Trwa ładowanie...

#zamiastkwiatka. Można mieć raka szyjki macicy i urodzić zdrowe dziecko. Historia Uli Rusinek-Dobrogowskiej to najlepszy dowód

 Katarzyna Grzęda-Łozicka
04.03.2020 20:37
Ula Rusinek-Dobrogowska przekonuje, że ciąża po raku jest możliwa
Ula Rusinek-Dobrogowska przekonuje, że ciąża po raku jest możliwa (Arch. prywatne)

Sześć lat temu Ula Rusinek-Dobrogowska dowiedziała się, że ma raka szyjki macicy. Wtedy najbardziej bała się, że jej dzieci będą się wychowywać bez mamy. Okazało się, że dzięki wczesnemu wykryciu zmian, chorobę udało się szybko okiełznać. Co więcej, kobieta po raz kolejny została mamą, mimo że wielu mówiło jej, że po raku to niemożliwe.

1. Wygrała walkę z rakiem szyjki macicy i po raz trzeci została mamą

Jej historia udowadnia, jak ważna jest profilaktyka. Ula Rusinek-Dobrogowska, dzięki wczesnemu wykryciu raka, uniknęła chemioterapii. Dziś jest zdrowa i cieszy się życiem. Mało tego, udało jej się urodzić trzecie dziecko. W Polsce co roku 800 kobiet po terapii antynowotworowej zostaje matkami.

Ula Rusinek-Dobrogowska zachęca kobiety do wykonywania regularnie cytologii
Ula Rusinek-Dobrogowska zachęca kobiety do wykonywania regularnie cytologii (arch. prywatne)

#zamiastkwiatka. Czytaj więcej o naszej akcji na #zamiastkwiatka. Rusza akcja Wirtualnej Polski

Zobacz film: "Cyfrowe drogowskazy ze Stacją Galaxy i Samsung: część 2"

Katarzyna Grzęda-Łozicka, WP Parenting: Czy przed diagnozą miała pani jakieś objawy, które wskazywały na to, że coś jest nie tak?

Urszula Rusinek-Dobrogowska: - Nie, nie miałam niepokojących sygnałów, nie było nawet upławów. Starałam się regularnie wykonywać cytologię. Chociaż wiadomo, że dopóki człowiek nie przejdzie tego na własnej skórze, to podchodzi do tej kwestii dość lekko. Zawsze jest jakiś pretekst, bo albo nie mamy czasu, albo jest coś ważniejszego. U mnie na jednym z takich badań wyszło, że mam zaawansowaną trzecią grupę (jest pięć grup cytologicznych: wynik prawidłowy mieści się w obrębie I i II grupy, a III, IV i V grupa oznaczają wynik nieprawidłowy - przyp. red.). Można powiedzieć, że ta cytologia w pewnym sensie uratowała mi życie.

Co pani wtedy czuła? Jakie były pierwsze myśli?

- Załamałam się. Jak zobaczyłam ten wynik, to się po prostu przestraszyłam. Od razu skontaktowałam się ze swoim lekarzem i on wtedy skierował mnie na szczegółowe badania z zastosowaniem takiego preparatu. Powiedział mi, że jeżeli on się zabarwi, to znaczy, że tam są komórki nowotworowe i niestety - zabarwiło się w kilku miejscach. Pobrano mi wtedy wycinki do badania histopatologicznego. Na wynik trzeba było czekać dość długo.

Miała pani wtedy dwójkę małych dzieci. Bała się pani bardziej o siebie czy o nie?

- Pierwsza myśl była taka, że ja umieram. A potem, że zostawię dzieci i że będą się wychowywać bez mamy (płacz). Do tej pory samo mówienie o tym wywołuje we mnie duże emocje. To były moje pierwsze myśli. Pomimo że rokowania nie były najgorsze, bardzo się przestraszyłam. Wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego.

Na początku zastanawiałam się, jak oni sobie poradzą beze mnie. Natomiast później przyszła refleksja: "Jakie beze mnie? Ja muszę walczyć, żeby to było ze mną. Ja chcę zobaczyć, jak moje dziecko wychodzi za mąż, jak kończy studia, jak rodzi swoje dzieci, jak mu życie mija". Musiałam odnaleźć w sobie tę siłę, żeby walczyć, bo pierwsze dni to była totalna rezygnacja. Bałam się następnych badań, wizyt. Teraz wiem, że najważniejsze jest, żeby nie czekać, tylko działać od samego początku. Bo najgorsze, co możesz zrobić, to zwlekać.

Dużym wsparciem była dla mnie moja mama. Przekonywała mnie, że razem damy radę. Po tym etapie załamania wzięłam się w garść i powiedziałam sobie, że niezależnie od diagnozy muszę walczyć dla moich dzieci. I jakoś to poszło.

Ula Rusinek-Dobrogowska ma trójkę dzieci
Ula Rusinek-Dobrogowska ma trójkę dzieci (arch. prywatne)

Długo czekała pani na wyniki badania histopatologicznego?

- Czasami wyniki przychodzą dopiero po ośmiu tygodniach, ja czekałam ponad miesiąc. To był koszmarny czas. Pamiętam, że mój lekarz powiedział mi wtedy, że jeżeli ten wynik przyjdzie szybko, to znaczy, że jest źle. Od tej pory modliłam się, żeby to trwało jak najdłużej. I tak sobie wtedy obiecałam, że jeżeli uda mi się wyzdrowieć, to będę chciała pomóc innym. Będę namawiać kobiety do regularnych badań, żeby nie musiały przechodzić przez ten cały stres.

Wynik przyszedł po miesiącu. Nowotwór był na szczęście na początkowym stadium.

Pamiętam, że to było w poniedziałek, tuż przed Świętami Wielkanocnymi. Zadzwonił do mnie mój lekarz i powiedział, że wyniki nie wyszły za dobre i trzeba będzie wyciąć część szyjki macicy. Ale jeżeli się okaże, że to nie są zmiany złośliwe, to będzie dobrze. Mówił wtedy, żebym się nie załamywała.

(Małgorzata Zimniak)

Czyli rak był wykryty wystarczająco wcześnie?

- Tak, na szczęście okazało się, że wystarczy tylko operacja. Usunięto mi część szyjki macicy. Lekarz powiedział, że dzięki temu, że to był wczesny etap, uda się uniknąć chemii. Musiałam być oczywiście pod obserwacją. To było w 2014 roku. Miałam wtedy 27 lat i dwójkę małych dzieci. Córka miała 5 lat, a synek 3.

Rak szyjki macicy atakuje coraz częściej. Możesz być w grupie ryzyka
Rak szyjki macicy atakuje coraz częściej. Możesz być w grupie ryzyka [5 zdjęć]

Każdego dnia w Polsce diagnozuje się go u 10 kobiet. 50 proc. z nich umiera przed 60. rokiem życia.

zobacz galerię

A wiedziała pani wtedy, że może być problem z zajściem w kolejną ciążę?

- Lekarz mówił mi, że mogą być problemy, ale kiedy usłyszałam to w trakcie leczenia, to wydawało mi się to zupełnie nieistotne. Martwiłam się o swoje zdrowie i życie. Dopiero później, kiedy wyzdrowiałam, zrodziła się myśl, że skoro zawsze chciałam mieć trójkę dzieci, to warto spróbować. Oczywiście miałam duże obawy. Zresztą pierwszą ciążę po tym wszystkim straciłam. Szyjka jest po takim zabiegu skrócona, więc trzeba mieć świadomość, że może być ciężko donosić taką ciążę. Musiałam przez cały czas brać leki podtrzymujące, ale szczęśliwie się udało. Dziecko urodziło się całe i zdrowe. Teraz ma 2 i pół roku.

Zobacz także: 41-latka z usuniętą szyjką macicy urodziła zdrowe bliźniaczki. Media okrzyknęły dzieci "cudownymi bliźniętami"

Boi się pani, że choroba może wrócić?

- Tak. Do dziś tak mam, że na każde badanie cytologiczne idę z duszą na ramieniu. Boję się, że znowu to może się powtórzyć. Ten strach chyba już zostanie na zawsze. Teraz każdego, kogo mogę, namawiam na badania. Wydaje mi się, że wielu z nas zbyt lekko do tego podchodzi, zawsze zakładamy, że to nas nie dotyczy. W moim przypadku, gdyby nie te badania, to różnie mogłoby się to potoczyć.

Jestem w grupie ryzyka, tym bardziej że w mojej rodzinie były epizody nowotworowe. Teraz raz w roku wykonuję cytologię i USG piersi. Mam wyliczone co do dnia, kiedy trzeba zrobić te badania. I zachęcam do tego wszystkie kobiety, bo to jest bardzo ważne. Zbyt dużo mamy do stracenia.

Udało jej się urodzić trzecie dziecko, już po operacji szyjki macicy
Udało jej się urodzić trzecie dziecko, już po operacji szyjki macicy (arch. prywatne)

Zobacz także: "Raka w ciąży nie ma, a nowotwory się nie uzłośliwiają". Fundacja Rak'n'Roll walczy z mitami na temat raka w ciąży

Dlaczego kobiety nie badają się regularnie?

- Wydaje mi się, że młode dziewczyny nie zdają sobie sprawy z tego, że ich też to może spotkać. Jest takie przeświadczenie, że to dotyka tylko osób starszych. Ja mam kuzynkę, która otwarcie mówi, że nie robiła cytologii od 10 lat, bo nie ma na to czasu.

Mieszkam na wsi i muszę przyznać, że tu kobiety mają ciężej z dostępem do takich badań i wydaje mi się, że na wsi nadal jest to trochę taki temat tabu. Wizyta u ginekologa, usg czy cytologia jest czymś wstydliwym, o czym się nie rozmawia. Ja nigdy nie słyszałam od mojej mamy, że muszę regularnie chodzić do lekarza, badać się. Sama zaczęłam tego pilnować dopiero po drugiej ciąży.

(Gosia Zimniak)

W związku z tym stara się pani teraz uświadamiać inne kobiety. Została pani wolontariuszką?

- Tak, działam w organizacji Kwiat Kobiecości. Wyszukuję szkoły, w których można by było przeprowadzić zajęcia uświadamiające młode dziewczyny. Najbardziej zależy mi na tych placówka na wsi, gdzie wciąż dostęp do wiedzy jest dużo mniejszy, a dziewczyny wstydzą się o tym rozmawiać. Co roku przed świętami odwiedzam też oddziały ginekologii onkologicznej w Lublinie i tam spotykam się z kobietami, które przechodzą leczenie. Staram się im dodać trochę otuchy, pokazać, że da się to wygrać i że warto walczyć. Wydaje mi się, że te wizyty dużo im dają.

Najważniejsze, żeby się badać i być dobrej myśli, bo nasze nastawienie jest kluczowe. Jeżeli się poddamy to zmniejszamy swoje szanse na wyleczenie. Musimy wierzyć od początku, że się uda i że warto.

Tekst powstał we współpracy z Ogólnopolską Organizacją Kwiat Kobiecości.

Zobacz także: Rak szyjki macicy

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Polecane dla Ciebie
Pomocni lekarze