Dyrektorka domu dziecka dementuje doniesienia medialne. "Chciało mi się płakać"
Dotarliśmy do Agnieszki Klajn, dyrektorki domu dziecka w Krasnym Polu, w którym, według medialnych doniesień, grupa dzieci miała być pozostawiona bez pomocy w czasie powodzi. - Jak zobaczyłam w mediach, jak nas opisano, że rzekomo jesteśmy odcięci od świata, nikt nam nie pomaga, to chciało mi się płakać - mówi w rozmowie z WP Parenting.
1. Dzieci były przez cały czas bezpieczne
W części województw dolnośląskiego, opolskiego i śląskiego wprowadzono stan klęski żywiołowej z uwagi na powódź. Media donoszą o kolejnych miejscach, gdzie sytuacja jest dramatyczna. Jednym z często opisywanych jest dom dziecka w Krasnym Polu, w którym rzekomo przebywa kilkanaścioro dzieci, które są odcięte od świata i pozbawione pomocy.
Te doniesienia dementuje w rozmowie z WP Parenting dyrektorka placówki, Agnieszka Klajn.
- W mediach pojawiły się nierzetelne informacje. Nasz dom dziecka jest ulokowany na najwyższym punkcie Krasnego Pola, które nie jest objęte terenem zalewowym. Było tam spokojnie i bezpiecznie. Dzieci były zabezpieczone - podkreśla.
Placówka była nawet zorganizowana tak, że stanowiła punkt pomocowy: miała przygotowane nocleg i pełne wyżywienie dla 15 powodzian, którzy potrzebowaliby wsparcia. Skorzystało z niego dwóch okolicznych mieszkańców, których przez okno wypatrzyły same dzieci.
- Zauważyły dwóch panów śpiących na przystanku. Zaalarmowały dorosłych i zaprosiliśmy ich do siebie - podkreśla Klajn.
- Przez kilka godzin mieliśmy w domu dziecka oświetlenie awaryjne. Wcześniej zgromadziliśmy latarki i duże znicze, by oświetlać wnętrza. To był niezwykły czas: wszyscy spaliśmy razem w dużym holu, wieczorem wychowawca grał na gitarze, byliśmy blisko siebie, rozmawialiśmy. Ta trudna sytuacja pokazała nam, jak jesteśmy silni, a także to, jak nasze dzieci są skore do pomocy - dodaje.
2. "Chciało mi się płakać"
Ze względu na wysokie usytuowanie dom dziecka w Krasnym Polu praktycznie nie ucierpiał: został jedynie podtopiony na około 15 cm wodą gruntową w piwnicy, która została wypompowana, ale we wtorek 17 września ponownie wypłynęła. Na miejscu wciąż działa pompa.
Jak podkreśla dyrektorka placówki, taka sytuacja nie jest rzadkością i zdarza się przy większych deszczach.
- Dzieci się nie bały. Chciały pomagać, wypompowywać wodę. Jak pogoda się poprawiła i w niedzielę zaświeciło słońce, wyszły na dwór z wychowawcą na spacer - opowiada Klajn.
To właśnie na spacerze dzieci z wychowawcą miały zostać zaczepione przez panią, która tamtędy przejeżdżała.
- Ta pani powiedziała (w rozmowie z mediami - przyp. red.), że dotarła do naszego domu dziecka. Tak nie było. Dzieci wyszły z wychowawcą na spacer i wtedy je spotkała. Faktycznie, zapytała, czy potrzebują pomocy. Wychowawca odpowiedział, że nie, wszystko mamy - relacjonuje dyrektorka.
- Jak zobaczyłam w mediach, jak nas opisano, że rzekomo jesteśmy odcięci od świata, nikt nam nie pomaga, to chciało mi się płakać. Tym bardziej, że w sobotę i niedzielę byłam w stałym kontakcie z naszą panią starostą, która jeździła po okolicy wraz z komendantami policji i straży pożarnej. Sprawdzali, czy jest u nas wszystko w porządku, a wręcz nagłaśniali, że możemy udzielić schronienia powodzianom - dodaje.
Drogi w Krasnym Polu są już przejezdne, a 11 dzieci, z czego najmłodsze ma pięć lat, przewieziono do domu dziecka w Głubczycach.
- Pierwsze, co zrobiły po dotarciu do niego, to podłączyły telefony do ładowania, bo w Krasnym Polu nie mieliśmy prądu. Z uwagi na sytuację miały zapewniony kontakt z psychologiem, bo jednak zobaczyły ogrom nieszczęścia i uznaliśmy, że być może będą chciały o tym porozmawiać - podkreśla Agnieszka Klajn.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl