonywać TUTAJ.