Dlaczego dzieci z Ukrainy nie chodzą do szkoły? "Rodzina cały czas siedzi w mieszkaniu"
Nawet połowa ukraińskich dzieci, które są w Polsce, nie chodzi tu do szkoły. Od września już piąty rok z rzędu będą uczyć się online. - W wielu domach jest tak, że matka idzie do pracy w fabryce na kilkanaście godzin. W tym czasie starsze dzieci niby uczą się online i opiekują się młodszymi do wieczora - mówi w rozmowie z WP Parenting Anastazja Derecha - Serhukhina, koordynatorka pomocy uchodźcom.
Blanka Rogowska, dziennikarka Wirtualnej Polski: Gdy wybuchła wojna w Ukrainie z dnia na dzień stałaś się koordynatorką pomocy dla setek kobiet i dzieci, które chciały dostać się do Polski. Co się z nimi dzisiaj dzieje?
Anastazja Derecha-Serhukhina, Ukrainka, wiceprezeska fundacji Ukrainian Center: - Zostały głównie dwie grupy.
Pierwsza to te, które miały w Polsce rodzinę, znajomości i fach w ręku, m.in. przedstawicielki zawodów medycznych, kreatywnych i branży beauty.
Druga grupa: osoby, które nie mają do czego w Ukrainie wracać, wykolejone przez wojnę, w tragicznej sytuacji.
Większość wróciła do domu. Przyjechały, bo chciały przeczekać. Wojna się nie kończy i trudno żyć w takim zawieszeniu. Zwłaszcza że w Polsce też jest coraz trudniej.
Co to znaczy?
- Polacy okazali Ukraińcom ogromne serce. Na początku wojny znalazło się mnóstwo zwykłych ludzi i sponsorów, którzy oferowali mieszkanie. Ten okres minął, co rozumiemy. Uchodźcy mieli czas, żeby ekonomicznie stanąć na nogi.
Są rodziny, którym na wstępie zapewniliśmy wszystko. Mieszkanie opłacone na kilka miesięcy, pracę, szkołę dla dziecka. Staraliśmy się pomóc w myśl zasady, żeby dawać wędkę, nie rybę. Okazało się to trudne, bo to często osoby w ciężkiej depresji, przeżywające wielokrotną żałobę, z głębokimi traumami, tacy, którzy widzieli na wojnie straszne rzeczy. Wszystkim potwornie daje popalić stres, bo nie wiemy co dalej.
Dzieci mają świadomość, że z domu, szkoły, osiedla nic nie zostało. Uciekały w pośpiechu. Zostawiły babcię, dziadka, przyjaciela, psa, ukochanego misia. Nastolatkowie mają wyrzuty sumienia, że mama ich wywiozła do Polski, a starsi znajomi walczą.
Sama szukałam pomocy psychologa na NFZ. Trafiłam do specjalistki, która mi nie pomogła. Rozwiązaniem byłaby prywatna terapia, na którą ludzi nie stać. A co dopiero terapia dla dzieci z traumą wojny. Do tego bariera językowa, która w terapii ma duże znaczenie. Z pomocą przychodzą organizacje pozarządowe. Ale tam psycholog ma dyżur raz, dwa razy w tygodniu.
Organizujemy różne spotkania integracyjne, warsztaty. Ale jak ktoś ma depresję, to raczej do ludzi wychodzić nie chce.
Opiekujemy się kobietą z Buczy. Tam marcu 2022 roku zamordowano 458 osób. Bucza naznaczona jest gwałtami wojennymi, także na dzieciach. Pani dosłownie w ostatniej chwili uciekła stamtąd z niemowlęciem. Sponsor dał mieszkanie, ogarnęliśmy jedzenie, ale ona nie mogła iść do pracy, bo niedawno rodziła. I absolutnie nie miała, gdzie wrócić. Jej domu już nie ma. Nikt jej na świecie nie został. Mąż, rodzice, rodzeństwo zginęli. Udało się znaleźć pracę, ale nadal nie jest jej łatwo. Jest w głębokiej traumie.
O stan psychiczny dzieci martwimy się najbardziej. Zwłaszcza że wiele jest jakby poza systemem. Nie chodzą do polskich szkół, przedszkoli, więc trudniej wyłapać, jeśli w domu coś złego się dzieje.
Według raportu Fundacji Centrum Edukacji Obywatelskiej, która porównała dane z Systemu Informacji Oświatowej z bazą PESEL, ponad połowa dzieci uchodźczych w wieku szkolnym pozostaje poza polskim systemem edukacji. Podobnie mówią szacunki UNHCR.
- W Polsce istnieje obowiązek szkolny, ale dzieci uchodźcze przebywając na terytorium Polski mogą uczyć się online w ukraińskim systemie. Nikt nie sprawdza, co się z nimi dzieje.
Liczba chodzących do polskiej szkoły spada, zamiast rosnąć. Od października 2022 r. ubyło 10 tys. Zaledwie co piąty (22 proc.) nastolatek chodzi do szkoły ponadpodstawowej w Polsce. Dlaczego?
- Z naszych obserwacji wynika, że dotyczy to głównie dzieci, których rodzice gorzej sobie w Polsce radzą. Dziecko trzeba do szkoły odprowadzić, mieć kontakt z nauczycielami, zaangażować je i siebie w naukę języka. W wielu domach jest tak, że matka idzie do pracy w fabryce na kilkanaście godzin. W tym czasie starsze dzieci niby uczą się online i opiekują się młodszymi do wieczora.
Mamy pod opieką rodzinę, gdzie jedno dziecko uczy się w trybie online, a młodsze całe dnie spędzają same, biegają po podwórku, patrzą w ekran. Staramy się włączyć rodzinę w programy integracyjne, zapraszamy na zajęcia, namawiamy, żeby jednak poszły do szkoły. Bez skutku.
Dzieci przeraża perspektywa nauki języka, a rodzice są podłamani psychicznie, zapracowani i sami polskiego nie znają. Więc nauka online jest im na rękę.
Dzieci mówią, że boją się, że w szkole ich nie zaakceptują, że sobie nie poradzą z nauką. Poza tym, żeby nie wylecieć z ukraińskiego systemu szkolnego trzeba zostać w nauce online, nawet jeśli chodzi się do polskiej szkoły. Wiele osób tak robi, bo nie wie, co będzie jutro. Może będą mogli wrócić. A może zostaną w Polsce na zawsze.
Kolejny powód to fatalny stan psychiczny rodziców. Coraz częściej alkohol. Trudno powiedzieć, czy w tych domach problem alkoholowy istniał wcześniej, czy trauma wojenna, żałoba, pobyt w innym kraju stały się taką mieszanką wybuchową, że ludzie zaczęli zaglądać do kieliszka. Mamy rodzinę, która poza pracą, niemal cały czas siedzi w mieszkaniu. Dzieci zajmują się sobą, niby uczą się online, dorośli piją. To najtrudniejsze sytuacje do rozwiązania. Jest ich niestety mnóstwo.
Na początku wojny do rzadkości nie należały takie historie: Kobieta z małymi dziećmi i mamą staruszką przyjechała do domu pod Łodzią. Pan obiecywał opiekę i pomoc. Miały wysoką gorączkę, bo najpierw szły cały dzień do granicy, potem stały na przejściu kilkanaście godzin. Na miejscu okazało się, że muszą pracować w zakładzie tego pana i to już od pierwszego dnia, po kilkanaście godzin dziennie. Do tego gotować, sprzątać dom. Nie mogły się wyrwać, żeby wyrobić sobie pesel i zapisać dzieci do szkoły. Praca była powiązana z mieszkaniem. Nie miały wyjścia. Już tam nie mieszkają, ale ten okres bardzo się na nich odbił.
Wielu rodziców na początku wojny pozornie się trzymało. Nie okazywali emocji, bo podtrzymywali na duchu tych, którzy zostali w Ukrainie. Mieli wyrzuty sumienia, że są w Polsce bezpieczni. Teraz pękli. Mają depresje, nerwice, stany lękowe, myśli samobójcze. I dzieci pod opieką. Czasem na ich barkach jest utrzymanie rodziny w Ukrainie. Wielu pracuje na umowach zlecenie, umowach o dzieło, krótkoterminowych. Nie wiadomo, co będzie za miesiąc.
Pod koniec maja Małgorzata Rabczewska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie w rozmowie z radiem TOK FM mówiła, że coraz częściej pracownicy socjalni muszą interweniować w ukraińskich rodzinach. Głównym problemem mają być przemoc i alkohol. "Nieraz słyszymy: 'Ale u nas, w Ukrainie, tak można'" - mówiła. Można?
- W ukraińskim prawie karnym przemoc jest przestępstwem. Ale w Ukrainie jest większe przyzwolenie na danie tzw. klapsa w pupę niż w Polsce.
Istnieje stereotyp, że Ukraińcy piją. Jest w tym jakaś prawda, że pijemy statystycznie więcej. Ale jeśli w domu są dzieci, to dla większości jasne jest, że przynajmniej jedna osoba ma być trzeźwa.
Uogólnienie jest krzywdzące. Tak samo, jak niedostrzeganie tego, że problem alkoholowy może być wtóry wobec traumy wojennej. Nadużywanie alkoholu nie jest - jak się niektórym wydaje - "ukraińską kulturą". Może ktoś po prostu sobie nie radzi, bo jego domu nie ma, bliscy zostali zabici, w każdym momencie myśli, że na przyjaciół spadają rakiety.
Pomoc bywa wyzwaniem, bo Ukraińcy nie wierzą instytucjom publicznym. Jeśli zainteresuje się nimi MOPS, to raczej będą się starali zniknąć z radaru niż skorzystać z oferowanej pomocy, nawiązać dialog z pracownikiem socjalnym, iść do terapeuty.
Dlaczego?
- To spuścizna po komunizmie i współczesnych wydarzeniach. Do Polski przyjechałam z Doniecka. W ostatnim czasie mojego pobytu tam byliśmy już pod okupacją. Na demonstracje poparcia dla Rosjan chodzili ci, którzy byli przeciwko.
Przychodzili do ludzi, którzy nie mieli od dawna prądu, wody, wypłaty i wyganiali na pikiety. Jak nie chciałeś, to musiałeś się liczyć z tym, że zabiorą ci dziecko. Trudno wymagać, żeby kobiety z takim doświadczeniem miały zaufanie do kogokolwiek.
Jakiego wsparcia potrzebują dziś dzieci uchodźcze z Ukrainy?
- Najlepiej byłoby, żeby wszystkie poszły do szkoły. A jeśli nie, to powinny być objęte jakimiś zajęciami szkolnymi, choćby języka. Te dzieciaki od września będą się uczyć online piąty rok z rzędu. Ukraińska szkoła zdalna działa w rytm alarmów bombowych.
Ekran komputera nie zastąpi kolegi. Obawy, że nie będą w polskiej szkole akceptowane, trzeba rozwiewać. Znam wspaniałe przykłady. Dzieci z ciężkimi traumami trafiły do polskich szkół, zdobyły wspierających kolegów, nauczyły się języka. Zdarza się, że są wyśmiewane przez akcent, pochodzenie, ale zawsze znajduje się grupa, która się za nie wstawia.
Czym dłużej dziecko nie chodzi do polskiej szkoły, tym trudniej mu podjąć w końcu decyzję, że czas na zmianę. Ma coraz więcej kompleksów, jest zalęknione. Siedzi w sieci, gdzie jest mnóstwo hejtu wymierzonego w różne grupy społeczne, także w Ukraińców. Z czasem myśli, że ta internetowa rzeczywistość kreowana przez hejterów i trolle jest idealnym odbyciem tego, co dzieje się naprawdę. To prosta droga do depresji.
Fundacja Ukrainian Center powstała w 2022 w Łodzi niedługo po wybuchu wojny w Ukrainie. Założyła ją grupa Ukraińców, którzy od lat mieszkają w Polsce. Zajmują się koordynacją pomocy humanitarnej na terenie Ukrainy oraz wsparciem dla uchodźczyń i dzieci w Polsce. Przez rok pomogli tysiącom osób, które uciekły do Polski z Ukrainy.
Blanka Rogowska, dziennikarka Wirtualnej Polski
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl