Dyrektorka uległa rodzicom z Ukrainy. "To był mój największy błąd"
- Jeśli dziecko wchodzi w polski system w nowym dla siebie kraju bez znajomości języka polskiego, to jest mu niezwykle trudno - mówi Jolanta Gajęcka. Dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 w Krakowie komentuje trudną sytuację związaną z obowiązkiem szkolnym dzieci z Ukrainy.
1. Wiele dzieci nie mówi po polsku
Od 1 września 2024 roku wszystkie ukraińskie dzieci w Polsce podlegają obowiązkowi szkolnemu pod groźbą utraty świadczenia 800+. Od nowego roku szkolnego do placówek dołączyło w sumie kolejne 40 tysięcy ukraińskich uczniów. Ministerstwo Edukacji Narodowej początkowo zakładało, że ich liczba będzie dwukrotnie większa, jednak Piotr Otrębski, rzecznik ministerstwa edukacji, podkreślił, że dokładne dane "wciąż spływają".
Większa liczba dzieci w szkołach nie wydaje się jednak takim problemem, jak to, że wielu młodych uchodźców z Ukrainy po polsku mówi bardzo słabo lub nie mówi wcale. Problemy z komunikacją w języku polskim ma także wielu rodziców.
- W tej chwili mamy w oddziale przygotowawczym 19 nowych dzieci, które dotąd nie były ewidencjonowane w żadnej polskiej szkole i nie mówią po polsku. Wśród nich są też dzieci, które w przeszłości zaczęły naukę w oddziale przygotowawczym, ale potem zniknęły z polskiego systemu - zaznacza w rozmowie z WP Parenting Jolanta Gajęcka, dyrektorka Szkoły Podstawowej nr 2 im. św. Wojciecha w Krakowie.
Jedno z przyjętych dzieci, z powodu braku oddziału przygotowawczego dla młodszych uczniów z klas 1-3, zaczęło od razu uczęszczać do oddziału ogólnodostępnego, dołączając do klasy. Nie mówi po polsku, co stwarza duże problemy.
- Nie radzi sobie, ale nikt poza nami się tym nie przejmuje. Jeśli dziecko wchodzi w polski system w nowym dla siebie kraju bez znajomości języka polskiego, to jest mu niezwykle trudno - dodaje Jolanta Gajęcka.
2. "To był mój największy błąd"
W krakowskiej podstawówce uczy się 925 dzieci. 84 z nich to uchodźcy z Ukrainy. Ci nowoprzyjęci uczą się w oddziale przygotowawczym. Przez pierwszych kilka tygodni są diagnozowani pod kątem m.in. ich potencjału oraz umiejętności porozumiewania się w języku polskim.
Ci, którzy wykazują wolę nauki przy wsparciu najbliższych, mogą być przeniesieni do oddziałów ogólnodostępnych, jednak tylko wtedy, gdy dyrekcja wraz z nauczycielami ma poczucie, że poradzą sobie w klasie z polskimi rówieśnikami. Wtedy organizuje się dla nich dodatkowe lekcje języka polskiego.
Nie wszyscy rodzice chcą jednak czekać. Niektórzy pragną, by ich dzieci jak najszybciej dołączyły do ogólnodostępnych oddziałów. Nawet wtedy, gdy nie mówią dobrze po polsku.
- Domagają się przeniesienia dzieci z oddziałów przygotowawczych do ogólnodostępnych. Już, natychmiast, bo oni tak chcą. Nie szanują tego, że ja, jako dyrektor, wraz z zespołem nauczycieli, mam prawo przyjrzeć się tym uczniom i znaleźć dla nich najlepsze miejsce - mówi Gajęcka.
- Uległam dwa razy. Mamy rówieśników naszych siódmo- i ósmoklasistów twierdziły, że koniecznie trzeba ich przenieść, bo w oddziale przygotowawczym tracą czas. To był mój największy błąd, bo później dzieci miały wiele problemów. W efekcie musiały przystąpić do egzaminów poprawkowych, powtarzały klasę. Do tego sprawiały poważne problemy wychowawcze, bo nie chciały się uczyć w polskiej szkole. W rozwiązywanie problemów uczniów zaangażowany był wychowawca, nauczyciele, specjaliści oraz dzieci z obu klas. Nigdy więcej i pod żadną presją się nie ugnę - dodaje.
Dyrektorzy innych szkół są w podobnej sytuacji. Zdarza się, że pod presją godzą się na przyjęcie słabo mówiących po polsku uczniów z Ukrainy do wskazanych przez rodziców oddziałów ogólnodostępnych "dla świętego spokoju". Nieraz nie mogą postąpić inaczej, bo nie prowadzą oddziałów przygotowawczych albo blokuje ich decyzję liczebność klas. W każdym przypadku nie mogą liczyć na wsparcie systemowe.
- Tylko ten święty spokój jest przez chwilę, bo potem okazuje się, że jest dramat: dziecko sobie nie radzi, rodzice nie współpracują, proces nauki w klasie jest zaburzony i szkoła zostaje z problemami sama - podkreśla Gajęcka.
- Rodzice ukraińscy są bardzo różni. Niektórzy są nam wdzięczni, bardzo im zależy i dobrze się z nimi współpracuje. Są jednak też tacy, którzy tylko od nas wymagają, krzyczą na nas, nie pozwalają podjąć decyzji. Pouczają nas, co mam zrobić z dzieckiem, bo oni tak chcą, poniżają. W takich sytuacjach czujemy się zagrożeni... - zauważa.
Inaczej sytuację widzi Olesia Kobryn z Międzynarodowej Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łodzi - Ukrainka mieszkająca w Polsce od 2016 roku, która od lat pracuje jako asystentka międzykulturowa.
- Ja bym nie powiedziała, że ukraińscy rodzice są roszczeniowi, chociaż pewnie zdarzają się i tacy. Ich zachowanie wynika z troski o edukację dziecka. W Ukrainie trwa ona 11 lat, a w Polsce - 12. W naszej szkole, gdy przyjeżdża do nas dziecko z Ukrainy, które ukończyło piątą klasę, przyjmujemy je do tej samej klasy, by powtórzyło rok. Może być więc tak, że dziecko przyjeżdżające do Polski musi cofnąć się rok w edukacji, a do tego uczyć się o rok dłużej. W efekcie skończy naukę dwa lata później niż w Ukrainie. Rodzice mogą się tego obawiać - podkreśla w rozmowie z WP Parenting.
- Wielu z nich liczy na powrót do Ukrainy, a po wydłużonej nauce w Polsce dzieci mogą czuć się zagubione w systemie edukacji - dodaje.
3. Brak asystentów
Wydawać by się mogło, że "plasterkiem" na sytuację w polskich szkołach mieli być asystenci międzykulturowi. W praktyce okazało się jednak, że takich osób brakuje. Nie ma też pieniędzy na ich finansowanie.
- Czujemy się bezradni. Przecież taki asystent byłby potrzebny większości dzieci, by im wszystko tłumaczyć. To jest nierealne, a poza tym Polski na to nie stać. Trzeba też spojrzeć szerzej: to są dodatkowe osoby na terenie szkoły i w konkretnej klasie, które mogą zaburzać proces nauczania - zauważa dyrektorka krakowskiej podstawówki.
Jej zdaniem, przy tylu tysiącach dzieci z Ukrainy w szkołach, asystenci według przyjętej formuły po prostu nie zawsze się sprawdzają.
- Jakiś czas temu zatrudniłam w szkole pięciu asystentów międzykulturowych, by pomagali dzieciom i przy okazji nam. Po kilku tygodniach zaczęli przychodzić do mnie nauczyciele i błagali, by nie iść tą drogą. Nie chcieli asystentów w klasach, bo ci im przeszkadzali, wchodzili w ich kompetencje, próbowali usprawiedliwiać dzieci, byli rzecznikami rodziców, a co najważniejsze - rodzice nie czuli żadnej potrzeby, aby uczyć się języka polskiego. Uznawali, że asystent jest ich osobistym tłumaczem w kontakcie ze szkołą. Teraz mamy jednego asystenta, który pomaga wszystkim: uczniom, pracownikom szkoły i rodzicom, ale nie jest to asystent realizujący wizję asystenta międzykulturowego sprzed wojny - opowiada.
Olesia Kobryn, która zna pracę asystenta międzykulturowego z własnego doświadczenia, potwierdza, że na linii asystent - nauczyciel zdarzają się zgrzyty. Jej zdaniem jednak taka forma pomocy jest niezastąpiona zarówno dla ukraińskich uczniów, jak i ich rodziców.
- Zdarzało mi się uczestniczyć w lekcjach, by tłumaczyć dzieciom materiał. Nie każdy nauczyciel odbierał to pozytywnie. Czułam od nich niezadowolenie, bywałam traktowana jako dodatkowa kontrola - mówi.
- Asystenci międzykulturowi są w szkołach potrzebni. Po pierwsze, by pomagać dzieciom obcokrajowców na co dzień, a po drugie - stanowić łącznik między rodzicami a nauczycielami. Często ich praca polega na tłumaczeniu pomiędzy stronami. Ukraińscy rodzice potrzebują takiego wsparcia, dla nich dużo rzeczy w polskiej szkole jest nowych, np. nie wiedzą, jak korzystać z Librusa. Asystent nie powinien jednak na siłę trzymać strony rodziców, bo ci nie zawsze przecież mają rację - zaznacza.
4. Najpierw kurs, potem szkoła?
Co więc musi się zmienić, by uzdrowić sytuację w polskiej szkole? Jolanta Gajęcka mówi krótko: potrzebna jest zmiana prawa. Jej zdaniem, by dzieci uchodźcze osiągały sukcesy w polskim systemie oświaty, podstawą jest nauka mówienia po polsku.
- Muszą umieć komunikować się w języku polskim i rozumieć też szkolny język polski, bo jest inny niż potoczny. Kursy języka powinny być traktowane jako przedwstępna edukacja poza systemem oświaty w osobnych placówkach. Gdy dziecko uzyskałoby certyfikat na poziomie co najmniej A2 z języka polskiego, mogłoby dołączyć do polskiej szkoły. Zakwalifikowanie do konkretnej klasy powinno odbywać się na podstawie daty urodzenia, która jest jedyną weryfikowalną informacją - uważa krakowska dyrektorka podkreślając, że wtedy oddziały przygotowawcze w szkołach nie byłyby potrzebne, a nauka dzieci cudzoziemskich byłaby bardziej efektywna.
- Nie ruszyliśmy z miejsca, jesteśmy w tej samej sytuacji, co w lutym czy marcu 2022 roku. Dlaczego? Bo nie ma mądrej polityki imigracyjnej. Nasze państwo nadal niewiele wymaga od cudzoziemców i nie chroni swoich instytucji przed postawami mocno roszczeniowymi. Poza tym do końca nie wie, jak pogodzić prawo do zachowania własnej tożsamości z koniecznością pokojowego współistnienia w ramach jednego państwa - podkreśla.
Olesia Kobryn przedstawia inny punkt widzenia.
- Jestem w Polsce od 2016 roku. Wcześniej chodziłam w Ukrainie na kursy języka polskiego, więc byłam przygotowana. Teraz sytuacja jest inna, Ukraińcy przyjeżdżają do Polski z kraju objętego wojną. Nie mogą czekać, aż na ich dom spadnie bomba - podkreśla.
- Dzieci, które miałyby najpierw zdobyć certyfikat, jeszcze bardziej traciłyby lata nauki, a rodzice nie zawsze mają czas na podjęcie lekcji polskiego. W piątek 20 września do naszej szkoły przyszła mama ucznia. Nic nie rozumiała po polsku. Powiedziałam jej, że może chodzić na sobotnie kursy języka polskiego z dzieckiem. Odpowiedziała, że chętnie, ale nie ma kiedy, bo podjęła pracę zmianową, przecież za coś musi żyć - dodaje.
Kobryn zaznacza jednak, że jest za tym, by Ukraińcy kładli nacisk na naukę polskiego.
- Ze względu na trudną sytuację Ukraińców powinni mieć czas na to, by pracować i jednocześnie uczyć się języka. Ta nauka jest zwykle czynna, odbywa się nie w ławkach, ale poprzez codzienną komunikację z Polakami. Kto ma jednak czas, dobrze, by podjął kurs języka, nawet online. Oczywiście rodzice są różni, nie każdy chce. Mam jednak np. koleżankę, która rok temu przyjechała z Ukrainy z córką i od tego czasu z nią uczy się polskiego. Teraz już umie rozmawiać i pisać po polsku, jest jej dużo łatwiej - mówi.
- Sytuacja dotycząca kształcenia dzieci z Ukrainy nadal jest niezwykle trudna mimo to, że zmieniła się władza. Liczyliśmy na to, że krytyka rządów ministra Czarnka zamieni się w dobre rozwiązania prawne. Niestety, nie wyciągnięto wniosków, dlatego nadal żyjemy w chaosie - komentuje Gajęcka.
Marta Słupska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl