Rozmowa z Sarą Romską, autorką książki o dzieciach z oddziału psychiatrycznego
-Agresja jest tu powszechna. Dzieci z "mojego" oddziału chodzą do szkoły z pacjentami z oddziału, na którym leczą się młodociane osoby uzależnione od substancji psychoaktywnych. W skrócie mówiąc, te dzieciaki nie pałają do siebie wzajemnie miłością. Po prostu się nie lubią. Niemalże codziennie są bójki, poturbowania - o tym co spotyka ją w szpitalu psychiatrycznym, opowiada Sara Romska, autorka książki "Dzieci psychiatryka".
WP Parenting: Co pani widzi, gdy wchodzi pani na oddział?
Sara Romska: Grupę chorych, wrażliwych, ale także brutalnych i agresywnych dzieci. Choć to zależy, o której godzinie wchodzę. Rano witają mnie puste korytarze, bo dzieci śpią. Wieczorem, gdy pracownicy się zmieniają, zdarza się, że na dobry początek muszę interweniować.
Dlaczego?
-Bo na przykład dochodzi do wykorzystywania seksualnego wśród nieletnich.
Często takie rzeczy się zdarzają?
-Teraz, gdy zamontowaliśmy kamery na podczerwień i wzmocniliśmy kontrolę, takie rzeczy już nie mają miejsca, ale bywa, że dochodzi do bójek.
Agresja to chleb powszedni na oddziale psychiatrycznym, na którym pani pracuje?
Przeczytaj koniecznie
- Kupiłeś już prezenty? Poznaj najbardziej trendy zabawki tego roku
- Poznaj sposoby na te najczęstsze dolegliwości
- Poważne zagrożenie dla dziecka, które czyha zimą w każdym domu
- **Dzieciom z reguły nie smakuje. Jak to się dzieje, że dorośli tak ją uwielbiają?**
-Agresja jest tu powszechna. Dzieci z "mojego" oddziału chodzą do szkoły z pacjentami z oddziału, na którym leczą się młodociane osoby uzależnione od substancji psychoaktywnych. W skrócie mówiąc, te dzieciaki nie pałają do siebie wzajemnie miłością. Po prostu się nie lubią. Niemalże codziennie są bójki, poturbowania.
I gdy wchodzi pani na ten oddział, spotyka na nim "swoje" dzieci, co pani w nich widzi?
-Człowieka – przede wszystkim. Dzieciaki, które trafiają do nas są okropnie poturbowane przez życie, niejednokrotnie doświadczyły przemocy emocjonalnej lub fizycznej, bywały gwałcone. Zaburzenia ich psychiki, które my leczymy, wiążą się z ich działalnością na zewnątrz. Te dzieciaki nie są sobą, nie pomogła im resocjalizacja. W końcu trafiają przecież na oddział zamknięty.
Ten oddział jest dla nich traumą czy nadzieją?
-To zależy skąd do nas trafiają. Jeśli dziecko ma już za sobą pobyt w domu dziecka i w innych medycznych placówkach, jest już obyte z zasadami tu panującymi. Jeśli przyjeżdża do nas pierwszy raz, z domu, to na pewno jest trauma.
Jak ona się przejawia?
-Swoje trudne emocje dzieci manifestują w bardzo różny sposób. Okaleczają się, delikatnie, używając do tego celu kawałeczka szkła lub plastiku od długopisa. Robią to w taki sposób, by rany nie zagrażały życiu, ale definitywnie wskazywały na to, że jest im tu źle.
Zdarzają się dzieciaki z depresją i stanami lękowymi. Każdy młody człowiek, który do nas trafia, przychodzi z ogromnym bagażem doświadczeń. Nie o wszystkich rzeczach mówią, o niektórych faktach dowiadujemy się z dokumentów.
Ostatnio trafiła do nas dziewczynka, której rodzice się rozwiedli. Po rozwodzie każda z dorosłych osób poszła własną drogą, dziecko zostawiając na pastwę losu. A dodatkowo okazało się, że ojciec, swoje dziecko, pochodzące z drugiego związku, nazwał imieniem pierwszej córki. To przykre.
Te dzieci zwyczajnie wołają o pomoc...
-Pamiętam chłopca, którego hisorię opisuję w książce. Grześ pochodził z rozbitej rodziny. Ojca praktycznie nie pamiętał, bo zostawił ich, gdy chłopiec miał cztery lata. Matka natomiast specjalnie nie przejmowała się dziećmi, bo Grześ miał jeszcze pięciu braci.
Trzech było dorosłych, on miał czternaście lat, a najmłodszy osiem. Nie raz chodził głodny i mimo narzekań babki, podkradał jej jedzenie dla siebie i brata.
Nauczył się dbać o siebie. Czasami dorobił parę groszy za drobne przysługi, gdy ktoś go poprosił, ale głównym źródłem jego „dochodów” zaczęły być kradzieże.
Któregoś dnia wrócił do domu dobrze podchmielony, zastał matkę w towarzystwie dwóch nowych ,,wujków”. Zaproponowali mu alkohol. Libacja się przeciągała i Grześ, który tego dnia spożył już za dużo alkoholu, jak na swoje możliwości, zaczął być senny. Młodszy mężczyzna miał na imię Adam. Mężczyzna podczas rozmowy dużo gestykulował, ale i często dotykał Grzesia. Chłopiec regularnie się oganiał, ale wypity wcześniej alkohol zrobił swoje.
"Jesteś chłop, czy kalesony?" — rzuciła matka i wyszła, zostawiając chłopca na pastwę dewianta. Adam był coraz bardziej brutalny. Rzucił Grzesia na coś, co przypominało łóżko i siłą zaczął zdzierać z niego ubranie. Grześ próbował krzyczeć i ostatnim słowem, które wydarło mu się z drobnej piersi było — maamooo!
Po tym bestialskim gwałcie Adam ubrał się, rzucił chłopcu pięć złotych i wyszedł bez słowa. Grześ gwałcony był jeszcze wiele razy. Opowiedział mi o tym, po roku pobytu u nas. To było prawdziwe wołanie o pomoc.
Drastyczny przykład.
-Oczywiście nie każde dziecko jest gwałcone. Przypomina mi się jeszcze historia 14-letniej dziewczynki, którą matka wysłała na ulicę, by zarabiała dla niej na papierosy i piwo. Nastolatka uznała, że to łatwy sposób na zarobek i pomysł na własne pieniądze.
Jak ta historia się skończyła?
-Ona jeszcze trwa. Matce postawiono zarzuty, ale takie sytuacje dzieją się za zamkniętymi drzwiami i trudno je udowonić. Wiem, że ta kobieta szantażowała córkę, dręczyła ją jeszcze tutaj, w szpitalu.
Co się dzieje z dziećmi, gdy wychodzą z psychiatryka?
-Trafiają do innych placówek – szpitali o mniejszym rygorze, domów dziecka, czasem do domów własnych.
Odnoszą sukcesy?
-Chciałabym to powiedzieć. Niestety, spora część naszych pacjentów trafia w środowiska patologiczne. Mieliśmy takiego pacjenta, który podczas pobytu u nas wykazywał cechy psychopatyczne. Gdy wyszedł ze szpitala, związał się z dziewczyną, ona miała dziecko, pochodzące z innego związku.
Z dokumenałtów wiem, że ta dziewczyna na jego oczach dusiła trzymiesięczne niemowlę. Gdy osoba trzecia próbowa temu zapobiec – on tą osobę poturbował. Sam nie zrobił nic.
Dziecko zmarło?
-Tak. Ona i on trafili to więzienia. Ona została skazana za zabójstwo, on za współudział.
Ma pani z tego powodu poczucie porażki?
-To bardzo smutne poczucie porażki. Ja tym dziecięcym światem żyję. Robię wszystko co w mojej mocy, by tym dzieciom pomóc, ale nie mam wpływu na to, co moi byli pacjenci robią po wyjściu z oddziału.